Drobnym druczkiem
Kruczki w umowach i sztuczki w reklamach stosowane są od dawien dawna. W ostatnich latach rośnie jednak nierównowaga sił: po jednej stronie rzesza coraz mniej rozgarniętych konsumentów (daje o sobie znać wtórny i cywilizacyjny analfabetyzm), a z drugiej m
Umowy pisane są hermetycznym językiem i tak konstruowane, że problem z nimi mają nawet ludzie rozgarnięci, jak inżynier Banasik. 43 lata spędził przy projektach elektrycznych iw lot pojmuje instrukcje obsługi odkurzacza, piły spalinowej czy wielokanałowego amplitunera kina domowego. Ta ostatnia liczy dwieście stron, czyli więcej niż wielu Polaków przeczyta przez całe życie, wliczając w to lektury szkolne wypierane przez bryki typu „Romeo i Julia w 5 minut” czy „Trylogia light”.
Bezprzewodowy 80-latek
Mimo technicznej wiedzy i praktyki w czytaniu schematów, inżynier przez trzy dni nie mógł do- ciec, co jest nie tak w jego umowach z operatorami telefonii i telewizji. Tymczasem dla większości Polaków wszelkie umowy są niczym pergaminy zapełnione hieroglifami. Zależnie od wieku i wykształcenia, od 30 do 60 procent z nas nie pojmuje najprostszych instrukcji i dokumentów. W warunkach ostrej konkurencji przedsiębiorcy coraz bezczelniej to wykorzystują.
Stosując drobny druczek i inne chwyty dostawcy gazu i energii, ale też operatorzy telewizji satelitarnej i organizatorzy wycieczek, potrafią wyłudzić od klientów miliony złotych darmowego kredytu. Wystarczy, że wywindują ponad miarę zaliczki, albo – jak biura podróży – sprzedadzą w lutym letnią wycieczkę, która ostatecznie się nie odbędzie i po pół roku zwrócą zapłatę bez odsetek. Wiele firm wciska niepotrzebne, a drogie usługi lub pod hasłem „po co przepłacać”, kusi „zniżkami”, które ostatecznie kosztują słono.
80-letni sąsiad Banasika kupił pakiet bezprzewodowego internetu, bo sprzedawca przekonał go, iż „w czasach smart TV nie trzeba mieć komputera, by dołączyć do świata”. W umowie był zapis o rezygnacji z usługi, ale w innym miejscu zastrzeżono, że oznacza to utratę nabytych przez lata zniżek na rozmowy.
Wielka komórkowa sieć pozyskała masę klientów, oferując ogromną liczbę „darmowych minut” na rozmowy; drobnym druczkiem informowała, że minuty nie są wymienne na SMS-y, co dla młodszych Polaków ( wysyłających co miesiąc tysiące SMS-ów) oznaczało katastrofę. Kolejna sieć kusiła „internetem w telefonie bez limitu danych”. Limitu faktycznie nie było, ale po ściągnięciu lub wysłaniu 100 MB danych (taką wielkość ma kilka filmików na YouTube) prędkość „myszkowania po sieci” spadała stukrotnie i korzystanie z internetu stawało się niemożliwe. Inny operator obiecywał: „po drugiej minucie rozmowy czas stop, a dalej rozmawiasz za darmo”. Rozgadanym oferta mogła się wydawać wybitnie atrakcyjna, bo jej aktywacja kosztowała marne 25 zł. W regulaminie kryło się jednak sformułowanie, że po upływie trzydziestej minuty... czas rusza, a z nim licznik: 66 groszy za minutę.
Regulaminy to w ogóle jedno wielkie kuriozum. – Większość umów zawiera zastrzeżenie, zazwyczaj na końcu umowy drobnym drukiem, że konsument otrzymał regulamin i cennik usług, a w rzeczywistości dokumenty te nie są wydawane – mówi Agnieszka Popławska, prawniczka Federacji Konsumentów.
Wiceprezes Aleksandra Frączek dodaje, że nawet spece z federacji