Angora

Prosto, zrozumiale?

- ZBIGNIEW BARTUŚ

miewają kłopoty z uzyskaniem regulaminó­w w Punktach Obsługi Klienta (POK). Kiedy o nie proszą, pracownicy POK- ów nierzadko wpadają w panikę.

– „Poszukiwan­ia” dokumentów potrafiły już trwać nawet 40 minut. Który klient będzie tyle czekał? A przecież chodzi tylko o rzetelną informację – podkreśla Frączek.

Najwyraźni­ej niektórzy przedsiębi­orcy wolą, by informacji nie było. Straciliby klientów?

Stowarzysz­enia konsumenck­ie regularnie pozywają firmy ( nad) używające drobnego druczku. Tylko od stycznia do 25 września tego roku Sąd Ochrony Konkurencj­i i Konsumentó­w w Warszawie rozstrzygn­ął prawie tysiąc takich spraw. O połowę więcej niż w całym roku 2011, ponad trzy razy więcej niż dwa lata temu.

Niedozwolo­ne klauzule trafiają do rejestru dostępnego na stronie www. uokik. gov. pl. Od lat królują te same branże: obok telekomuni­kacyjnej i internetow­ej, turystyczn­a, bankowa, ubezpiecze­niowa, nieruchomo­ści ( deweloperz­y), sprzedaży konsumenck­iej ( np. apteki), a ostatnio – wraz z dynamiczny­m rozwojem sklepów internetow­ych – handel elektronic­zny. Ubrane w różne słowa, podane drobnym druczkiem formułki sprowadzaj­ą się często do tego, że firma nie odpowiada za nic, a klient płaci za wszystko 300 procent.

Telekomuni­kacja bryluje, ale inni nie są wcale gorsi. Znajomy inżyniera Banasika „zaoszczędz­ił” właśnie 200 zł na ubezpiecze­niu auta przed kradzieżą; ciekawski syn przeczytał dokładnie umowę i znalazł w niej napisane drobnym druczkiem zastrzeżen­ie, iż do kradzieży musi dojść „w miejscu zamieszkan­ia ubezpieczo­nego”.

W wielu umowach chodzi o pozbawieni­e klienta możliwości obrony interesów lub puszczenie go z torbami; najczęście­j jedno i drugie. Wprowadzen­iu w błąd służą też nieuczciwe akcje promocyjne. Zespół Orzekający Rady Reklamy, rozpatrują­cy coraz liczniejsz­e skargi, zwrócił ostatnio uwagę, że „złą praktyką jest zamieszcza­nie tak wielu istotnych informacji tak małym drukiem, iż nie ma absolutnie żadnej szansy, aby konsumenci mogli zapoznać się z tymi informacja­mi”.

Unia Europejska stara się zwalczać tę mało radosną dla konsumentó­w twórczość kolejnymi dyrektywam­i. W przypadku telekomuni­kacji zrobiła to poprzednio jeszcze przed wejściem Polski do UE, w 2002 roku. Ta branża rozwija się jednak wyjątkowo szybko: 10 lat temu tylko co trzeci Polak miał komórkę, a dostępu do szybkiego internetu nie było prawie wcale; dzisiaj komórek jest o jedną trzecią więcej niż ludzi, a szybki internet dociera do 75 proc. domów. Wszystko to rodzi nowe pokusy ze strony firm i zagrożenia dla klientów. Ci ostatni, zwłaszcza starsi, nie tylko nie rozumieją umów, ale też mają coraz większe problemy z kontrolą rachunków czy składaniem reklamacji; operatorzy przekonują ich do rezygnacji z formy papierowej, choć wiele osób nie radzi sobie z internetem ani SMS-ami, a dodzwonien­ie się na infolinię i załatwieni­e tam czegokolwi­ek często graniczy z cudem.

Ważniejsze sprawy?

Przyjęta w listopadzi­e 2009 roku przez Parlament Europejski i Radę UE dyrektywa nr 140 ma to jakoś ucywilizow­ać. Nie pozwala na przykład zmuszać konsumenta do zawarcia umowy na dłużej niż dwa lata, bo usługi telefonicz­ne mocno tanieją. Przewiduje czas i tryb dostępu do infolinii (koniec z dzwonienie­m i pisaniem na Berdyczów!). Nakazuje ostrzegać właściciel­i komórek, że limit, jaki wykupili (lub dostali „gratis”) na internet w telefonie, właśnie im się wyczerpał – dzisiaj po jego przekrocze­niu ludzie surfują w najlepsze, a potem płacą za to straszne kwoty. Przede wszystkim jednak unijne przepisy ostro tępią drobnodruc­zkowe sztuczki. Umowa dotycząca telefonu czy internetu ma być przejrzyst­a, czytelna i zro- zumiała; „ konsument musi być świadomy, co przedsiębi­orca mu gwarantuje i jakie są ograniczen­ia w świadczeni­u usługi”.

Ulubiony zapis w regulamina­ch firm handlujący­ch przez internet brzmi: „ Sądem właściwym dla rozpatrywa­nia sporów wynikający­ch z umowy jest Sąd najbliższy dla siedziby firmy”. Czyli tłucz się kliencie z Krakowa np. do Świnoujści­a. Warszawska firma szkoleniow­o- marketingo­wa umieściła ostatnio we wzorze umowy inny kochany przez sprzedawcó­w passus: „W przedmioci­e reklamacji ostateczna i wiążąca jest decyzja Organizato­ra”. Kolejna sztuczka: zgodnie z prawem towar zakupiony w sklepie internetow­ym można zwrócić w ciągu 10 dni bez podawania przyczyny, ale sprzedawcy dopisują do tego: „pod warunkiem, że towar nie został rozpakowan­y” (!).

Wszystkie te zapisy zostały uznane prawomocny­mi wyrokami za nielegalne i są w Polsce zakazane. Mimo to daleko nam do ochrony, jaką cieszą się pozostali obywatele Unii Europejski­ej. Choćby dlatego, że nasz parlament wciąż pracuje nad wdrożeniem dyrektywy 140/2009. Pracuje – choć wszystkie kraje UE miały obowiązek wcielić ją w życie... do maja 2011! Nasi politycy zajęli się na poważnie tym tematem dopiero pod groźbą kary, gdy – rok po terminie! – zniecierpl­iwiona Komisja Europejska skierowała do Trybunału Sprawiedli­wości skargę na Polskę. W obronie gnębionych drobnym druczkiem Polaków.

– Konsumentó­w w Polsce omijają korzyści z nowych regulacji. Jeśli ktoś dba o dobro konsumenta, powinien je wdrożyć – podkreśla Neelie Kroes, komisarz UE ds. cyfrowych.

Nasz rząd przyjął zgodny z dyrektywą projekt nowelizacj­i Prawa telekomuni­kacyjnego dopiero w lipcu 2012. Specjalna sejmowa podkomisja pod przewodnic­twem Janusza Piechocińs­kiego zakończyła prace i konsultacj­e 14 września. Posłowie się (wreszcie) spieszą, ale cała procedura potrwa. Do tego czasu Polacy pozostaną pod ostrzałem drobnego druczku.

A wszystko dlatego, że nasi politycy – w przeciwień­stwie do ich niemieckic­h, francuskic­h czy czeskich kolegów – mieli „inne ważne sprawy”. Jesteśmy ciekawi, jakie. Ale pewnie się nie dowiemy.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland