Seks to próba władzy
FILOZOFIA DUŻEGO KOGUTA – Kogut jest naturalistą. Aby osiągnąć szczęście, trzeba spełnić trzy warunki: być imbecylem, egoistą i cieszyć się dobrym zdrowiem. Kogut spełnia wszystkie trzy warunki.
POSIŁEK KOGUTA – Kogut jada tam, gdzie kelnerzy mają u niego długi. Rzecz jasna nie płaci.
URODZINY KOGUTA – pięciu chłopa, dziesięć dupodajek i dziesięć gram gipsu (koka). Fetę Kogut wciera raz na dwa-trzy dni. Jak ma dużo pracy. Każdy bierze takie dopalacze, na jakie go stać.
KOBIETY KOGUTA – zgodnie z filozofią Koguta najlepszy towar do rżnięcia jest po trzydziestym piątym roku i jest mężaty. Biorąc pod uwagę szybkie zbliżanie się do końca terminu przydatności do spożycia, nie ma oporów. Anal, oral. Już potrafi się umalować. W przeciwieństwie do dwudziestolatek. Dobrze wygląda w pasie do pończoch i szpilkach. I zakłada je bez żadnego problemu. Dając dupy, wie, czym ryzykuje. Wreszcie, jest to jeden z nielicznych gatunków kobiet, który wie, że seks jest seks, a miłość – miłość. Młodsze nie potrafią tego odróżnić.
Kogut do swej życiowej filozofii doszedł po przygodzie z jedną dwudziestką. Wynajął kawalerkę, kupił mikrofalę i walił ją (kobietę, nie mikrofalę, rzecz jasna) przez osiem miesięcy. Później laska stwierdziła, że go kocha i chce, żeby odszedł od żony. A jeśli się boi, to ona do niej pójdzie i wszystko wytłumaczy. Fatal Attraction.
Więc Kogut jej wytłumaczył. Tak, że laska, jak go widzi na ulicy, ucieka.
– Bo co ja bym bez żony zrobił? – pyta. – No, kto mi rzeczy na siłownię wypierze, wyprasuje? Kto posprząta? Tak to budzisz się rano i cała torba przygotowana. Koszulka, skarpetki, spodenki, ręcznik, bidon z odżywkami, tabletki. Wszystko poukładane. Śniadanie zrobione. Tylko dziecko do przedszkola musisz odwieźć.
Czy Kogut jest ograniczony? Nie wiem. W klubie jest inny świat. Gadałem ostatnio z taksiarzem z Ele. Opowiada: wchodzi małolata z takich, co zaczynają bardzo wcześnie, i każe się wieźć na drugi koniec miasta. „Ale wie pan, nie mam kasy. Mogę zrobić laseczkę...”. Rozchyla usta i pokazuje, że faktycznie może i czym może. Taksiarz zblazowany: – „Za laseczkę to tylko na Centralny”. Chyba się dogadali w końcu. Ona podwyższyła zapłatę, on zredukował swoją.
Większość facetów idzie w sobotę czy inny piątek na imprezę. Szukając sposobu na cellulit i grzybicę pochwy. Gość robi przedziałek, do torby wkłada pięć win albo dwadzieścia piw. A później dziwi się, że mu nie wyszło.
Drogie „Bravo”. Jak ty to robisz? Liczy się fi. Okay. Nie tylko fi. Po prostu musisz wiedzieć, czego szukasz. Musisz być stuprocentową pewnością siebie. Jebaną gwiazdą socjogramu. Musisz patrzeć i rozbierać ją wzrokiem jak dziki pierdolony jaskiniowiec. Musi się odbić od twojej pewności siebie jak polska reprezentacja w piłce nożnej od wejścia do ćwierćfinałów mistrzostw Europy. Wtedy wygrasz. Mówisz, że są kobiety, które nigdy nie obciągną na pierwszym spotkaniu? Odpowiadam: są kobiety, które nigdy nie obciągną. Tobie. Innym będą połykać i lizać jaja z miną pełną ekstazy na twarzy. Kobiety chcą się czasem zachowywać jak dziwki. Od czasu do czasu chcą po prostu być dobrze zerżnięte. Większość. Chcą się pierdolić bez opamiętania. Większość.
Tyle że seks to próba władzy. Wchodzisz na ring. Ona patrzy na ciebie, pyta: Jesteś wystarczająco silny? Potrafisz mnie nagiąć? Potrafisz mnie złamać? Potrafisz sprawić, żebym dała ci od tyłu? Dostaniesz to, czego chcesz, jeśli kobieta poczuje, że jest słabsza od ciebie.
Mówisz, że są kobiety, które nigdy nie zdradzają? To tylko kwestia ryzyka i stopnia fascynacji. Jeśli mają pewność, że nikt się nie do- wie, że niczym nie ryzykują, będą zachowywać się jak najstarsza kurwa z Poznańskiej. Będą żebrać, żebyś je tylko wziął. Jak najszybciej. Tu! Teraz! Bez zdejmowania ubrań, na stojąco, pod drzwiami, na stole czy parapecie. Bo ludzie to zwierzęta.
Jakaś feminazistka powie, że jestem naiwny. Że nie rozumiem kobiet. Że gardzę nimi. Boję się emocjonalnego zaangażowania. Albo traktuję jak przedmiot.
Owszem, też traktowałem kobiety jak niewinne kwiatuszki, do momentu, kiedy kilka lat temu nie wylądowałem w Amsterdamie. Wracałem przez Belgię. Korzystając z okazji, chciałem zobaczyć Manneken Pis. Zjeść parę czekoladek. Byłem spalony i zmęczony. Potrzebowałem snu, a mój samochód paliwa i myjni. Polazłem do hotelu, gdzie były wolne miejsca. Był ze dwa razy za drogi jak dla mnie, ale byłem zmęczony i, jak wspomniałem, nigdzie nie było już miejsc. Na śniadaniu między hotelową kawą, hotelową jajecznicą z żółtek a smażonym bekonem poznałem blond doktor z Polski.
Była starsza ode mnie o trzy lata, miała męża i dwuletnie dziecko. Przyjechała na jakieś seminarium, które dziś jest mało istotne. Wyglądała jak Desnuda z obrazów Christiana Gaillarda albo Izzie Stevens z Grey’s Anatomy. Długie włosy. Zgrabny tyłek. Miała klasę. W sumie wyglądała tak, jak wyglądać mają kobiety, z którymi chcemy się żenić.
Zamiast jednej nocy spędziłem w Brukseli tydzień. Powiedzmy, że zwiedzaliśmy... Tam nie ma co oglądać, ale uczciwie powiem: nie przeszkadzało nam to. Takie słodkie popierdywanie. Ona raz, niby przypadkiem, przechyli się w twoją stronę. Raz oprze się cyckiem na twoim ramieniu. Przeczesze dłonią włosy. Mignie udem. Mówicie sobie historie, które zawsze się opowiada na początku, kiedy nie znasz jej, a ona ciebie. Dobra, niech będzie. NAPIĘCIE. Był wieczór. Szliśmy przez Grand Place. Się napalałem, ale kulturalnie. Ju noł – nie za włosy i w krzaki. Subtelna nuta się we mnie obudziła. Zjedliśmy kolację. Małże, ostrygi, krewetki. Napiliśmy się wina. Nie za dobrego, przyznaję, ale nam smakowało. Wracając do hotelu, zerwałem jej z jakiegoś ogródka garść tulipanów. Wręczyłem jako hołd, patrząc w oczy i myśląc z żalem o swoim kutasie, którego dziś wieczór najlepsze, co może spotkać, to obróbka ręczna. Odebraliśmy klucze w recepcji. Rozstaliśmy się przy jej pokoju. Wszedłem do siebie. Ze sterczącym fiutem, ale pełen szacunku. Umyłem jaja. Położyłem tyłek do łóżka, aby porządnie się wyspać.
Wpierw do mnie zadzwoniła. Później, gdy nie odebrałem telefonu, przyszła i zapukała do drzwi. Otworzyłem. Pomogła mi ścielić łóżko, bo myślała, że zaraz w nim wylądujemy. I co? I co? I co? I ja, frajer, nie zrobiłem tego! Wypiliśmy jeszcze butelkę wina z hotelowego barku, które było drogie jak cholera i nie było mnie na nie stać. Później musiałem pożyczać kasę od ojca, a bardzo tego nie lubię. Pogadaliśmy o jej mężu i dziecku. O problemach w małżeństwie. Okazałem jej szacunek. Wyszła ode mnie obrażona. Bo szacunek mógłbym jej okazać tylko w jeden sposób. Rzucając ją na łóżko. Podciągając jej sukienkę. W końcu wsadzając jej głęboko, pryskając spermą prosto na jej nagi tyłek. Ona chciała rżnięcia pod prysznicem w różnych pozycjach. Chciała wstać rano z obolałym kroczem i pokrwawionymi ustami. Chciała czuć się jak dziwka. Jak kobieta. I spoglądać na męża z tajemniczym uśmieszkiem na ustach. Ciąg dalszy za tydzień PIOTR C. „POKOLENIE IKEA” Wydawnictwo NOVAE RES, Gdynia 2012. Cena 27,90 zł.
(Tytuł odcinka pochodzi od redakcji „Angory”)