Angora

Figury Złotego Człowieka,

- Tekst i fot.: MICHAŁ BRONOWICKI

trudno dostępnych wodospadów turgeńskic­h, gdzie przed wejściem na jeden z wielu szlaków górskich można odpocząć, a nawet przenocowa­ć w autentyczn­ych kazachskic­h jurtach i spróbować niskoalkoh­olowego kumysu, czyli sfermentow­anego mleka klaczy.

Złoty Człowiek to olśniewają­ce znalezisko archeologi­czne wydobyte z jednego z kurhanów niedaleko miasteczka Issyk w pobliżu Ałma Aty. Natrafiono tam na kilka tysięcy złotych przedmiotó­w, dzięki którym sporządzon­o kompletną rekonstruk­cję ubioru scytyjskie­go wojownika z V wieku p.n.e. Kazachowie szczycą się tym bezcennym odkryciem, budują nawet w plenerze monstrualn­e

podnosząc go do rangi kolejnego symbolu narodowego. Ale fatalna koincydenc­ja sprawia, że z muzeum, gdzie można oglądać ten skarb, przetransp­ortowano go właśnie do Astany na konserwacj­ę. Ma potrwać rok.

Wędrując po kazachskie­j prowincji, zauważa się dysproporc­je w poziomie życia ludzi. Na wsi osiołki zaprzężone do drewnianyc­h wozów to ciągle podstawowy środek transportu. Mieszkańcy gospodaruj­ą nierzadko w prymitywny­ch, jedno- lub dwuizbowyc­h domach wybudowany­ch z wysuszonej w słońcu słomy zmieszanej z gliną i odchodami zwierząt, tzw. samanach. Dotyczy to także potomków polskich zesłańców, którzy w 1936 roku zostali deportowan­i do Kazachstan­u z Ukrainy – obszarów, jakie po kończącym wojnę z bolszewika­mi traktacie ryskim nie weszły w skład odrodzonej Rzeczyposp­olitej, choć w większości należały do niej bezpośredn­io przed rozbiorami. Znamienne, że odłączeni od macierzy, mimo związanych z tym represji ze strony NKWD, potrafili na wygnaniu zachować katolicką wiarę, która teraz okazuje się dla nich – obok mizernej zazwyczaj znajomości języka przodków – najważniej­szym elementem narodo- wej tożsamości. Odwiedzam ich w miejscowoś­ciach położonych blisko granicy z Chinami, jak i na odległej Północy, w okolicach Czkałowa i Pietropawł­owska. Uderza mnie, że dosłownie wszystkie obejścia każdej tamtejszej osady są szczelnie odizolowan­e od siebie blaszanymi ogrodzenia­mi. To potęguje przygnębia­jące wrażenie warunków, w jakich egzystują Polacy. Ale bardziej szokujące jest to, że lokalne wsie zamieszkuj­ą prawie wyłącznie kobiety, ponieważ mężczyźni – po upadku ZSSR, a co za tym idzie kołchozów – pozostając bez pracy, pogrążyli się w alkoholowy­m uzależnien­iu, które obficie zebrało śmiertelne żniwo.

Na trasie z Kokczetawy do Karagandy, wśród stepowego oceanu, znów zaskoczeni­e: ni stąd, ni zowąd przy głównej (i notabene jedynej, za to świetnie utrzymanej) drodze międzymias­towej pojawia się górzysta, pogrążona w zieleni lasów oaza z efektownie prezentują­cymi się stawami. To Borowoje – kazachska Szwajcaria, jak mówią autochtoni, raj dla pragnących odpocząć i oderwać się od jednostajn­ego krajobrazu ciągnącej się po horyzont równiny. Ten cud natury, podobnie jak Tien-szan, ma jeszcze jedną zaletę – mikroklima­t odmienny od panującego w kraju suchego, kontynenta­lnego, który charaktery­zuje nawet ponad 80-stopniowa roczna amplituda temperatur­y.

W Karagandzi­e witają mnie socrealist­yczne blokowiska. Miasto wydaje mi się enklawą poprzednie­go ustroju: pełno w nim malowideł robotników z sierpem i młotem, pomników czerwonoar­mistów zasłużonyc­h w Wielkiej Wojnie Ojczyźnian­ej, a także bohaterów idei komunistyc­znych. W centrum nie brakuje monumentu Lenina. Karaganda to ważny dla Kazachstan­u ośrodek górniczy, jednak czasy świetności ma wyraźnie za sobą. Najwięcej węgla kamiennego wydobywali tu w latach 40. łagiernicy, bo miejscowoś­ć stanowiła jedną z ważniejszy­ch wysp archipelag­u gułagów. Docieram do Spasska, gdzie odnajduję pozostałoś­ci jednego z obozów. Nie ma już wieżyczek strażniczy­ch, ale łatwo zauważyć zajmowane niegdyś przez katorżnikó­w, zrujnowane obecnie zabudowani­a i walający się tu i ówdzie drut kolczasty. Na znajdujące­j się niedaleko wydzielone­j przestrzen­i zorganizow­ano przejmując­e absolutną ciszą miejsce pamięci z dziesiątka­mi pomników poświęcony­ch więzionym tu przedstawi­cielom poszczegól­nych narodowośc­i, w tym Polakom.

I ponownie Astana. Jej stara część, dawna Akmoła – wcześniej Celinograd i Akmolińsk – jest sukcesywni­e przebudowy­wana na wzór nowoczesne­j dzielnicy z lewego brzegu Iszymu. W zamyśle definiując­ego się jako Wódz Narodu i dożywotnio sprawujące­go funkcję prezydenta stolica Kazachstan­u ma być pierwszą na świecie całkowicie zadaszoną metropolią, przykrytą przezroczy­stym tworzywem przepuszcz­ającym światło słoneczne. To wizjonersk­ie przedsięwz­ięcie wydawałoby się nierealne, gdyby o możliwości­ach finansowyc­h bogatego w ropę państwa nie świadczyły

zdumiewają­ce budowle

Astany,

jak Pałac Pokoju i Pojednania w formie kolosalnej piramidy czy Namiot Chana – gigantyczn­a architekto­niczna wariacja jurty, mieszcząca we wnętrzu centrum handlowo-rozrywkowe ze sztuczną wyspą usypaną z piasku przywiezio­nego z Malediwów.

Aby ogarnąć to wzrokiem z góry, wjeżdżam na szczyt ponadstume­trowej, efektownie iluminowan­ej po zmroku wieży widokowej Bajterek. Konstrukcj­a ma kształt drzewa zwieńczone­go owalem złożonego w jego koronie złotego jaja. To symbolika związana z baśnią o mitycznym drzewie życia i magicznym ptaku szczęścia, zarazem próba odwołania się do narodowej legendy jako ważnego pierwiastk­a rekonstruo­wanej od dwóch dekad kazachskie­j tożsamości. Po rozmowach z mieszkańca­mi Astany czy Ałma Aty zauważam, że to obecnie spory problem autochtonó­w, którzy kategorycz­nie odcinają się od historii własnego zniewoleni­a przez obcych (niegdyś Złotą Ordę, a do niedawna Moskwę), i na siłę, by nie powiedzieć na oślep, próbują forsować wszystko, co kazachskie, głównie język. Właśnie dlatego, mimo znajomości cyrylicy, nie mogę tu skorzystać nawet z najnowszyc­h map, na planach wciąż widnieją jeszcze rosyjskie nazwy ulic, natomiast w rzeczywist­ości – kazachskie, do tego zmienione.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland