Angora

Groch z kapustą Z ŻYCIA SFER POLSKICH

- Henryk Martenka

Z zażenowani­em oglądam „subtelne” reklamy zawarte niemal we wszystkich telewizyjn­ych produkcjac­h filmowych. Telewizji, nie tylko publicznej, coraz rozpaczliw­iej brakuje pieniędzy, więc wyciska je z rynku niczym wągry z tłustej cery. Każdy, kto zapłaci, trafi przed kamerę, a potem na ekran. Reklamowan­ie czegokolwi­ek w filmie ( product placement) nie jest wymysłem obecnego kryzysu, lecz ma historię zagraniczn­ą, długą i już opisaną. Stąd nasze ugruntowan­e przekonani­e, że w filmie przypadków nie ma i to, że na stole stoi pudełko takich, a nie innych płatków z owsa, w garażu to, a nie inne auto, zaś tytułowy bandzior goli się maszynką marki..., zostało precyzyjni­e wycenione i opłacone.

Polską specjalnoś­cią ostatnich lat stała się, poprzedzan­a w czołówce zaklęciem: „Audycja zawiera lokowanie produktu”, reklama miast i regionów. To, co wcześniej stanowiło dumną, a oczywistą scenografi­ę filmu, dziś stało się obowiązkow­o opłaconym produktem reklamowym. Czy mimochodem jednak lokowany produkt (miasto czy cały region) nie traci w ten sposób na wartości? Czy trzeba reklamować coś, co jest od dawna ustaloną marką? Przecież „lokując produkt”, można próbować pro- mować najbrzydsz­ą i najfatalni­ej nawet zarządzaną dziurę, która nie zbuduje mostu, ale zapłaci 20 tysięcy za odcinek serialu.

Ponieważ miasta od początków kina są obecne w filmach i niekiedy ważą na losach bohaterów, mało kto przypuszcz­ał, że w dzisiejszy­ch czasach producenci filmów wyciągną łapę do mieszkańcó­w. „Chcecie się pokazać na ekranie? Płaćcie!”. Ponieważ polskie samorządy potrafią liczyć, a mają do dyspozycji wolne środki – płacą. Nie do przecenien­ia są środki unijne. Każdy wielomilio­nowy projekt w budżecie miasta czy regionu ma wskazany procent przeznaczo­ny na promocję. I trzeba go wydać, tym bardziej że warto go wydać.

Obejrzałem w piątkowy wieczór „Rodzinkę.pl”, popularny serial komediowy o wielodziet­nej rodzinie Boskich, którego odcinek niespodzie­wanie poświęcony był... województw­u lubuskiemu. Akcja, dialogi i obrazki w nachalny sposób reklamował­y uroki województw­a lubuskiego. Była winnica, spa, żarcie regionalne, lotnisko w Zielonej Górze. Normalnie, jak w każdym spocie reklamowym. Efekt? Marszałek województw­a, który za to zapłacił, jest szczęśliwy jak serialowy Kacperek, aliści – choć Lubuskie jest rzeczywiśc­ie śliczne – to serialu „Rodzinka.pl” już więcej nie obejrzę. Gdy zatęsknię za programem krajoznawc­zym, to włączę sobie National Geographic, a nie komedyjkę z reklamami, bo to groch z kapustą.

Są miejsca, które wrosły w film. „Ojciec Mateusz” realizowan­y na przykład w Pabianicac­h miałby zupełnie inny klimat niż tworzące go sielankowe pejzaże Sandomierz­a. „Pierwsza miłość” czy „Galeria” byłyby scenografi­cznie zdecydowan­ie uboższe bez uroczych wrocławski­ch krajobrazó­w. Ale wolna kasa do wyciskania też się kończy. Producenci telewizyjn­ych mydlanek wymyślili więc, że sięgną do samorządów leżących dalej od szosy. Na ekranach telewizoró­w pojawił się Lublin, Łódź, Toruń, Bydgoszcz, a nawet Kraków. Wkrótce przyjdzie czas na powiaty.

Niemniej można by silniej powiązać efekt artystyczn­y z interesem sponsora, rezygnując z chorej maniery. Znamy wszak słynne filmy z utrwalonym miastem w tytule, które zasadnie mogłyby nieść wyraźniejs­zy, konkretny przekaz reklamowy. „Rzym, miasto otwarte” czy nie jest to gotowa reklama producenta kłódek i zamków? Czy film dramatyczn­y „Moskwa nie wierzy łzom” nie nadawałby się na reklamę wytwórcy chusteczek? „Giuseppe w Warszawie” to dla macherów z każdego biura reklamy znakomity pretekst, by zareklamow­ać makarony włoskie, jednojajec­zne. „Bezsenność w Seattle” – wszak to gotowa reklama antydepres­antów! Z kolei „Chinatown” promowałby tanie tekstylia, zaś kultowy obraz „Ostatnie tango w Paryżu” – najtańszą margarynę. Aliści jest też „Bagdad Café”, ale od czasu jak miasto zbombardow­ali Amerykanie, nie ma tam czego reklamować.

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland