Pracują i mają
Tyle że pomiędzy nim a resztą warpieńskiego społeczeństwa jest taka przepaść, jak gdyby żyli w całkiem odmiennych światach. On się zresztą szczególnie nie udziela publicznie, nie daje też miejscowym zatrudnienia. Więc to tak, jakby go nie było. Bo nawet porównać nie bardzo się jest do kogo, gdyż o jego życiu mniej wiadomo niż o tym, co jadają, jak wypoczywają, ubierają się i bawią celebryci z kolorowych gazet. Więc nawet mu nie zazdroszczą, bo nie mogą stwierdzić – ty masz to, ja tamto, ty masz lepiej, ja gorzej. Więc jeśli już porównują, komuś zazdroszczą, to właśnie lekarzom, właścicielom gospodarstw agroturystycznych czy nauczycielom. Albo patrzą, czym jeździ sąsiad, jaką ma komórkę i czy stać go było w tym roku na najkrótszy choćby letni wyjazd.
– Tyle że to często gra pozorów – zwraca uwagę Piotr Michoń. Jeżeli odsunie się na margines taką prawdziwą, bolesną biedę, okazuje się, że te oznaki luksusu to często zwyczajne fantomy. Prosty przykład: markowe ciuchy i ich podróbki wyglądają niemal tak samo. Każdy dziś może mieć nowoczesnego „smartfona za złotówkę”. Podróże zagraniczne, kiedyś najpewniejsza oznaka pławienia się w luksusie – dziś są dostępne dla wszystkich. Tanie linie lotnicze to załatwiają. A fakt, że częściej niż na wypoczynek lata się do pracy – nieważne.
Łęgowem w powiecie Pruszcz Gdański (Pomorskie) zainteresowałam się nie tylko dlatego, że kończy pierwszą setkę (98. miejsce na liście). Dobrym powodem było także to, że mieści się tam firma Tan-Viet należąca do Tao Ngoc Tu, naturalizowanego w Polsce Wietnamczyka, który znajduje się na liście najbogatszych Polaków „Wprost” (pozycja 93. na liście z 2012 r.). Króla chińskich zupek, sosów słodko-kwaśnych i sojowych, dodatków do sushi. Prócz niego ma tu swoją siedzibę oddział firmy Koral. Jak mówi sołtys Łęgowa Zbigniew Lewandowski (a duma pobrzmiewa w jego głosie), kręcą tu swoje lody. I jest jeszcze gospoda Pod Lipami, gdzie można odprawić cztery wesela jednocześnie. Obok kręgielnia – w weekendy nie ma gdzie zaparkować. – Ale ci od zupek nie zatrudniają miejscowych – zastrzega Lewandowski. Biorą głównie swoich, choć wystawili duży budynek, takie wielkie centrum biurowo-magazynowe. Ci od lodów, owszem, trochę więcej. Ale dla miejscowych największą pokusą zawodową jest Nibor – firma transportowa. Oni wciąż dają paru osobom zarobić. No i jeszcze jest oczywiście gmina (a nawet straż gminna) i szkoła, ale to jak wszędzie.
– A jak się tu państwu żyje? – pytam. – Mamy dobrego proboszcza. Organi- zuje życie społeczne gminy, wolontariat. Pomagamy tym biedniejszym. Ale to niewielka miejscowość, wszystkiego 29 uliczek – odpowiada sołtys. W Powiatowym Urzędzie Pracy w Gdańsku, który obsługuje tę gminę, z Łęgowa (3 tys. osób) zarejestrowano 68 bezrobotnych osób. 43 z nich to kobiety. Na cały powiat było we wrześniu 100 ofert pracy. Do października zostało 61 niewykorzystanych. Biorąc więc pod uwagę średnią krajową, kiedy na jedną ofertę przypada niemal 50 osób bez pracy, wygląda na to, że jest lepiej niż dobrze.
– Eee tam – kwituje sołtys Lewandowski. Choć sam przyznaje, że kto nie popadł w patologię, nie wdał się w wódkę plus mnóstwo dzieci, jakoś sobie radzi – choć cienko przędzie, to pracuje. Ale głównie wyjeżdża – Anglia, Irlandia, po sąsiedzku Niemcy. Sołtys Lewandowski się obawia, że także jego córka, która skończyła europeistykę, wkrótce też dojdzie do wniosku, że lepiej tęsknić za ojczyzną i mieć co do garnka włożyć, niż na odwrót. I nie wie, co on wtedy zrobi. Trzeba było lepiej dziewczynie perswadować, żeby się za gospodarkę zabrała. Bo tak prawdę mówiąc, ci, którzy najlepiej w gminie stoją, to duzi rolnicy. Mają po kilkadziesiąt, nawet 100 hektarów. Kombajny, traktory, auta. Czy to budzi zazdrość sąsiadów? Nie, bardziej szacunek. Bo wiadomo, że ten majątek nie spadł z kosmosu. Pracują i mają.
Pieniędzy nie widać
Zbigniew Lewandowski najbardziej jest dumny z tego, że Ochotnicza Straż Pożarna tak łączy ludzi. Biedniejsi i bogatsi spotykają się na ćwiczeniach, większość ma pokończone kursy ratownictwa, żeby w razie wypadku jechać na autostradę prowadzącą do Gdańska. Właśnie takie idee łączą ludzi. Podczas akcji nikt nikomu w portfel nie zagląda.
– Bo szczęście ludzi nie rośnie wbrew pozorom razem z PKB gminy czy narodu – zwraca uwagę Piotr Michoń, który w naukowo-ekonomicznej karierze zajął się czymś tak niewymiernym jak błogostan i poczucie życiowego spełnienia. Jeśli wziąć np. sam dochód krajowy brutto na głowę, to w ciągu ostatniego dwudziestolecia wzrósł nam jakieś cztery razy. Ale wraz z tym szczęście nie poszło w górę. Wprawdzie odsetek Polaków żyjących poniżej minimum egzystencji spada, jednak koszyk – który się bierze przy obliczaniu tej sumy – nijak nie odpowiada rzeczywistości i temu, co trzeba mieć, aby nie wypaść poza margines. Więc ludzie przyjmują różne strategie przetrwania. Raz, żeby mieć co jeść i jakoś się ogrzać. Dwa, żeby nie wyróżniać się zanadto z tłumu.
16