Nowe życie krzyży ze śmietnika
15 sztuk zardzewiałych, połamanych krzyży ze śmietnika. Porośniętych mchem i przywalonych stertą zgniłych kwiatów i zniczy. Chrystus na krzyżu bez rąk, Chrystus na krzyżu bez głowy. Małe i duże krzyże, którymi 27-letni Władek Kapeja, fryzjer- stylista i twórca recyklingowej biżuterii, chce poruszyć katolików.
– Ty zawsze znajdziesz coś w śmieciach – mówili do Władka w Łobżenicy, małym miasteczku między Piłą a Bydgoszczą, skąd pochodzi. Pierwszym jego odkryciem było znalezienie na strychu starych gazet modowych z lat 20. XX wieku. Potem jeszcze odnajdywał starocie, które można było zostawić sobie na pamiątkę.
W wieku 18 lat poszedł do pierwszej pracy –3 lata spędził w warszawskiej korporacji, a potem dla odmiany wyjechał do Danii (tam ukończył architekturę krajobrazu na Akademii Królewskiej) i do Niemiec na kurs wizażu i stylizacji Uda Waltza. We Francji Władek zajął się stylizacją włosów i wzornictwem przemysłowym. W Polsce miał dobrze prosperujące atelier fryzjerskie. I przyszła choroba – nowotwór złośliwy. A wraz z nią nowe motywacje, nowe plany do zrealizowania. – Postanowiłem nie poddawać się, mimo wszystko czerpać siły i radość z życia.
Znów „zajrzał” do śmietnika, który dostarczył mu surowców do robienia niezwykłej biżuterii. Jego wyroby nosiły Magda Gessler i Anja Rubik, była prezydentowa Kwaśniewska, stylistka Carli Bruni, a także modelki na Paris Fashion Week. Guziki, szkło, podkładki samochodowe, druty elektryczne, stare kawałki łańcucha, żywica, kamienie, sztuczne perły – to pieniądze Władka „z recyklingu”. Na jednym produkcie zarabiał nawet kilkaset złotych. – Chciałbym zaktywizować ludzi w mniejszych miejscowościach, aby zrobili coś ciekawego dla siebie, więc organizuję dla nich darmowe warsztaty robienia biżuterii. Ale jak mówię im, żeby przynieśli mi śmieci, patrzą na mnie jak na wariata – śmieje się Władek.
Odkrycie na cmentarzu
Latem tego roku, w lipcu lub sierpniu, wybrał się na zwiedzanie okolic Kamionnej, gdzie obecnie mieszka. Trafił na miejscowy cmentarz. – Zawsze lubiłem przyglądać się starym grobom – są takie bezpretensjonalne, pełne tajemnicy. Te nowoczesne są kiczowate, tworzone na pokaz, przypominają galerię sztuki. Sąsiad postawił drogi i wystawny pomnik, to i ja postawię, nie mogę być przecież gorszy. Podoba mi się tradycja stawiania skromnych grobów na Zachodzie. Krzyż, tabliczka i sama trawa, bez cyrkowych ozdób, bez tego powierzchownego popisywania się – ubolewa Władek.
Przy głównej bramie cmentarza znalazł stertę krzyży, pasyjek ze zniszczonych i starych grobów. Kiedyś pokropionych święconą wodą, dziś traktowanych jak niepotrzebne artykuły, jak chwasty. – Pomyślałem sobie, że chyba nie po to były stawiane, żeby trafić na śmietnik... Każdy krzyż miał przecież swoją historię, w której znajdowały się smutki i radości zmarłego i jego rodziny – za życia tej osoby i już po jej śmierci. Zapragnąłem tchnąć w te krzyże nowe życie.
15 sztuk zardzewiałych, połamanych krzyży ze śmietnika. Porośniętych mchem i przywalonych stertą zgniłych kwiatów i zniczy. Chrystus na krzyżu bez rąk, Chrystus na krzyżu bez głowy. Małe, duże krzyże. – Przeleżały u mnie miesiąc, może dwa. Co z nimi zrobić? – zastanawiał się Władek.
Z drogą krzyżową
do Normandii
– Jak zawsze zimą postanowiłem wyjechać nad morze do Francji. Zwiedzałem architekturę normandzką. Zainteresowałem się nowoczesną formą kopuły jednego z kościołów, która wyglądała jak koci łeb. Wspaniałe połączenie starego stylu z nowym – wspomina Władek. – Z proboszczem katedry w Mont- -Saint-Michel, Stephenem Moqulele, weszliśmy na temat moich odkryć w Polsce. Ciekawiło mnie, czy w laickiej Francji też ludzie byliby w stanie tak postępować z symbolem wiary chrześcijańskiej. Nie, tam krzyż jest chyba bardziej szanowany... Z tych krzyży, wyrzuconych w Polsce na śmietniki, miałem stworzyć 14 stacji drogi krzyżowej. Jako dar współczesnego katolika, o co poprosił mnie ksiądz Moqulele. Pomyślałem: to naprawdę ma sens.
– Zanim moje prace trafią na stałe do Normandii, do katedry w Mont-Saint-Michel, do kościołów w Caen i Vire, marzę, aby były pokazane w innych kościołach, w Polsce i za granicą. Marzę o katedrze w Nicei, Genewie, Lille. Planuję też wkrótce zrobić wystawę plenerową u mnie w galerii pod Łochowem, w kościele w Wołominie i Łobżenicy, w Warszawie, mam już propozycje z Pomorza, z Poznania. Tych miejsc jednak nie może być zbyt wiele, aby prace nie niszczyły się podczas transportu.
W czerni, bieli i złocie
Najpierw było oczyszczanie krzyży drobnym papierem ściernym, potem skrobakiem i nożem. Przyklejanie do tekturowego podłoża i złocenie 24-karatowym złotem proszkowym. – Jedna z galerii sztuki w Warszawie dziwiła się, dlaczego śmieci złocę materiałami szlachetnymi, wystarczyłoby zwykłą farbą. Ale ja wybrałem właśnie taką formę przedstawienia ich. Delikatną i prostą. W trzech eleganckich, klasycznych kolorach: czerni, bieli i złocie. Wrażenie ma potęgować światło, dzięki któremu krzyże będą rzucać cienie na tło i tym samym tworzyć nowe obrazy dla oglądającego.
– Nie chciałem jednak na początku szokować ludzi, ponieważ nie chcę być postrzegany jako niszczyciel wiary i katolicyzmu. Polacy nie są jeszcze przygotowani na duży szok, dlatego wolę wyjść najpierw od delikatnego szlachetnego materiału i subtelnie zapytać: co jest w tym krzyżu, nawet starym, takiego, że trzeba wyrzucać go na śmietnik. Może da się jakoś inaczej nim zająć, gdy go chcemy zamienić na nowy?
– Nie chciałem też „sprzedawać” tego pomysłu firmom, które już „złotówkowymi” oczyma wyobraźni widziały złote krzyże na czarnych T-shirtach. Już widziały tych konsumentów zachwyconych szokującym designem. Miałyby wyglądać tak jak białe orły w słynnej już kolekcji ubrań Roberta Kupisza. Na tym nie powinno się zarabiać – uważa pomysłodawca nietypowej drogi krzyżowej.
A krzyży przybywało
Ostatnio Władek znów znalazł krzyże – tym razem na śmietniku przy remontowanym kościele, wyrzucone na polecenie księdza proboszcza przez robotników. Drewniane, z pasyjkami z brązu, pożarte przez korniki, z dużymi ubytkami. Duże krzyże o wadze 40 – 50 kg, stare krzyże – mające po 70, 80 lat. Wyrzucanych krzyży pewnie Władek znajdzie więcej, bo ludzie nie wiedzą, co z nimi zrobić. A Władek wie już, że „musi pojechać po bandzie”. Doszedł do wniosku, że subtelne mówienie o takim temacie to może być za mało. Dlatego nowe prace będą ukazane w drastycznej formie – jako maski ze sztuczną krwią i różnymi dodatkami. Na jego wystawie zatytułowanej „Hipokryzja”, oprócz ponad dwudziestu prac, będzie można zobaczyć fotografie dokumentacyjne i przeczytać fragmenty Pisma Świętego odnoszące się do poszanowania wiary i głoszenia Ewangelii.
Ale czego chciałby ten 27-letni Władek? – Pokazać tę hipokryzję katolików. Symbol cierpienia wyrządzanego przez współczesnego katolika Chrystusowi, swojej wierze. To, że dzisiejszy człowiek wcale nie jest lepszy od Piłata, od uczestników drogi krzyżowej z początków naszej ery. Chciałbym, żeby ludzie zrozumieli, że nie należy tak postępować... Dla uświadomienia to robię, do przemyślenia – mówi.