Kominek i jego potrzeby
No bo trudno było określać się jako Zespół z Wrocławia. Klaus Mitffoch, tak po prostu przyszedł mi do głowy. I był prowokacją. Oczywiście pojawiło się mnóstwo pytań, ale wielkiej draki nie było. Mówiłem, że mamy niemiecką nazwę, bo pochodzimy z miasta Breslau i utrzymują nas ziomkostwa. Zmieniłem trochę pisownię, podobnie jak zmieniono ją u Beatlesów. I na weselu wystąpiliśmy już pod taką nazwą. I tyłem do publiczności. Potem pięć utworów, które tam zagraliśmy, pojawiło się na naszej debiutanckiej płycie.
Nie było mowy o publicznym graniu, o zawodowstwie. – Wszyscy pracowaliśmy w świecie niezwiązanym z show-biznesem, miałem dwójkę dzieci, dwóch kolegów kończyło informatykę.
W czerwcu 1983 roku Klaus Mitffoch wziął udział w Ogólnopolskim Turnieju Młodych Talentów i zajął równorzędne drugie miejsce razem z zespołem Azyl P. Pierwszego miejsca nie przyznano. – Uznaliśmy, że nasza twórczość, pomysły nie są najgorsze, tylko nie brzmią, brakuje bowiem instrumentów. Nie było nas na nie stać. Więc kiedy zobaczyliśmy anons o konkursie, gdzie nagrodą były właśnie instrumenty, stwierdziliśmy, że wystąpimy w tej imprezie. I wygraliśmy instrumenty już po eliminacjach wojewódzkich mieliśmy też angaż do studia. Pierwszych nagrań dokonaliśmy jeszcze na wystruganych przeze mnie gitarach.
Opowiada, że nikogo nie znali. Dopiero ten konkurs i nagrania sprawiły, że ludzie z show-biznesu zaczęli ich rozpoznawać. – Podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy z pracy. Mieliśmy już instrumenty, więc była baza, aby się doskonalić. Byliśmy niezależni. I tyle. I trochę nieświadomi, czym jest rynek muzyczny.
Dodaje, że nie czuli presji gonitwy za popularnością. – To było raczej stwierdzenie, że po prostu nam się udało. Nikt z nas nie był muzykiem. Wiedzieliśmy, iż muzyka winna być adekwatna do świata, w jakim żyjemy. Nie widzieliśmy, jakie to ma być, ale byliśmy świadomi, jakie być nie może. Poniosła nas interakcja.
Na początku słowa pisał perkusista. Ale większość utworów wykonywali bez słów. Kiedy jednak mieli nagrać singla, konieczne okazało się napisanie tekstu. – Były proste, bardzo lapidarne, lecz ludziom się podobały.
W nagrodę zespół nagrał dwa single: „Ogniowe strzelby” oraz „Jezu, jak się cieszę”. Był rok 1983. I Festiwal w Opolu. Zagrali tam „Jezu, jak się cieszę” oraz „Strzeż się tych miejsc”. – Chcieliśmy zagrać „Ewolucja, rewolucja i ja”, ale organizator Festiwalu się nie zgodził. A to był nasz sztandarowy utwór.
Po koncercie ktoś do nich podszedł i powiedział: – Nie wygraliście, ale i tak dacie sobie radę. W tym samym roku wzięli udział w Festiwalu w Jarocinie iw wielu innych koncertach. – Był moment, że staliśmy się bardzo popularni. I choć od tamtej pory minęło przeszło 30 lat, to ludzie te piosenki wciąż pamiętają i domagają się, aby je grać.
Największym przebojem zespołu był utwór „Jezu, jak się cieszę”. – Wcześniej nagraliśmy tę piosenkę na singla – potrzebowaliśmy przeboju. Klaus Mitffoch nie musiał się podobać. Ale wiedzieliśmy, że grupa, która nie ma wiodącego singla polegnie.
Półtora roku później zespół się rozpadł. Mimo iż, jak mówi, mieli materiał na drugą płytę. – Myślę, że zabił nas stres, brak pieniędzy. Byliśmy świadomi, że, mimo iż nie zajmowaliśmy się polityką, w kraju zachodzą zmiany.
Wspomina, jak po pierwszej euforii dostali kopa z telewizji. – Nagraliśmy bardzo nowoczesny i nowatorsko zmontowany teledysk do piosenki „Ewo-rewo”, czyli „Ewolucja, rewolucja i ja”. Dla nas to był wielce artystyczny teledysk, uznawaliśmy go za rzecz wartościową. Niestety, zostaliśmy obśmiani i pogonieni.
Zespół rozpadł się w 1984 roku. Przyznaje, że bardzo przeżył rozpad grupy. – To był dramat, przeżyłem koszmar. Potem poszedł własną drogą. Powrót na scenę nastąpił w roku 1986 r. Koledzy grali pod nieco, jak mówi, haniebnie zmienioną nazwą Klaus Mit Foch i w nieco innym składzie. – Dobrali dwóch muzyków, wydali nieźle brzmiącą płytę.
Rok po ukazaniu się krążka zatytułowanego „Mordoplan” zespół jednak został rozwiązany.
Tymczasem Lech Janerka, po odejściu z zespołu, wydał „Historię podwodną” – płytę sygnowaną już swoim imieniem i nazwiskiem. Był to krążek o znacznie spokojniejszym muzycznie i lirycznie charakterze, oceniony bardzo wysoko zarówno przez krytyków, jak i słuchaczy. Innowacją było zastąpienie gitary wiolonczelą przetwarzaną elektronicznie, na której grała i do dzisiaj gra żona artysty, Bożena. Niemal wszystkie zawarte na „Historii podwodnej” utwory znalazły się na krajowych listach przebojów, np. „Konstytucje”, „Niewole”, „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek”. Co ciekawe, w jednej kompozycji zagrali z nim dwaj koledzy z Klausa. – Pożegnaliśmy się chłodno, ale bez nienawiści. Szanowałem ich, dzięki nim zrobiłem karierę.
Kolejną płytę nagrał, będąc, jak mówi, w ciągłym szoku. – Ona jakby sama się zrobiła. Inercja. Miałem materiał i poszło. Byłem tak znieczulony, że byłem w stanie wiele zdziałać. Jakbym przeszedł drugą metamorfozę.
Po „Historii podwodnej” nagrał jesz- cze osiem płyt i wydał książkę z tekstami piosenek o tajemniczym tytule „Texty”. Przez jakiś czas był w USA, w Nowym Jorku, gdzie pracował w telewizji. W przerwach między płytami zgłębiał wiedzę filozoficzną.
Dziś jest standardowym 59-latkiem z początkiem sklerozy. – Jesteśmy bezradni wobec pewnych faktów. Jedyne, co mogę robić, to nagrywać kolejną płytę. Mam świadomość, że niebawem trzeba będzie powoli zamykać teatrzyk. Przez te wszystkie lata nie nauczyłem się konkurować z ludźmi i akceptować wielu rzeczy. Ale moja empatia już mi nie przeszkadza.
A muzycznie? – Mam nadzieję, że jestem bardziej kreatywny niż cwany. Powtarzam to od trzech płyt. I za chwilę się okaże, czy znów się udało.
Koledzy z zespołu wybrali różne drogi. Już na początku z gry w grupie zrezygnował Kazimierz Sycz, bo, jak mówi, nie wierzył, aby do czegoś doszli. Jego miejsce zajął plastyk, Marek Puchała, dziś dyrektor BWA we Wrocławiu. – Na pewno nie gra, ale jego syn jest bardzo dobrym perkusistą.
Z gitarą występował Krzysztof Pociecha. – Dziś już nie gra, choć potrafi. Nie wiem, jak sobie radzi. Kilkanaście lat mieszkał w USA, ale tam nie grał.
Drugi gitarzysta, Wiesław Mrozik mieszka w Niemczech. – Ożenił się. Zajmuje się projektowaniem ogrodów i amfiteatrów. Jakiś czas grał, dziś rzadziej, ale lubi.
Od chwili rozwiązania zespołu spotkali się tylko raz. Trzy lata temu. – Zagraliśmy dwie piosenki podczas koncertu na placu Teatralnym w Warszawie. Jako Klaus Mitffoch. I chwilę rozmawialiśmy. Nie wykluczamy, że nagramy jeszcze utwory, których nie zdążyliśmy nagrać. Ale na pewno nie będzie to reaktywacja.
Tłumaczy, że jest już w innym świecie. – Nagrałem wiele płyt, buszowałem po różnych stylach, żyjemy w różnych światach. Klaus Mitffoch to już tylko historia.
togaw@tlen.pl
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.
Budowa kominka wymaga sporych nakładów finansowych. Niezależnie od późniejszej intensywności jego użytkowania – rezerwowe czy podstawowe źródło ciepła – obligowani jesteśmy do jego wykonania zgodnie ze sprawdzonymi zasadami oraz obowiązującymi przepisami w zakresie budowy komina i zapewnienia prawidłowej wentylacji. Każdy wybór stwarza konieczność poniesienia wydatków na:
wykonanie fundamentu (kominek może ważyć nawet 600 kg);
budowę komina z materiałów odpornych na temperaturę spalin i wilgoć, z zachowaniem wymiarów zawartych w warunkach technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki (Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 12 kwietnia 2002 r., Dz.U. nr 75, poz. 690);
dostarczenie do paleniska odpowiedniej ilości powietrza niezbędnego do prawidłowego spalania drewna. Wspomniane wyżej rozporządzenie ustala, że do kominków z zamkniętym paleniskiem należy doprowadzić na każdy 1 kW mocy cieplnej wkładu 10 m3 powietrza na godzinę. Należy pamiętać, że nawiewniki (jeżeli mamy zamontowane w oknach) mają przepływ powietrza na poziomie 35 – 50 m3 na godzinę. Taka ilość świeżego powietrza wystarcza z reguły na prawidłową pracę wentylacji grawitacyjnej, ale brakuje go do bezpiecznej eksploatacji kominka. W krótkim czasie może wystąpić wyssanie powietrza z salonu, powstanie podciśnienia i cofanie spalin do pomieszczenia. Bardzo często, w przypadku gdy komin dymowy jest obok przewodu wentylacyjnego, kominek zasysa powietrze wraz ze spalinami poprzez kratkę wentylacji grawitacyjnej. Pamiętajmy, że cichy zabójca – czad – pojawia się nagle i bez zapowiedzi. Zrównoważenie ilości potrzebnego powietrza do spalania drewna z ilością dostarczaną jest podstawą właściwej pracy kominka oraz naszego bezpieczeństwa. Doprowadzenie powietrza do kominka dokonujemy osobnym kanałem o średnicy 110 – 160 mm, najlepiej od strony zachodniej, bezpośrednio pod kominek. Pamiętamy o montażu detektora tlenku węgla.
janik@angora.com.pl