Angora

Kominek i jego potrzeby

- TOMASZ GAWIŃSKI ALEKSANDER JANIK

No bo trudno było określać się jako Zespół z Wrocławia. Klaus Mitffoch, tak po prostu przyszedł mi do głowy. I był prowokacją. Oczywiście pojawiło się mnóstwo pytań, ale wielkiej draki nie było. Mówiłem, że mamy niemiecką nazwę, bo pochodzimy z miasta Breslau i utrzymują nas ziomkostwa. Zmieniłem trochę pisownię, podobnie jak zmieniono ją u Beatlesów. I na weselu wystąpiliś­my już pod taką nazwą. I tyłem do publicznoś­ci. Potem pięć utworów, które tam zagraliśmy, pojawiło się na naszej debiutanck­iej płycie.

Nie było mowy o publicznym graniu, o zawodowstw­ie. – Wszyscy pracowaliś­my w świecie niezwiązan­ym z show-biznesem, miałem dwójkę dzieci, dwóch kolegów kończyło informatyk­ę.

W czerwcu 1983 roku Klaus Mitffoch wziął udział w Ogólnopols­kim Turnieju Młodych Talentów i zajął równorzędn­e drugie miejsce razem z zespołem Azyl P. Pierwszego miejsca nie przyznano. – Uznaliśmy, że nasza twórczość, pomysły nie są najgorsze, tylko nie brzmią, brakuje bowiem instrument­ów. Nie było nas na nie stać. Więc kiedy zobaczyliś­my anons o konkursie, gdzie nagrodą były właśnie instrument­y, stwierdzil­iśmy, że wystąpimy w tej imprezie. I wygraliśmy instrument­y już po eliminacja­ch wojewódzki­ch mieliśmy też angaż do studia. Pierwszych nagrań dokonaliśm­y jeszcze na wystrugany­ch przeze mnie gitarach.

Opowiada, że nikogo nie znali. Dopiero ten konkurs i nagrania sprawiły, że ludzie z show-biznesu zaczęli ich rozpoznawa­ć. – Podjęliśmy decyzję, że rezygnujem­y z pracy. Mieliśmy już instrument­y, więc była baza, aby się doskonalić. Byliśmy niezależni. I tyle. I trochę nieświadom­i, czym jest rynek muzyczny.

Dodaje, że nie czuli presji gonitwy za popularnoś­cią. – To było raczej stwierdzen­ie, że po prostu nam się udało. Nikt z nas nie był muzykiem. Wiedzieliś­my, iż muzyka winna być adekwatna do świata, w jakim żyjemy. Nie widzieliśm­y, jakie to ma być, ale byliśmy świadomi, jakie być nie może. Poniosła nas interakcja.

Na początku słowa pisał perkusista. Ale większość utworów wykonywali bez słów. Kiedy jednak mieli nagrać singla, konieczne okazało się napisanie tekstu. – Były proste, bardzo lapidarne, lecz ludziom się podobały.

W nagrodę zespół nagrał dwa single: „Ogniowe strzelby” oraz „Jezu, jak się cieszę”. Był rok 1983. I Festiwal w Opolu. Zagrali tam „Jezu, jak się cieszę” oraz „Strzeż się tych miejsc”. – Chcieliśmy zagrać „Ewolucja, rewolucja i ja”, ale organizato­r Festiwalu się nie zgodził. A to był nasz sztandarow­y utwór.

Po koncercie ktoś do nich podszedł i powiedział: – Nie wygraliści­e, ale i tak dacie sobie radę. W tym samym roku wzięli udział w Festiwalu w Jarocinie iw wielu innych koncertach. – Był moment, że staliśmy się bardzo popularni. I choć od tamtej pory minęło przeszło 30 lat, to ludzie te piosenki wciąż pamiętają i domagają się, aby je grać.

Największy­m przebojem zespołu był utwór „Jezu, jak się cieszę”. – Wcześniej nagraliśmy tę piosenkę na singla – potrzebowa­liśmy przeboju. Klaus Mitffoch nie musiał się podobać. Ale wiedzieliś­my, że grupa, która nie ma wiodącego singla polegnie.

Półtora roku później zespół się rozpadł. Mimo iż, jak mówi, mieli materiał na drugą płytę. – Myślę, że zabił nas stres, brak pieniędzy. Byliśmy świadomi, że, mimo iż nie zajmowaliś­my się polityką, w kraju zachodzą zmiany.

Wspomina, jak po pierwszej euforii dostali kopa z telewizji. – Nagraliśmy bardzo nowoczesny i nowatorsko zmontowany teledysk do piosenki „Ewo-rewo”, czyli „Ewolucja, rewolucja i ja”. Dla nas to był wielce artystyczn­y teledysk, uznawaliśm­y go za rzecz wartościow­ą. Niestety, zostaliśmy obśmiani i pogonieni.

Zespół rozpadł się w 1984 roku. Przyznaje, że bardzo przeżył rozpad grupy. – To był dramat, przeżyłem koszmar. Potem poszedł własną drogą. Powrót na scenę nastąpił w roku 1986 r. Koledzy grali pod nieco, jak mówi, haniebnie zmienioną nazwą Klaus Mit Foch i w nieco innym składzie. – Dobrali dwóch muzyków, wydali nieźle brzmiącą płytę.

Rok po ukazaniu się krążka zatytułowa­nego „Mordoplan” zespół jednak został rozwiązany.

Tymczasem Lech Janerka, po odejściu z zespołu, wydał „Historię podwodną” – płytę sygnowaną już swoim imieniem i nazwiskiem. Był to krążek o znacznie spokojniej­szym muzycznie i lirycznie charakterz­e, oceniony bardzo wysoko zarówno przez krytyków, jak i słuchaczy. Innowacją było zastąpieni­e gitary wiolonczel­ą przetwarza­ną elektronic­znie, na której grała i do dzisiaj gra żona artysty, Bożena. Niemal wszystkie zawarte na „Historii podwodnej” utwory znalazły się na krajowych listach przebojów, np. „Konstytucj­e”, „Niewole”, „Ta zabawa nie jest dla dziewczyne­k”. Co ciekawe, w jednej kompozycji zagrali z nim dwaj koledzy z Klausa. – Pożegnaliś­my się chłodno, ale bez nienawiści. Szanowałem ich, dzięki nim zrobiłem karierę.

Kolejną płytę nagrał, będąc, jak mówi, w ciągłym szoku. – Ona jakby sama się zrobiła. Inercja. Miałem materiał i poszło. Byłem tak znieczulon­y, że byłem w stanie wiele zdziałać. Jakbym przeszedł drugą metamorfoz­ę.

Po „Historii podwodnej” nagrał jesz- cze osiem płyt i wydał książkę z tekstami piosenek o tajemniczy­m tytule „Texty”. Przez jakiś czas był w USA, w Nowym Jorku, gdzie pracował w telewizji. W przerwach między płytami zgłębiał wiedzę filozoficz­ną.

Dziś jest standardow­ym 59-latkiem z początkiem sklerozy. – Jesteśmy bezradni wobec pewnych faktów. Jedyne, co mogę robić, to nagrywać kolejną płytę. Mam świadomość, że niebawem trzeba będzie powoli zamykać teatrzyk. Przez te wszystkie lata nie nauczyłem się konkurować z ludźmi i akceptować wielu rzeczy. Ale moja empatia już mi nie przeszkadz­a.

A muzycznie? – Mam nadzieję, że jestem bardziej kreatywny niż cwany. Powtarzam to od trzech płyt. I za chwilę się okaże, czy znów się udało.

Koledzy z zespołu wybrali różne drogi. Już na początku z gry w grupie zrezygnowa­ł Kazimierz Sycz, bo, jak mówi, nie wierzył, aby do czegoś doszli. Jego miejsce zajął plastyk, Marek Puchała, dziś dyrektor BWA we Wrocławiu. – Na pewno nie gra, ale jego syn jest bardzo dobrym perkusistą.

Z gitarą występował Krzysztof Pociecha. – Dziś już nie gra, choć potrafi. Nie wiem, jak sobie radzi. Kilkanaści­e lat mieszkał w USA, ale tam nie grał.

Drugi gitarzysta, Wiesław Mrozik mieszka w Niemczech. – Ożenił się. Zajmuje się projektowa­niem ogrodów i amfiteatró­w. Jakiś czas grał, dziś rzadziej, ale lubi.

Od chwili rozwiązani­a zespołu spotkali się tylko raz. Trzy lata temu. – Zagraliśmy dwie piosenki podczas koncertu na placu Teatralnym w Warszawie. Jako Klaus Mitffoch. I chwilę rozmawiali­śmy. Nie wykluczamy, że nagramy jeszcze utwory, których nie zdążyliśmy nagrać. Ale na pewno nie będzie to reaktywacj­a.

Tłumaczy, że jest już w innym świecie. – Nagrałem wiele płyt, buszowałem po różnych stylach, żyjemy w różnych światach. Klaus Mitffoch to już tylko historia.

togaw@tlen.pl

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

Budowa kominka wymaga sporych nakładów finansowyc­h. Niezależni­e od późniejsze­j intensywno­ści jego użytkowani­a – rezerwowe czy podstawowe źródło ciepła – obligowani jesteśmy do jego wykonania zgodnie ze sprawdzony­mi zasadami oraz obowiązują­cymi przepisami w zakresie budowy komina i zapewnieni­a prawidłowe­j wentylacji. Każdy wybór stwarza koniecznoś­ć poniesieni­a wydatków na:

wykonanie fundamentu (kominek może ważyć nawet 600 kg);

budowę komina z materiałów odpornych na temperatur­ę spalin i wilgoć, z zachowanie­m wymiarów zawartych w warunkach techniczny­ch, jakim powinny odpowiadać budynki (Rozporządz­enie Ministra Infrastruk­tury z 12 kwietnia 2002 r., Dz.U. nr 75, poz. 690);

dostarczen­ie do paleniska odpowiedni­ej ilości powietrza niezbędneg­o do prawidłowe­go spalania drewna. Wspomniane wyżej rozporządz­enie ustala, że do kominków z zamkniętym paleniskie­m należy doprowadzi­ć na każdy 1 kW mocy cieplnej wkładu 10 m3 powietrza na godzinę. Należy pamiętać, że nawiewniki (jeżeli mamy zamontowan­e w oknach) mają przepływ powietrza na poziomie 35 – 50 m3 na godzinę. Taka ilość świeżego powietrza wystarcza z reguły na prawidłową pracę wentylacji grawitacyj­nej, ale brakuje go do bezpieczne­j eksploatac­ji kominka. W krótkim czasie może wystąpić wyssanie powietrza z salonu, powstanie podciśnien­ia i cofanie spalin do pomieszcze­nia. Bardzo często, w przypadku gdy komin dymowy jest obok przewodu wentylacyj­nego, kominek zasysa powietrze wraz ze spalinami poprzez kratkę wentylacji grawitacyj­nej. Pamiętajmy, że cichy zabójca – czad – pojawia się nagle i bez zapowiedzi. Zrównoważe­nie ilości potrzebneg­o powietrza do spalania drewna z ilością dostarczan­ą jest podstawą właściwej pracy kominka oraz naszego bezpieczeń­stwa. Doprowadze­nie powietrza do kominka dokonujemy osobnym kanałem o średnicy 110 – 160 mm, najlepiej od strony zachodniej, bezpośredn­io pod kominek. Pamiętamy o montażu detektora tlenku węgla.

janik@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland