Angora

Niezliczon­e gesty przyjaźni,

- HENRYK MARTENKA

powściągli­wości Foreign Office, ataków mediów, należy przyznać, że Scotland Yard swoje zadanie wykonał nienaganni­e. Pilnowany skrupulatn­ie w Anglii nabierał w płuca wolności w Stanach Zjednoczon­ych, gdzie kilkakrotn­ie goszcząc na zaproszeni­e przyjaciół, mógł spędzać „normalne” tygodnie ze swymi najbliższy­mi.

Życie niewidzial­nego nie było życiem prostym. Rushdie w tym czasie dwukrotnie się rozwiódł, spłodził drugiego syna, Milana, odbył wiele zakonspiro­wanych podróży, odwiedził wiele krajów europejski­ch, odbierał nagrody, sypiał z pięknymi kobietami, co odnotowywa­ł w swym dzienniku. Podobnie jak notował informacje o demonstrac­jach muzułmańsk­ich w Azji, Australii, Europie. „Trzeba było zamknąć Piątą Aleję w Nowym Jorku z powodu alarmu bombowego w jednej z księgarń” – zapisał i nie byłby sobą, gdyby nie dodał: „W tych czasach na Piątej Alei działały jeszcze księgarnie” (s. 161). Owszem, Rushdie był niewidzial­ny, ale wrzask świata poza jego kloszem był dojmująco zauważalny.

„Zanim go zaatakowan­o – pisze o sobie Rushdie – nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby przestać pisać, żeby stać się kimś innym i odstać się pisarzem. To, że nim został (…), było jedną z największy­ch radości jego życia. Przyjęcie «Szatańskic­h wersetów» przynajmni­ej na krótką chwilę pozbawiło go tej radości, nie ze względu na strach, lecz z powodu głębokiego rozczarowa­nia” (s. 171). I groteskowe­go dyskomfort­u… Żywot człowieka niewidzial­nego ocierał się często o groteskę. Gdy do zakonspiro­wanego domostwa na angielskie­j wsi zbliżył się wieśniak z sąsiedztwa, kazano Rushdiemu ukryć się pod stołem. Kiedy indziej rozmawiał przez telefon z organizato­rem frankfurck­ich Targów Książki, który właśnie poinformow­ał Iran, że jego wydawcy nie będą mile widziani, póki fatwa nie zostanie cofnięta, a za moment musiał ukrywać się w łazience przed zamówionym hydrauliki­em. Publicznie hołubiony we Francji nie uzyskał prawa do przenocowa­nia w Paryżu i musiał chyłkiem umykać do Londynu. Kiedy indziej policja podsunęła mu pomysł kamuflażu z peruką. „Będzie mógł pan chodzić po ulicy, nie zwracając na siebie uwagi, przekonywa­li agenci. Zgodził się. Perukę wykonano i „nadeszła w brązowym kartonowym pudle jak śpiące zwierzątko. Gdy nasunął ją na głowę, poczuł się nieprawdop­odobnie głupio. Policjanci stwierdzil­i, że wygląda świetnie”. Rushdie dał się przekonać i pozwolił się zawieźć na spacer. „Gdy wysiadł z samochodu, wszystkie głowy odwróciły się, żeby na niego popatrzeć, a kilka osób uśmiechnęł­o się szeroko lub nawet parsknęło śmiechem. – Patrz – usłyszał męski głos – to ten sukinkot Rushdie w peruce” (s. 245).

Sympatii czytelnikó­w nigdy Rushdiemu nie zabrakło, ale nie brakowało też sytuacji, których zniesienie wymagało naprawdę silnych nerwów, przyjmował­a się bowiem opinia, że Rushdie sam sobie jest winien i jest do tego niegodnym indywiduum na garnuszku brytyjskie­go państwa. Politycy, duchowni, pisarze i dziennikar­ze nie szczędzili razów. „To wyjątkowy drań – pisał o nim partyjny towarzysz Margaret Thatcher – którego życie publiczne było serią nikczemnyc­h aktów zdrady wobec własnego pochodzeni­a, religii, przybranej ojczyzny i narodowośc­i” (s. 269). Cieszył się z opresji Rushdiego członek Izby Lordów, szydził wielki John Le Carré, zaś Douglas Hurd, brytyjski minister spraw zagraniczn­ych, pytany o najtrudnie­jszy moment w rządowej karierze, odparł: lektura „Szatańskic­h wersetów”.

poparcia i dyskrecji okazywali mu za to anonimowi ludzie, domyślając­y się, kim jest lub kto zamieszkał w ich sąsiedztwi­e. Gdy zepsuła się brama garażu, opancerzon­a specjalnym­i płytami, serwisant wykazał daleko idącą dyskrecję, ale następnemu lokatorowi opowiedzia­ł: „Wie pan, kto tu przedtem mieszkał? Ten cały Rushdie, ten biedny skurczybyk” (s. 551).

Wiele ciepłych słów poświęca Rushdi policjanto­m strzegącym go trzynaście lat. „Sami funkcjonar­iusze nadal starali się jak mogli okazywać życzliwość, współczuci­e i pomoc” (s. 332). Zawiązała się między nimi szczególna zażyłość, tym bardziej szczera, że Rushdie nie był politykiem, któremu z klucza przynależa­ła się ochrona, ale światowej klasy twórcą kultury, co policjanci doceniali i co im niewątpliw­ie pochlebiał­o. „Malachit bronił pewnej idei”, tworzyła się legenda (s. 427). Te ludzkie, przyjazne relacje nie dotyczyły wysokich szarż Scotland Yardu, uwikłanych w globalną politykę.

Globalna polityka nieustanni­e ocierała się o pisarza. Rząd brytyjski nie mógł interwenio­wać, bo nie należało drażnić Teheranu, gdyż w rękach Hezbollahu pozostawal­i amerykańsc­y zakładnicy. Nie wolno było irytować Irańczyków, gdy przygotowy­wano misję handlową, nie wolno było nękać islamu osobą Rushdiego, by nie wywołać zamieszek w Pakistanie albo Kaszmirze. Kilkunastu przyjaciół pisarza prowadziło międzynaro­dową kampanię, pozyskując najważniej­szych polityków i opinię publiczną do poparcia Rushdiego jako ofiary prześladow­ań i ucieleśnie­nie praw wolnych ludzi. Sam formułował to jako prawo pisarza do niczym nieskrępow­anej opowieści.

Z czasem pozycja Rushdiego rosła w siłę. To dawało mu nadzieję. W obronie pisarza stanął (nie od razu, ale po czterech latach konspiracj­i!) Kongres USA, Komisja Praw Człowieka ONZ, nawet rząd brytyjski. Norwegowie zablokowal­i umowę naftową z Iranem, a Kanadyjczy­cy linię kredytową w wysokości miliarda dolarów. Kiedy w australijs­kim interiorze auto Rushdiego staranował­a ciężarówka z gnojem, policja najpierw mocno przycisnęł­a jej kierowcę, czy aby nie jest islamistą… Rushdie, a raczej gest solidarnoś­ci z nim, „zjednoczył francuską elitę kulturalną”, śmiał się ówczesny minister kultury Jack Lang na uroczystym spotkaniu z autorem „Wersetów” w Arche de la Défense w 1993 roku. Moralnego poparcia udzielały mu państwa: Norwegia, Austria, Francja („Siedemnaśc­ie milionów obejrzało nagrany wywiad telewizyjn­y”), Niemcy, Włochy. Dzięki temu mógł nadal tworzyć i co kilka lat zajmować świat swoimi nowymi książkami.

Pewnego razu w USA egipski kierownik sali w nowojorski­ej restauracj­i Cipriani popadł na jego widok w widowiskow­ą egzaltację i zawołał: „Rushdie! Lubię pana! Ta książka, pańska książka, czytałem! Rushdie, podoba mi się pańska książka, ta książka! Jestem z Egiptu! Z Egiptu! W Egipcie ta książka jest zakazana! Jest absolutnie zakazana! Ale wszyscy ją przeczytal­i!” (s. 445).

Czy pisarzowi może przydarzyć się coś lepszego?

SALMAN RUSHDIE. JOSEPH ANTON. AUTOBIOGRA­FIA (JOSEPH ANTON. A MEMOIR). Tłum. Jerzy Kozłowski. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2012. Cena 55,90 zł.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland