Może jednak popracować?
Warto wiedzieć, że w krajach „starej” Unii Europejskiej pracuje średnio 64 proc. dorosłych obywateli zdolnych do pracy. W Polsce na 24 mln ludzi w wieku produkcyjnym pracuje tylko 13 mln (54 proc.), z czego tylko 5 – 7 mln pracuje efektywnie, tj. wytwarza więcej, niż konsumuje. Ci ostatni utrzymują nie tylko siebie i swoje rodziny, ale również całą rzeszę obywateli niepracujących, w związku z czym można powiedzieć, że mamy do czynienia z wyzyskiem mniejszości przez większość.
Wynika z tego, że istnieje w Polsce metoda janosikowego działania, polegająca na odbieraniu tym, którzy lepiej i dłużej pracują, oraz rozdawaniu, nawet sprawnym i młodym, bezrobotnym. Tym samym system podatkowy karze tych, którzy pracują efektywnie, a niesłusznie nagradza tych, którzy w znacznym stopniu z własnego wyboru, albo z powodu nieudolności organizacyjnej państwa, nie pracują.
Dlaczego w tak chrześcijańskim społeczeństwie zupełnie nie myśli się w kategoriach – podobno najważniejszego dla chrześcijanina – przykazania miłości bliźniego? Proszę zauważyć, że jeszcze żaden bezrobotny nie zwrócił uwagi na fakt, iż korzysta z dóbr i podatków ciężko wypracowanych przez bliźnich. W związku z tym należałoby się chyba swoim bliźnim w jakiś sposób zrewanżować. Wszak każda praca polega przecież na pracy na rzecz bliźniego. Bo dla kogo piekarz piecze chleb, nauczyciel uczy dzieci, urzędnik obsługuje interesanta, a robotnik buduje drogi? Właśnie dla bliźniego! Jeśli tego nie robi, albo czyni to źle, to najzwyczajniej grzeszy przeciwko przykazaniu miłości bliźniego! Ale w takich kategoriach, niestety, prawie żaden Polak nie myśli i nie pracuje. Państwo musi dać zasiłek, bo mu się należy. Ale państwo to my, wszyscy pracujący i nam się także coś od nich należy!
Wielcy ekonomiści twierdzą, że jeśli chce się aktywizować ludzi, nigdy nie należy dawać im niezasłużenie pieniędzy, zachęcających do bezczynności. Niektórzy twierdzą wręcz, że dając pieniądze biednemu, ale sprawnemu do pracy, tylko utrwala się i przedłuża jego biedę. Poza tym dlaczego się tych ludzi w taki sposób demoralizuje?
Tak duża skala niepracujących pol- skich obywateli świadczy o ogromnym potencjale niewykorzystanych możliwości, które można jeszcze zagospodarować. Wbrew pozorom, w Polsce jest jeszcze bardzo wiele pracy do zrobienia i dużo wolnych miejsc pracy, dosłownie czekających na pracowników. Wystarczy popatrzeć na nasze zniszczone wały przeciwpowodziowe, zaniedbane rowy melioracyjne, dziurawe drogi, zaśmiecone ulice, place, parki, lasy, rzeki, tory kolejowe, zaniedbane dworce i różne budynki publiczne, zimą nieodśnieżone chodniki itp. Dlaczego prawie nikt tych tak bardzo potrzebnych prac nie wykonuje, a jednocześnie istnieje i marnuje się tak duża rzesza bezrobotnych? Jest to rodzaj niezawinionej przez nich demoralizacji, spowodowanej nieudolnością różnych organów państwowych i samorządowych. Do wykonywania bardzo wielu tych prac często nie potrzeba żadnych środków inwestycyjnych, niezbędnych do tworzenia nowych miejsc pracy. Te miejsca już są i czekają na obsadzenie. Najczęściej wystarczy jedynie kilof, łopata, taczka jednokółka albo worki do zbierania śmieci oraz dużo dobrej woli i zdrowego rozsądku władz samorządowych. Zachodzi zatem pytanie, dlaczego samorządy gminne i władze miast tak niefrasobliwie wypłacają zasiłki dla bezrobotnych, utrwalając ich bezproduktywność oraz stan coraz trwalszej beznadziei i społecznej bezużyteczności?
Zasiłki dla pełnosprawnych bezrobotnych powinny być wypłacane pod warunkiem uprzedniego przepracowania, w ramach dobrze zorganizowanych robót publicznych, co najmniej 10 dni roboczych w miesiącu. Tego typu roboty publiczne mogą przynieść wielostronne korzyści zarówno samym bezrobotnym, społeczności lokalnej, jak i całemu społeczeństwu. Do korzyści z tego zakresu można by zaliczyć: dowartościowanie niepracujących bezrobotnych,
uczynienie, przez pracę, swojego otoczenia bardziej przyjaznym dla mieszkańców, – zmniejszenie zatrudnienia „na czarno”, zmuszenie do bardziej skutecznego poszukiwania pracy, zmniejszenie bezrobocia.
Żaden dotychczasowy rząd ani żadna partia polityczna nawet nie dotyka sprawy uruchomienia robót publicznych, bo boi się tego jak ognia. Nie robi tego, by nie stracić elektoratu wyborczego i nie narazić się na strajki i protesty nie tylko bezrobotnych, ale także licznych związków zawodowych oraz pseudoobrońców i „dobroczyńców”, rzekomo litujących się nad losem „pokrzywdzonych”. Chyba czas wreszcie coś z tym marazmem zrobić i zabrać się do roboty. Powinny to zrobić, dla dobra wszystkich obywateli, w pierwszej kolejności
zjednoczone w tak słusznej sprawie partie polityczne, a potem Sejm, rząd i władze samorządowe.