Zapraszam do mikrolandu
rachunków za wojnę? Ja dziękuję i wolę tankować po niemieckiej stronie. Pozdrawiam i jestem otwarty na szczegóły tego procederu.
Niech JE Janusz Korwin-Mikke obejrzy, pomyśli i później się wypowiada na temat niepełnosprawnych sportowców (ANGORA nr 38). W momencie, gdy ktoś straci możliwość biegania, co jest naturalną funkcją naszego ciała, bo stracił nogę, pragnie poczuć to kolejny raz w życiu. Itd., itd. Ludzie pełnosprawni nie mają bladego pojęcia, jak to jest stracić MOŻLIWOŚĆ robienia bloku w siatkówce albo pływać klasycznym bez jednej nogi. Pan J. K.-M. mówi o potrzebie pokazywania zdrowych osobników naszej ludzkiej rasy, by reszta mogła brać z nich przykład. To ma ten pan ich na wyciągnięcie ręki, ludzi, którzy jeżdżą na treningi bez nóg i pokazują reszcie społeczeństwa, że można. W dobie totalnych ignorantów, którzy liczą, że multiwitaminy zapewnią im długowieczność. Którzy dziwnie się na mnie patrzą, gdy biegnę, żeby zdążyć przejść na zielonym świetle. Mijam ludzi, którzy mogliby zrobić 20 kroków ciut szybciej, ale im się nie chce. Wolą poczekać, gdy podobno tak się spieszymy.
Tu nie chodzi o sport. Paraolimpiady są po to, żeby pokazać, jak dużo może zrobić człowiek, gdy jest zmotywowany. To chyba oczywiste. I to są zawody. Zawody ludzi, którzy z zewnątrz są skupieni, a w środku mają coś: „Ja pokażę tym s...”. Tak ja to przynajmniej odczułem. I powinny być pokazywane w publicznej telewizji. Może nowe piękne osiedla nie byłyby budowane na zasadzie – blok, parking, blok.
Jak pan Janusz chce budować utopię, to zapraszam do wybranego mikrolandu. Tam z pewnością zdoła zindoktrynować wszystkich 12 obywateli. Tutaj to trochę trudne. I niestety, albo stety, nasi olimpijczycy i paraolimpijczycy będą dalej lecieć w dół. Z roku na rok jedni i drudzy będą zdobywać coraz mniej medali. Bo to oznacza, że z roku na rok mamy coraz większą konkurencję, gdy coraz więcej krajów mądrzeje... nieważ jestem niezmiernie zaskoczony tym, co powiedział szanowany przeze mnie profesor Ryszard Bugaj, w tekście „950 tys. dla generała” w numerze 37. ANGORY.
Nie przypuszczałem, że Pan profesor może w swojej opinii tak dezinformować niemałą rzeszę czytelników ANGORY. A konkretnie mam na myśli stwierdzenie o średniej odprawie generała odchodzącego na emeryturę. Sam, jako prawie emerytowany generał, w styczniu rozstaję się z zawodową służbą wojskową, nie wierzyłem w to, co przeczytałem. Bardzo mnie ciekawi, skąd Pan profesor ma takie dane, które nijak nie odpowiadają szarej rzeczywistości, a na pewno podniosły ciśnienie niejednemu czytelnikowi. Byłbym niezmiernie wdzięczny gdyby te dane mogły być poparte jakimiś konkretami, co mianowicie składa się na wyliczenia Pana profesora. Uprzejmie informuję, że odprawa, którą dostaje każdy żołnierz zawodowy, a nie tylko generał, przy odejściu ze służby z pełną wysługą lat (tj. min. 28,5 roku czynnej służby) wynosi 6-krotność jego uposażenia na ostatnio zajmowanym stanowisku. A ile mundurowi zarabiają, nie jest tajemnicą. Tak jak w innych zawodach należy się również ekwiwalent za niewykorzystany urlop wypoczynkowy. Dodatkowo żołnierzowi przy odejściu ze służby przysługuje tzw. odprawa mieszkaniowa, o ile wcześniej nie skorzystał z prawa do wykupu zajmowanego lokalu z zasobów WAM. Jakoś, po pierwsze, nie mogę uwierzyć w to, że któryś z kolegów generałów bierze tę odprawę, a po wtóre, nawet jeśliby się taki znalazł, to nie jest kwota wymieniana przez profesora Bugaja. Skąd więc ta olbrzymia suma z artykułu? Jaki cel miało jej podanie? Może warto byłoby u źródeł sprawdzić, czy te dane są prawdziwe?!
Pewnie wielu z naszych rodaków, czytając te szokujące informacje o wysokości odpraw, nie mogło w nie uwierzyć. Ale też pewnie znalazło się też wielu, którzy przyjęli je jako pewnik! Ponieważ sam spotkałem się z sytuacjami, w których znajomi pytali mnie o potwierdzenie tych sensacji, czuję się zobowiązany poinformować czytelników ANGORY, że bardzo bym chciał, aby tak było, ale, niestety, nie jest! Pozdrawiam w istnienie siły wyższej. I wielu ludzi tak czyni, ponieważ przekonują ich bardziej argumenty za jej nieistnieniem. Dlaczego jednak ma z przekonaniem nie zaprzeczać, jeśli potrafi uzasadnić swoje argumenty? Pisze Pan, „bo nie wszystko można ogarnąć własnym rozumem”. Jeśli Panu wystarcza taka wykładnia, powtarzana zresztą przez religijnych hierarchów, to Pańska sprawa. Ale przyzna Pan, że to żadne wyjaśnienie, a zwykłe traktowanie człowieka jak niespełną rozumu istotę, do której nic nie dociera, wobec majestatu istoty wyższej. Ja, jako człowiek racjonalny, odrzucam zarówno tłumaczenia, że jestem zbyt mały, by coś zrozumieć, jak i takie, że wszędzie tam, gdzie człowiek nie poznał w pełni złożoności różnych zjawisk, należy umieścić jakiegoś boga. W istocie takie postępowanie niczego nie wyjaśnia, a jedynie piętrzy kolejne pytania!
Cóż to za stwierdzenie „człowiek bez «boga» nie potrafi istnieć”? Ja istnieję! Mam się dobrze, odrzucam religię i jej święte pisma. Jeśli Pan uważa, że natychmiast rzucam się do zastąpienia tychże wymienionymi przez Pana książkami, to Pan nic nie rozumie, i pozwolę sobie użyć Pańskich słów „naraża się na śmieszność”. Nie każdy człowiek czuje potrzebę istoty boskiej jako czegoś, co organizuje i wyjaśnia mu świat. A Biblia, na przykład, nie jest jedynym wyznacznikiem moralności. Korzenie moralności sięgają znacznie głębiej, wystarczy poczytać. Hauser np. mówi o uniwersalnej gramatyce moralnej, która kieruje naszymi osądami moralnymi. Słyszał Pan o altruizmie? Wielu autorów dowodzi, że ludzkie poczucie dobra i zła wywodzi się z ewolucyjnej przeszłości naszego gatunku.
Dalej pisze Pan, że „Tylko dzięki wierze możliwe jest zejście z drogi pragmatyzmu, stanie się bohaterem, wzorem do naśladowania (...)”. Naprawdę Pan tak sądzi? Proszę się rozejrzeć na pragmatyczne podejście Pańskiego Kościoła do wielu rzeczy, zwłaszcza materialnych. Pozwolę sobie wspomnieć także bohaterów, którzy odstąpili od pragmatyzmu i dumnie kroczyli ścieżką wiary: Pius IX, Alojzy¨e Stepinac czy Jose de Anchieta. O takich niepragmatycznych bohaterów nam chodzi, wszakże „nie odrzucili wiary”! Nie czuję potrzeby proszenia jakiejkolwiek istoty w rzekomym niebie o łaskę. Jeśli nawet Pan to czyni, to działa taki oto mechanizm: jeśli „otrzyma” Pan to, o co poprosił, to uważa Pan to za boską interwencję (choć może być to zwykły zbieg okoliczności, bądź wpływ zewnętrznych, empirycznych czynników). Jeśli nie, wytłumaczy sobie Pan to w – proszę wybaczyć – jak dla mnie infantylny sposób: – tak chciał Bóg, taki jest jego plan. Po prostu, jak wiele religijnych osób, zrobi Pan wszystko, by racjonalnie trwać przy wierze. Pro- szenie Bieruta o łaskę przychodzi do głowy chyba tylko Panu, a zadziała dokładnie tak samo jak w przypadku powyższym, czyli wcale.
Pańskie dwa ostatnie pytania są wyjątkowo dziwne, naprawdę tego Pan nie wie? Do oceny sytuacji potrzebna jest Panu religia? Bo bez religii, Boga, według Pana, ludzie zabijaliby się, kradli i mordowali? Michael Shermer odpowiada, że w takim przypadku to myślący w ten sposób są osobami niemoralnymi, a jak twierdzi: „od ludzi niemoralnych lepiej trzymać się z daleka”. Wspomniany Hauser badał plemię Indian Kuna z Ameryki Środkowej, żyjące bez kontaktu z białymi i bez sformalizowanego systemu wierzeń. Dostosował dylematy moralne do potrzeb tego ludu, ich wybory moralne były z grubsza takie same. Podobnie zauważył, że wybory moralne ateistów nie różnią się od wyborów osób religijnych. Jeśli szuka Pan aprobaty i nagrody za swoje czynienie dobra, i jest to jedyny powód, to żadna to moralność! Proszę poczytać o deontologii, konsekwencjonalizmie, utylitaryzmie, uniwersalnej gramatyce moralnej. W nich znajdzie Pan odpowiedź, dlaczego warto, w opisanych przez pana sytuacjach, „nie podnieść ręki” i „nie skazać na śmierć najsłabszych”. Mniemam, że jest Pan zwolennikiem poglądu, iż Biblia jest źródłem moralności. Pytam, jakie to moralne zasady płyną z przypowieści o Sodomie i Gomorze, córkach Lota, Jefta i jego córce, Abrahamie i Sarze, ataku na Madianitów; przykłady można mnożyć. Niestety, jest Pan przykładem osoby, dla której odejście od wiary jest równoznaczne z czynieniem zła. To etykietowanie, niepoparte żadnym dowodem (...).
Pan, jak i wielu podobnych, bezrefleksyjnie trwa przy wierze, tradycji, i ani myśli zastanowić się, czy to ma jakikolwiek sens, jakie są reperkusje wiary, szczególnie sformalizowanej religii. Nie dostrzega Pan, lub nie chce, otaczającego świata i wpływu religii na jego kształt. Jeżeli miałbym coś zaproponować, to usunąć religię z procesu edukacji: tu tkwi credo do lepszej przyszłości, bowiem jak mawiał Goethe: „Nie zawsze się traci, kiedy się zostaje pozbawionym czegoś”, a ateizm to afirmacja życia, tu i teraz, z poszanowaniem godności człowieka. Być może wielu ludzi nie potrafi nadać sensu własnemu życiu bez Boga, ale my też jesteśmy szczęśliwi i dobrzy.
Kolumny opracowała: BOGDA MADEJ-WŁODKOWSKA