Zgubić horyzont
Obaj tego chcieli. Obaj w swych dziełach mistycznie traktowali świat. Jednemu służyły one za pomoc w podróży wewnętrznej, medytacji, uwalnianiu się od pozoru rzeczy. Drugi traktował je w sposób religijny – kolor stawał się fenomenem tchnienia, linia – niezniszczalną energią, kompozycja – ośrodkiem uczuć. Pierwszy – Hiroshige – jest mniej znany, drugi – van Gogh – przyciąga tłumy
van Goghu napisano prawie wszystko. Że to zamknięty w swym cierpieniu geniusz popadający w urojenia i psychozę. Męczennik awangardy, na poły malarz, na poły mnich. Społeczny wyrzutek, który nie był w stanie założyć rodziny, zarobić na utrzymanie, porozumieć się z ludźmi. Mrukliwy szaleniec, udręczony, odrzucony, rudowłosy dziwak z trudnym cją ryciny Hiroshige. Korespondują one z dziełami przeklętego malarza, zaskakując analogią kadrowania i kompozycji. Na odrębnej ekspozycji Japończyka zebrano 200 rycin wielkiej finezji; misterne, delikatne, subtelne.
Van Gogh odkrył ryciny Hiroshige w Paryżu, gdzie przybył wczesną wiosną 1886 roku. Miał 33 lata i tylko 4 lata przed sobą. Przyjechał za namową swego brata Theo, od którego finansowego wsparcia zależny był przez całe życie. U niego zamieszkał przy ulicy Lepic na Montmartrze. Eksperymentował z impresjonistami, których fascynowała sztuka japońska. Ale nie interesowało go światło jako impresjonistyczny nośnik ulotnych zjawisk. Interesowało go światło jako nośnik koloru, takiego koloru, co odtwarzałby ciemność. Jak od- kraj, widział go jako miejsce pełnej harmonii z naturą i sobą samym, jako bezpieczne schronienie. W Arles wynajął żółty dom z okiennicami koloru absyntu, zielonej czarodziejki, jego najwierniejszej kochanki. Przyczepił do ścian ryciny Hiroshige i kontemplował je. – Kto nie wierzy w słońce, jest bezbożnikiem – pisał pełen optymizmu do brata. Uprawiał kult słońca na sztalugach, aż pojawiły się czarne plamy na słonecznym pejzażu – cyprysy – zwiastujące tragedię w Arles.
Powiał mistral i w jego podmuchu zachwiała się dusza van Gogha. Wieczorem 23 grudnia dręczony halucynacją obciął sobie ucho, zawinął w chusteczkę i dał Racheli, 18-letniej bliskiej mu prostytutce. Ten akt szaleństwa przypominał trochę dziwny zwyczaj japońskich kurtyzan ofiarujących swym kochankom, których bały się stracić, kosmyki włosów i kawałki paznokci jako dowód ich oddania.
Człowiek z obciętym uchem z własnego wyboru trafił do domu dla obłąkanych w Saint-Rémy, gdzie z zakratowanego okna oglądał wschodzące nad łanem zboża słońce. Jego nadzieje i plany legły w gruzach. Myślał o ostatniej podróży. „Być może choroba to tylko niebiański środek transportu, tak jak wsiadamy w pociąg do Rouen czy Tarascon, tak wyruszamy w podróż ku śmierci. Umrzeć starym oznaczałoby dotrzeć tam pieszo”. Nieuleczalna choroba ujawniała się coraz bardziej. Wiele diagnoz postawiono: epilepsja, alkoholizm, syfilizm, bezsenność, melancholia, megalomania, ataki paranoi, mania prześladowcza, zaburzenia autystyczne, a za słynnym filozofującym psychiatrą Karlem Jaspersem – schizofrenia.
Zwolniony z zakładu w Saint-Rémy na krótko wrócił do Paryża, skąd przeniósł się do oddalonego o 30 km Auvers-sur-Oise. Tam zamieszkał w oberży Ravoux. Miał przed sobą 70 dni życia. Malował jak opętany. W tym czasie powstało 80 obrazów. Wieczorem 27 lipca 1890 roku wyszedł o zmierzchu w pole i strzelił sobie w pierś. Zostawił po sobie konwulsyjne pociągnięcia pędzlem. Ślady pełgające, wijące, biegnące, kręte, faliste, krzywe… I tę żółtą ciemność, końcowy akord zespalający sztukę i życie, naznaczony cierpieniem, mistyką, potęgą niebytu.
Utagawa Hiroshige od 30 lat tam był. Dotarł pieszo. U kresu podróży napisał: Za mną Edo. Zostawiam swe pędzle przy drogach Wschodu i wyruszam w nową podróż, tym razem ku Krajom Zachodzącego Słońca odkrywać inne – cudnie rajskie nieistniejące pejzaże.