Spawacz na dachu Z ŻYCIA SFER POLSKICH
Czy można przaśnej burlesce nadać tytuł kultowego musicalu? Można, gdy go lekko zmienić. Ponieważ w Polsce skrzypkom z zasady dzieje się gorzej niż spawaczom, co osobistym słowem potwierdził premier Tusk, uznajmy, że na dach wejdzie maestro elektrody i wirtuoz acetylenu. I powiedzmy od razu, będzie to rozsuwany dach Stadionu Narodowego.
Z zażenowaniem wspominamy wtorkowy wieczór, gdy pośród kilkunastu kompetentnych i świetnie opłacanych ludzi nie znalazł się nikt, kto na czas zasunąłby dach stadionu i ochronił płytę najnowocześniejszego stadionu w Polsce przed zapowiedzianym potopem. Blamaż nieudaczników od sportu zajął nasze media na długie dni, choć tak naprawdę sprawę ad hoc podsumował jakiś gość, który wbiegł na zalaną deszczem płytę i wykonał popisową figurę choreograficzną, zwaną lądowaniem kapitana Wrony. Po charakterystycznej dla burleski scenie upadku stadionowa widownia wybuchnęła gromkim śmiechem, i to rozładowało narastające i grożące niekontrolowanym wybuchem napięcie. Ale ponieważ Polska jest krajem śmiesznym, faceta ze stadionu – zamiast mu podziękować – zawleczono do lochu, a potem pod sąd.
Nie zgadzam się z zarzutem, że wystawiono nas, naród, na pośmiewisko, bo na stadionie zabrakło kogoś kompetentnego. Tam zabrakło kogoś, komu zwyczajnie nie starczyło odwagi, by podjąć jedyną sensowną decyzję i przyjąć odpowiedzialność za jej skutki. Moi znajomi, organizujący w siedzibie Narodowego Centrum Sportu dużą imprezę targową, twierdzą, że w tej państwowej firmie panuje paniczny lęk przed podejmowaniem jakiejkolwiek decyzji. Tygodniami wloką się sprawy, które w zwykłej, prywatnej firmie byłyby załatwione od ręki. Oglądanie się na sformalizowane procedury zastąpiło w NCS zdroworozsądkowe myślenie i nowoczesne zarządzanie. Nie ma bowiem wątpliwości, że cesarskie posady są dla kierownictwa NCS zbyt cenne, by narażać się na ryzyko z powodu jakiejś decyzji, chociaż to można sobie jeszcze po ludzku wytłumaczyć. Jeśli prezes NCS, człowiek o dorobku i znaczeniu dostrzeganym tylko przez najbliższą rodzinę, zarabia więcej niż prezydent naszego wesołego kraju, to nie należy go fatygować oczekiwaniem, że będzie podejmował decyzje iw odpowiednim momencie wciśnie odpowiedni guzik, co jest tak oczywiste, jak spuszczenie po sobie wody w kiblu. Niewątpliwie jednak zarząd NCS jest do wyższych celów powołany.
Haratanie w gałę jest, jak wszyscy wiemy, misyjnym zajęciem Donalda Tuska i jego dworzan. Jest znakiem rozpoznawczym i napędem intelektualnym jego gabinetu. Tym bardziej wstyd, jaki państwowi funkcjonariusze, powołani przez ten rząd właśnie, wespół z niereformowalnym skansenem, czyli Polskim Związkiem Piłki Nożnej, zafundowali swoim, musiał dotknąć Tuska do żywego mięsa. W końcu to on sam sformułował prawo wyższości dobrego spawacza nad kiepskim, więc bezrobotnym, politologiem. W myśli Tuskowej nadmiernej głębi nie ma, za to pokazuje ona dobitnie, że na naszych oczach słabnie obowiązujące od czasów Mikołaja Kopernika prawo złego pieniądza, wypierającego pieniądz dobry. Może sytuacja z deszczowego wtorku sprawi, że premier wreszcie skojarzy, iż w Narodowym Centrum Sportu prawo Kopernika działa nadal, a głupota i strach sowicie opłacane są tam całkiem dobrym pieniądzem.
Kiedy w telewizji premier definiował pierwsze prawo wyższości spawacza nad politologiem, błyskał oczami złowrogo, co ludzie rzadko haratający w gałę, a do tego zorientowani narodowo i patriotycznie zwykli określać jako wzrok wilczy. To nam przypomina anegdotę, w której Czerwony Kapturek spotyka wilka przebranego za babcię. Kapturek troskliwie wypytał babcię o nos, głos, ręce, zęby i tak dalej, ale spokoju nie dawał mu podejrzany wygląd jej oczu. Pyta więc poczciwy Kapturek: – Babciu, a dlaczego masz takie czerwone oczy? – Bo spawałam – odpowiada babcia.
henryk.martenka@angora.com.pl