Kartka wyborcza
Zawiedzeni byli ci, co zbierają sportowe pamiątki. Oprócz tandetnie wydrukowanych biletów, po meczu Polska – Anglia z 2012 roku nie zostanie nic. Nie przygotowano programu meczowego, nie było żadnych stoisk z koszulkami, breloczkami, znaczkami itp. Kadencja się kończy, władzom PZPN, które za tydzień odchodzą, nic się już nie chce robić, a tu jeszcze taki problem z tym całym meczem na głowie! „Rzutem na taśmę” stary zarząd wystąpił jeszcze z żądaniem odszkodowania do Ministerstwa Sportu w wysokości miliona złotych, skądinąd uzasadnionym, bo takie właśnie straty poniósł związek w związku z przełożeniem meczu, na co przecież wpływu nie miał i winy za to nie ponosi.
„Co robimy, zostajemy, czy wracamy?” – takie dylematy musieli rozstrzygać idący przez most do centrum Warszawy kibice, bo przecież większość z nich to byli przyjezdni. Frekwencja na środowej powtórce była pozytywnym zaskoczeniem. Zabrakło tylko znacznej grupy Anglików, bo przebukowanie biletu w taniej linii lotniczej kosztuje majątek, Polacy zaś w znakomitej większości przyjechali na mecz drugi raz (ci, co mieli w miarę blisko), a już podziwiać należy tych, co całą noc koczowali na warszawskich dworcach albo spali w zaparkowanych na ulicach autokarach i samochodach. Podano, że tylko około 8 tysięcy osób (z 57 tysięcy) zażądało zwrotu pieniędzy za bilety.
W czwartek na widowni nastrój był już inny. Ludzie witali się jak starzy znajomi, świeciło słońce i nie zanosiło się na deszcz, ale dach na wszelki wypadek zamknięto. Tylko właściciele punktów gastronomicznych zacierali ręce, bo oni akurat zarobili na meczu podwójnie. więc nie zamknięto dachu? Bo PZPN i FIFA to idioci. Jeżeli to prawda, że angielska federacja też chciała grać przy otwartym dachu, to znaczy, że i tam siedzą półgłówki.
Mail Online: O tym, co się dzieje na stadionie, angielscy kibice dowiadywali się z tweetów i SMS-ów z Anglii. To nie jest w porządku. Można było się spodziewać gromady ludzi na płycie, starających się usunąć wodę, ale nic takiego nie nastąpiło. Dlaczego więc Polacy dostali szansę zagrania następnego dnia, skoro nie zrobili nic, by doprowadzić boisko do stanu używalności? Punkty powinny być przyznane Anglii bez gry.
(wf)
To nieprawda, że najbliższe wybory w Polsce odbędą się dopiero za trzy lata. 26 października delegaci na zjazd Polskiego Związku Piłki Nożnej wybiorą prezesa tej organizacji, a to – jak wiadomo – funkcja w Polsce kluczowa. Dziwne, prezesów PZPN pamięta się głównie z afer. Mało kto wie, że w 1974 roku, gdy Polska odnosiła największe sukcesy w rywalizacji międzynarodowej, związkiem rządził Jan Maj, doskonale natomiast znane są nazwiska Mariana Dziurowicza, Michała Listkiewicza czy też ostatnio Grzegorza Laty, którzy jako żywo sukcesami sportowymi pochwalić się nie byli w stanie.
Ostatecznie po nieoficjalnych eliminacjach wstępnych i swoistych prawyborach w niektórych środowiskach do rywalizacji staje pięciu kandydatów, którzy uzyskali rekomendacje klubów i związków okręgowych. Są to – w kolejności alfabetycznej, by niczego nie sugerować i nie klasyfikować kandydatów przedwcześnie – Stefan Antkowiak, Zbigniew Boniek, Roman Kosecki, Zdzisław Kręcina i Edward Potok. Los oszczędził upokorzenia samemu Lacie, który mimo wszystko rwał się do dalszego prezesowania, ale nie będzie miał okazji spektakularnie przegrać na zjeździe, bo odpadł w przedbiegach, nie zbierając wymaganego poparcia.
Wybierać będzie 118 delegatów – 32 przedstawicieli klubów ekstraklasy (po dwóch z każdego), 18 – reprezentujących pierwszą ligę ( po jednym z każdego klubu), 60 – delegowanych przez związki okręgowe (od 3 do 5 w zależności od liczebności związku w danym województwie) oraz przedstawiciele piłki halowej (2), futbolu kobiecego (2), sędziów (1) i stowarzyszenia trenerów (3). Będą to więc wybory mocno pośrednie, ale skoro funkcja prezesa PZPN to stanowisko wręcz wagi państwowej, każdy interesujący się futbolem chce mieć swoje zdanie. By ułatwić wybór, przedstawiamy naszym czytelnikom wyborczą kartę do głosowania, na której podkreślić trzeba jedno nazwisko.
Faworytem mediów jest najmłodszy spośród kandydatów, 46-letni Roman Kosecki, były piłkarz Ursusa, Gwardii Warszawa i Legii, a potem klubów zagranicznych: Galatasaray Stambuł, Osasuna Pampeluna, Atletico Madryt, FC Nantes i Montpellier, a na koniec kariery Chicago Fire, obecnie od dwóch kadencji poseł Platformy Obywatelskiej. Był trenerem, stworzył szkółkę piłkarską w Konstancinie, skąd pochodzi, a której najbardziej znanym absolwentem jest jego syn Jakub. Ma niewielki staż w instytutach sportowych jako organizator, za to jego atutem jest status posła. Atutem – ale może i przekleństwem, bo trudno się spodziewać, że będzie w swoich decyzjach samodzielny – nie należy przecież do grupy posłów PO nadających ton krajowej polityce, aw Sejmie jest raczej statystą, do tego prawoskrzydłowym, bliskim w poglądach Gowinowi, Rostowskiemu i Godsonowi. Jego osobiste zasady moralne nie są już tak ortodoksyjne i może się zdarzyć, że dorówna pod tym względem albo nawet przebije samego Grzegorza Latę. „Medialność” też nie jest jego silną stroną i jeżeli zostanie wybrany, to szybko przekonamy się, że i pod tym względem także może być gorszy od dotychczasowego prezesa, który w reprezentacji Polski grał 100 razy, podczas gdy on sam – tylko 69.
Wśród kibiców na pewno bardziej popularny jest „rzymianin”, jak sam siebie nazywa, Zbigniew Boniek. Właśnie o ten Rzym poszła afera, bo statut związku mówi, że prezes musi być mieszkańcem Polski. Boniek jest zameldowany formalnie w Bydgoszczy, ale od lat mieszka przecież w Rzymie i tam płaci podatki, co skwapliwie podchwycili delegaci stowarzyszenia trenerów, kwestionując jego prawo do kandydowania. Już na samym zjeździe może okazać się więc, że wyniki przedbiegów nie zostały jeszcze ostatecznie zweryfikowane.
Słowo Boniek znaczy wiele, ale pamiętajmy, że był on już wiceprezesem PZPN i trenerem reprezentacji narodowej i z obu tych funkcji zrejterował przed upływem kaden- cji. Doświadczenia z byłymi wybitnymi sportowcami w roli prezesów nie są zresztą w polskim sporcie dobre. Tenisem kierował już Wojciech Fibak (szybko mu się znudziło), kolarstwo miał ratować Ryszard Szurkowski, a nawet Irena Szewińska nie powstrzymała regresu polskiej lekkiej atletyki i odeszła z PZLA w niesławie.
Gdyby brać pod uwagę tylko sprawność organizacyjną kandydata, to najlepszy byłby… Zdzisław Kręcina. Ma wprawdzie jedną wadę – przed podróżą samolotem lubi się napić i potem głośno chrapie, ale przecież on zna wszystkich w polskiej i zagranicznej piłce i jego wszyscy znają. A` propos rzekomej łapówki – właśnie wygrał proces (media jakoś to przemilczały) z biznesmenem Grzegorzem Kulikowskim, który rzeczywiście był mu winien dużą sumę pieniędzy, a później oskarżył go o korupcję. Wybranie Kręciny, który nawet wolałby być znów sekretarzem, a nie prezesem, byłoby jednak samobójcze dla wizerunku środowiska piłkarskiego, dlatego nie bez szans są w wyborach prezesi związków regionalnych z Łodzi i Poznania. Ten pierwszy – Edward Potok – na pewno nie jest „leśnym dziadkiem”, bo ma 51 lat. Był trenerem, dyrektorem ligowych klubów; prezesem w Łodzi jest już trzecią kadencję, a więc zna piłkarskie problemy z każdej strony. Jest pułkownikiem – w TVN24 brzydko zasugerowano, że „wiadomych służb”, ale nie – jest oficerem Wojska Polskiego, i to nie ludowego, a po studiach w akademii NATO w Holandii. Jego szanse są na pewno większe niż biznesmena z Poznania Stefana Antkowiaka, którego konto obciąża fakt, że wiceprezesem był u niego sam „Fryzjer”, a on, biedny, nie miał pojęcia, czym się jego zastępca zajmuje w chwilach wolnych od urzędowania.
Grono elektorów nie jest duże, a więc każdy głos będzie ważny. Tworzą się koalicje, spółdzielnie i układy. Dla dobra polskiej piłki, oczywiście.