Asante znaczy dziękuję
Krzysztof Pijarowski (współzałożyciel fundacji Asante): – Trafiają do nas kredki, piórniki, nożyczki, kleje. Dzieci w Kenii, wmisji w Laare, nie mają kleju, ale zastępują go rośliną, która świetnie spełnia swoją rolę.
Uczennica: – Bloki rysunkowe, mazaki, długopisy, przybory szkolne. To rzeczy, których dzieci w Afryce nie mają, nie mogą kupić w sklepie, a potrzebują. Kiedy dostajemy zdjęcia i widzimy, jak te maluchy są uśmiechnięte, zadowolone, że mogą też porysować, jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Krzysztof Pijarowski: – Asante obchodzi swoje drugie urodziny. W zeszłym roku w Kenii przeprowadziliśmy warsztaty plastyczne. W tym roku poprowadzimy zajęcia z nauczycielami. W dalszym ciągu na porządku dziennym w tamtejszych szkołach karze się dzieci biciem. Chcemy im wytłumaczyć, jak można dyscyplinować dzieci bez kar cielesnych. Tym bardziej że w Kenii od dwóch lat jest urzędowy zakaz bicia, ale nie jest on stosowany. Naszym celem jest wyłowienie talentów plastycznych na terenie Kenii, Zambii i Wybrzeża Kości Słoniowej. Fundacja daje narzędzia – kredki, farby, przybory. Obserwujemy, jak te dzieciaki postrzegają świat, kolorują go. W bardzo wielu przypadkach jest to pierwszy kontakt z kolorem na papierze.
Dziennikarka: – Jest teraz pani w wiosce kenijskiej Laare. Jak ona wygląda?
Joanna Kotwicka (współzałożycielka fundacji): – Wśrodkowej Kenii jest teraz zima. Wioska położona jest w górzystym terenie. W okolicy mieszka około 3000 ludzi. Do szkoły misyjnej prowadzonej przez siostry orionistki uczęszcza 289 dzieci. Na początku wysyłaliśmy tu materiały dla 112 dzieci. Na przestrzeni dwóch lat ta liczba skoczyła do prawie 300 maluchów. Nasza pomoc skupia się przede wszystkim na edukacji, bo to dla Afryki najbardziej sensowne. W momencie kiedy dzieci dojrzeją i będą prowadzić normalne życie, być może edukacja, świadomość ich praw pomogą im. Tu szkołę kończy jedno dziecko na czworo.
Krzysztof Pijarowski: – Ich główne potrzeby to przybory szkolne, zakup butów, ale oprócz tego, kiedy byliśmy w Kenii, kupiliśmy cztery kozy. Może to śmieszne, ale to jest darmowe mleko dla wielu dzieci, zatem coś bardzo ważnego. Kupiliśmy trochę ryżu, a do końca roku chcemy nabyć krowę. To jest około 700 euro, ale krowa daje dużo więcej mleka, a w tamtych warunkach to wielki dobrobyt.
Renata Kapot (opiekun samorządu uczniowskiego w Zespole Szkół Mechanicznych w Gorzowie): – Kiedy uczniowie słyszą, że kupujemy krowę, najpierw pojawia się uśmiech na ich twarzy. Potem, kiedy zobaczyły na zdjęciach, filmikach, jak te dzieci żyją, zmieniły swój stosunek do tego. Zobaczyły, że ci ludzie często nie mają nic do jedzenia, a taka krowa ratuje im życie.
Dziennikarka: – Ktoś mógłby zapytać, dlaczego bliższe są wam dzieci z Afryki niż z Polski?
Krzysztof Pijarowski: – Nasza filozofia polega na tym, że każde dziecko jest sobie równe. Większe szanse pomocy mają dzieci tu, w Polsce. Natomiast to od nas, dorosłych, zależy, jak wykształcimy te maluchy, jak je ukształtujemy i jak daleko podamy im rękę, by mogły pójść w życie i tworzyć jakąś wartość.
W Polsce oświata jest obowiązkowa. W Kenii, gdzie pracujemy, oświata kosztuje i powiedzmy, że w rodzinie, gdzie jest czworo czy pięcioro dzieci, tylko jedno lub dwoje się uczy, a reszta musi pracować na tę dwójkę, która być może w przyszłości będzie utrzymywała swoich braci czy siostry.
Joanna Kotwicka: – Pomagamy też na bieżąco misji. Odwiedzamy domy, w których dzieci mieszkają w buszu. Często się zdarza, że gdy idziemy zobaczyć, w jakich warunkach to dziecko mieszka, znajdujemy w domu inne młodsze pociechy, które jeszcze nie chodzą do szkoły. Niejednokrotnie się zdarzyło, że są one ewakuowane na te- ren misji. Bywa, że nie uda się ich uratować. Widziałam dziewczynkę, która miała dwa i pół roku i znajdowała w takim stanie zagłodzenia, że była cała siwa. Bliźnięta, które siostry przed moim przyjazdem ratowały, a które były w ekstremalnym zagłodzeniu, miały półtora roku. Jedną udało się uratować, druga, niestety, zmarła. Na tym polega wolontariat, że się dogląda sytuację rodzin. Zawsze kiedy tutaj przyjeżdżam, staram się pomóc trochę siostrom. Dzieci dostają ciepły posiłek w czasie zajęć lekcyjnych. Często jest to jedyny posiłek, jaki jedzą.
Krzysztof Pijarowski: – Akcja bardzo szybko i sprawnie rozpowszechniła się w polskich szkołach, gdzie dzieciaki zbierają kredki. Sprzedajemy również cegiełki na buciki. Wychodzą nam naprzeciw nauczyciele i organizują zbiórki w szkołach.
Uczniowie na zmianę: – Na jednej z fotografii dzieci trzymały napis: Asante, co oznacza dziękuję.
– Możemy pomóc komuś. Sprawić, by był szczęśliwy. Nieważne, czy to ktoś od nas, czy z dalekiego kraju.
– Myślę, że warto pomagać, jeśli można komuś sprawić przyjemność. Od razu czuję się lepiej, kiedy wiem, że coś zrobiłem dla innych. Wolę przeznaczyć pieniądze dla dzieci niż na jakąś bzdurę.
Krzysztof Pijarowski: – Staramy się przybliżyć uczniom problematykę Afryki. Organizujemy spotkania w szkołach. Pokazujemy zdjęcia, slajdy. Z jednej strony przybliżamy kulturę Afryki, a z drugiej ta akcja „Kredki dla Afryki” uwrażliwia młodzież na problemy innych kultur i na biedę. Dzieciaki nie wyobrażają sobie, żyjąc w kulturze europejskiej, w niezłym dobrobycie, jaka bieda panuje w Afryce. Tu dzieci mają zabawki, a tam z drucika czy z kapsli zrobią auto. Piłka niekoniecznie jest piłką. Bywa zrobiona z reklamówek owiniętych sznurkiem. Co ciekawsze, te dzieci zawsze są uśmiechnięte, pełne radości i wiary, że życie będzie lepsze.
Krzysztof Pijarowski: – Oprócz prezentów mają także inne niespodzianki. Organizujemy im na przykład dni polskie. W takim dniu gotujemy kisiel, opowiadamy o Polsce, puszczamy „Reksia”, „Bolka i Lolka”.
Uczniowie i nauczyciele włączają się do naszych akcji. Także do tej, którą prowadzimy od roku – Ratujmy bose stópki dzieci w Laare. Dlaczego taka nazwa? W tamtejszym piasku żyją pchły piaskowe, które dzieciom biegającym bez butów wchodzą między palce i składają jaja. Wskutek tego stópki zaczynają gnić i wiele dzieci musi je mieć amputowane, by przeżyć. A matek nie stać na taki luksus jak buty. Zbieramy zatem pieniądze, sprzedając cegiełki. Za nie kupujemy tam buty. Tam, żeby nie ponosić dodatkowych kosztów wysyłki i dać zarobić ludziom w Afryce.