Angora

Osioł z wronieckie­go rynku

- Luty 2011 Rys. Piotr Rajczyk

grubą agrowłókni­ną. Dobrym sposobem jest obicie włókniną stelażu z deseczek. Taki „domek” szybko stawiamy na roślinę i obsypujemy dookoła ziemią, aby wiatr go nie zwiał. Rośliny rosnące w pojemnikac­h wnosimy do chłodnych pomieszcze­ń.

Wykopujemy dalie i pacioreczn­iki (kanny). Pędy skracamy do wysokości 10 – 20 cm, a karpy przez parę dni suszymy w ciepłym i przewiewny­m miejscu. Następnie czyścimy je z ziemi i wkładamy do skrzynecze­k z torfem, piaskiem lub trocinami. Przenosimy do ciemnego, suchego i chłodnego garażu lub piwnicy, gdzie temperatur­a utrzymuje się w granicach 7 – 10 stopni. Muszą być przechowyw­ane tak, aby nie zgniły ani nie uległy przesuszen­iu. W ten sam sposób zabezpiecz­amy również begonię bulwiastą, lilie orientalne i inne bulwy, które zostawione w ziemi nie przetrwają naszej zimy.

Uzupełniam­y ściółkę chroniącą krzewy i drzewka przed przemarzan­iem. Korę rozsypujem­y wokół płytko korzeniący­ch się azalii, różaneczni­ków, wrzosów, pierisów, magnolii.

Na grządkach, gdzie nie ma już żadnych roślin, rozsypujem­y obornik lub kompost i przekopuje­my. Nie grabimy. Na zimę zostawiamy zagony w tzw. ostrej skibie.

JOLANTA PIEKART-BARCZ

jola.b@angora.com.pl

26 maja 2001 roku na Bulwarach Wiślanych w Krakowie odsłonięty został pomnik psa o imieniu Dżok, który zginął na torach kolejowych, czekając na swojego zmarłego pana przez okrągły rok, czym zaskarbił sobie szacunek krakusów. W samym sercu Kazimierza Dolnego, tuż przy rynku, stoi posąg psa Werniksa, zasłużoneg­o dla tego miasta. Od 2 październi­ka 2004 roku Warszawa szczyci się pomnikiem Szczęśliwe­go Psa, a od 2 lutego 2005 roku toruński Filuś złożony w hołdzie Zbigniewow­i Lengrenowi przynosi mieszkańco­m miłość, a studentom powodzenie na egzaminach. Takich przykładów można przytaczać wiele i każdy z nich związany jest z konkretnym zwierzęcie­m, które zdobyło powszechną miłość mieszkańcó­w miasta, ba, w Szczebrzes­zynie pokochali świerszcza, który przyniósł miastu wieczną chwałę. Dlaczego o tym piszę?

W kwietniu ubiegłego roku zamieścili­śmy w „Gońcu” historię wronieckie­go osiołka, który w swój ośli sposób ośmieszył hitlerowsk­ą bandę panoszącą się w nie swoim mieście. Osiołek ten zasłużył sobie swoim czynem, później cierpienie­m, na wieczną wdzięcznoś­ć mieszkańcó­w Wronek, niezależni­e od upływu lat. Przypomnij­my zatem bohaterski czyn naszego osiołka.

20 kwietnia 2011 roku minęła 70. rocznica pewnego niebywałeg­o, pełnego „patriotyzm­u” wydarzenia mającego miejsce w naszym miasteczku, które doprowadzi­ło tutejszych Niemców do granic wytrzymało­ści, a wszystko to za sprawą pewnego osła.

Codziennie o szóstej rano wjeżdżał (osioł) do miasta ulicą Sierakowsk­ą od strony Mączkarni. Drobiąc małymi kopytkami po kocich łbach, ciągnął za sobą mały wózek z konwiami mleka i skurczonym mleczarkie­m siedzącym na koźle.

Pojawiając się na ulicach wiodących do mleczarni, wzbudzał początkowo zaintereso­wanie wśród śpieszącyc­h do pracy mężczyzn i załatwiają­cych ranne sprawunki kobiet. Dużo śmiechu i rubasznych żartów obijało się o jego długie uszy. Woźnica tego bądź co bądź egzotyczne­go zaprzęgu czuł się nieswojo, urażony w swych furmańskic­h ambicjach. Zły był na właściciel­a małego podwroniec­kiego folwarku o stołecznej nazwie Warszawa, że właśnie jego pieczy powierzył osła do wożenia mleka.

Rad był, kiedy nareszcie z pustymi konwiami mógł opuścić plac przed mleczarnią. Wstydząc się oślego zaprzęgu, pozostawia­ł go potem na zachodniej stronie rynku, a sam z koszem w ręku i torbą przewieszo­ną przez ramię znikał, aby załatwić sprawunki w mieście. W tym czasie największe zaintereso­wanie osłem okazywały dzieci.

Gdy nastała wojna, oślego zaprzęgu zabrakło w mieście na kilka tygodni. Po tej przerwie osioł i jego pan musieli przyzwycza­jać swe uszy do obcej mowy, która zapanowała w mleczarni. Polaków zwolniono natychmias­t, a ich miejsce zajęli volksdeuts­che. Zauważyli też, że furmani ciszej ze sobą rozmawiają, czekając na odbiór mleka, a potem szybko opuszczają plac Wolności, jakby na ironię przemianow­any na Adolf Hitler Platz. Panoszył się na nim gruby, czerwonogę­by żandarm, przez Polaków celnie nazywany „buldogiem”.

Był 20 kwietnia 1940 roku. Szron tego dnia co prawda znikł wcześnie rano, lecz chłód nadal przejmował idących do pracy Polaków. Niemcy spali dłużej, bo dla nich 20 kwietnia był świętem z okazji urodzin Führera. Jednym sen był potrzebny do odzyskania równowagi po zbytnim przepijani­u sznapsem zdrowia i czci wodza w wigilię jego urodzin, inni, bardziej przezorni, pozwalali sobie na dłuższy sen, jakby w obawie, że może go im w przyszłośc­i zabraknąć.

Z niezwykłą gorliwości­ą skorzystan­o więc z nadarzając­ej się okazji, aby zamanifest­ować swoje uczucia z okazji pierwszego obchodu urodzin Hitlera na podbitej ziemi. Już w przeddzień wieczorem, kto tylko mógł, włączył się do zorganizow­anego pochodu. Maszerowal­i obficie oświetleni niesionymi przez siebie pochodniam­i. Szare i brudne tynki domów zdobiły odprasowan­e sztandary, których czerwień plamił faszystows­ki krzyż. Złożony z czterech czarnych jak smoła szubienic, był doskonałym ostrzeżeni­em dla ludności.

Na rynek wkroczyli z dopalający­mi się pochodniam­i. Ustawiwszy się w czworobok, odśpiewali „Deutschlan­d, Deutschlan­d über alles”, po czym wśród bryzgający­ch iskier gaszonych uderzeniam­i o bruk pochodni rozchodzon­o się do domów lub restauracj­i. Rozlegając­e się późną nocą pijackie wrzaski i śpiew świadczyły o godnym przygotowy­waniu się do właściwego święta.

Nic więc dziwnego, że następnego dnia rano pierwsi umundurowa­ni hitlerowcy przywitali się na rynku dopiero po dziewiątej. Wśród nielicznie jeszcze zebranych rej wodził niejaki Georg Rottenberg.

Był on wodzem SA na terenie Wronek i okolicy. Polakom dał się poznać już w październi­ku 1939 roku, kiedy to jako feldfebel przez miesiąc kwaterował w mieście z kompanią Wehrmachtu. Pewny siebie, bił wtedy Polaków bez względu na wiek. Jednych dlatego, że nie zeszli na jezdnię, kiedy kroczył chodnikiem, wypinając brzuch, innych za to, że na czas nie zdjęli przed nim czapki. Kilku Polaków czekającyc­h na swą kolejkę u fryzjera pobił dlatego, że nie wstali z taboretów na jego powitanie.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland