Myślę o sobie Urbanator
55
za mało. Niezbędne minimum, reszta to praca. Posłużę się cytatem z mojej książki: „Jeśli gość z talentem nie będzie pracował, to go wyprzedzi inny gość, który ma talentu o połowę mniej. Tu coś podsłucha, tam coś zerżnie (…), no i leżysz – jemu zacznie basować krytyka, on dostanie pracę, ty nie”.
– A jednak Urbanator Days powstały po to, żeby szkolić adeptów jazzu…
– Ja to nazywam antyszkoleniem. My nie wymagamy znajomości nut, raczej jesteśmy nastawieni na ludzi kochających muzykę. Jeśli ktoś ją kocha, gra i nie wie, co dalej z tym zrobić, powinien przyjść do nas.
– I co, może przyjść każdy? Na stronie internetowej Urbanator Days jest taka właśnie informacja. Może z niej skorzystać harmonista z zespołu ludowego albo werblista z orkiestry górniczej?
– Tak. Był u nas na przykład kotlista z orkiestry symfonicznej i trochę „śpieszył”. Znaleźliśmy sposób, żeby nauczyć go grać właściwie.
– No to jak wyglądają te antyszkolenia?
– Przywożę ze sobą muzyków związanych z moim zespołem Urbanator, ale zapraszam także innych, rekomendowanych przez środowisko ze wspomnianej Jamaica Queens. Na ogół czarnych. Zaczynamy od wspólnie tworzonej kompozycji. Ktoś ma pomysł na linię basową, ktoś inny zaproponuje akordy, jeszcze in- ny poda rytm i tak podczas jednego spotkania powstają ze trzy kawałki. Potem bierzemy jakiś znany utwór i gramy go w różnych stylach. Jest reggae, salsa, r’n’b, funk, bossa nova. Różnie. Oczywiście oddzielna działka to korepetycje udzielane przez moich muzyków indywidualnie. Każdemu, kto zechce.
– Czy ten pomysł z Urbanator Days to nie jest pewien rodzaj sztafety? Pan zdobywał w Ameryce wiedzę u boku najlepszych, George’a Bensona, Herbiego Hancocka, Milesa Davisa – i teraz pragnie pan tę wiedzę przekazać następcom? – Tak. Można tak to nazwać. – Ale to chyba nie jest jedyny powód?
– Kiedy graliśmy koncerty z Urbanatorem, coraz więcej ludzi przychodziło za kulisy. Zawodowców, amatorów, fanów. No i rozpoczynały się rozmowy. A jak to zagrałeś? Jak osiągasz takie brzmienie? Ale to czad! Zmęczeni nie bardzo mieliśmy czas na takie spotkania, więc pomyślałem o imprezie, która będzie i dla muzyków, i dla wielbicieli. Gdzie będzie można uczyć się od czarnych instrumentalistów, uczestniczyć w jam sessions, wreszcie zagrać w koncercie.
– Urbanator Days goszczą nie tylko w dużych miastach. Podczas tegorocznej trasy zawitały do Olesna, Gomunic. Gomunice? Gdzie to w ogóle jest?
– To fantastyczne miejsce koło Radomska. Mała miejscowość, a w niej klub, przy którym działa autentyczny big-band. Z bardzo uzdolnionymi muzykami. Chyba ze trzech z nich grało z nami koncerty.
PS Michał Urbaniak zagrał główną rolę w filmie w reżyserii Piotra Trzaskalskiego „Mój rower”. W kinach od 16 listopada.
– Ale takie „misjonarstwo” kosztuje. Przeloty, hotele, najskromniejsze nawet honoraria. Kto za to płaci?
– Na początku mieliśmy wspaniałego sponsora, jednego z dwóch największych światowych producentów napojów gazowanych. Teraz tę rolę przejęła ambasada amerykańska i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Bardzo dobrze się z nimi współpracuje. Poza tym część koncertów Urbanatora jest płatna. (Ostatni, kończący tegoroczne przedsięwzięcie, odbędzie się w gdańskiej Filharmonii Bałtyckiej 30 października).
– To będzie koniec szóstej edycji. Planuje pan następną, lepszą?
– Oczywiście, że przy takim zainteresowaniu i życzliwości naszych patronów myślę o przyszłorocznych Urbanator Days. Czy będą lepsze? Muszę rozejrzeć się za kimś, kto poprowadzi szkolenia z wokalistami. Poziom jest coraz wyższy i moi muzycy, którzy przecież nie śpiewają, mogą nie dać rady. Myślę o zaproszeniu polskich osobistości jazzowych. Poza tym ciągle udoskonalamy naszą stronę internetową. Planujemy konsultacje „na żywo”. W określonych dniach i godzinach przy komputerze zasiądą konsultanci, którzy będą służyli pomocą. – No to do zobaczenia za rok. – Ale przedtem jeszcze koncert Urbanatora i warsztaty w Filharmonii Bałtyckiej.