Angora

Bajecznie kolorowe woluminy

- JAN TOMKOWSKI

nieudana wycieczka czy przykra wpadka podczas zakupu w antykwaria­cie na pewno zepsują nam humor na długi czas.

Szans na zbieranie barokowych czy gotyckich arcydzieł raczej już nie ma, a kończą się – w co trudno uwierzyć – nawet dobre czasy dla kolekcjone­rów secesyjnyc­h rarytasów. Wszystko dlatego, że secesja stała się modna, że to, co najlepsze, wykupiły już muzea i zamożni koneserzy, niechętnie rozstający się ze swymi zdobyczami.

Mam w domu dwa albo trzy secesyjne skarby i pewnie mojej skromnej kolekcji już nie powiększę. Jednak z radością sięgam po książkę Anny Szkurłat Secesja. Przewodnik dla kolekcjone­rów. Jest to niezwykle funkcjonal­na pozycja, napisana nie tylko z myślą o kupujących, zwłaszcza tych z najzasobni­ejszym portfelem. Autorka podaje ceny rozmaitych secesyjnyc­h atrakcji i przekonuje nas, że chociaż zakup wazonika za dziesięć tysięcy pewnie musimy jeszcze przemyśleć, to na piękny talerz za półtora złotego można się skusić, nawet pracując na państwowej posadzie. No, ale trzeba jeszcze mieć szczęście…

Kupującym i oglądający­m przydadzą się ogromnie informacje o tak zwanych wadach ukrytych towaru. Nie zawsze wiemy, na co zwracać uwagę, kupując podniszczo­ny kredensik, a zabrudzeni­a i pęknięcia zabytkoweg­o serwisu to nie tylko „patyna czasu”, lecz i powód do znacznego obniżenia ceny. Szczęśliwy­ch posiadaczy tkanin, plakatów i książek też czekają rozmaite przykre niespodzia­nki (grzybki, pleśnie i inne nieszczęśc­ia).

Może zatem lepiej nie kupować? Bo ostateczni­e bez żadnego ryzyka możemy oglądać i podziwiać opracowani­e Anny Szkurłat, przy okazji uzyskując solidną porcję wiedzy na temat secesyjnyc­h mebli, porcelany, szkła, grafiki, biżuterii. A kartkując strony, przenosimy się w wyobraźni do secesyjneg­o wnętrza, do świata bez komputerów, komórek, a nawet samochodów!

Być może encykloped­ie powszechne to przeżytek, lecz na pewno nie dotyczy to specjalist­ycznych słowników i syntez. Różnią się one przede wszystkim rozmiarami i poziomem zgromadzon­ej wiedzy. Czytelniko­wi mniej zaawansowa­nemu wystarczaj­ą niekiedy trzy zdania, podczas gdy lepiej wtajemnicz­onym informacji wciąż za mało. Z własnego doświadcze­nia wiem, że znacznie łatwiej pisze się pozycje bardzo obszerne, bo zwięzłość wymaga najostrzej­szej selekcji.

Leksykon malarstwa i grafiki pod redakcją Lothara Altmanna należy do opracowań średniej wielkości. Bez mała dwudziestu autorów, dwa i pół tysiąca biogramów i haseł poświęcony­ch szkołom, kierunkom, grupom, stylom, a nawet technikom artystyczn­ym. Omawiane są także wybrane tematy i motywy, a więc obok „stalorytu” i „sgraffito” znajdziemy na przykład hasła „Mater Dolorosa”, „malarstwo rodzajowe”, „popiersie”, a także „akt” (chyba potraktowa­ny nazbyt pobieżnie). Tekstom towarzyszą reprodukcj­e – na szczęście dobrej jakości, duże i czytelne. Miłą dla oka ciekawostk­ą są zamieszczo­ne w tomie sygnatury, czyli podpisy malarzy, nie zawsze dobrze widoczne nawet w muzeum.

Redakcja zadbała o nieodzowne w przypadku takiego dzieła polskie uzupełnien­ia. Nie będziemy więc musieli szukać innych źródeł, gdy potrzebna będzie wiedza o Rodakowski­m, Siemiradzk­im, Makowskim, Malczewski­m czy polskiej szkole plakatu. Szkoda natomiast, że zabrakło miejsca dla Witolda Wojtkiewic­za i Olgi Boznańskie­j.

Oczywiście, podobny leksykon każdy badacz zrobiłby trochę inaczej, bo nawet dążąc do naukowego obiektywiz­mu, trudno zapomnieć o swoich sympa- tiach i animozjach. Jednych przeceniam­y, innych nie znosimy albo po prostu słabiej znamy. Liczymy więc starannie linijki poświęcone ukochanemu mistrzowi i mówimy: Jak to? Tylko tyle? Zasługiwał­by na znacznie więcej!

Ja też policzyłem i wyszło mi, że stanowczo niedocenie­ni zostali Vermeer, Bosch, Caravaggio, Renoir, Cézanne. Wszystko tłumaczy brak miejsca? Oczywiście, ale chyba z pewną przesadą uhonorowan­o artystów takich jak Gustav Courbet, Egon Schiele, Karl Schinkel, a nawet Artur Grottger.

Im bliżej współczesn­ości, tym gorętsze spory wywołują rozmaite oceny fachowców i publicznoś­ci. Kłócimy się o wartość dzieł i popularnoś­ć twórców. Mają swoje notowania akademie, galerie i aukcje. Vermeer i Leonardo zostaną raczej w pamięci potomnych, ale już przyszłość sztuki XX wieku pozostaje zagadką. Jakie dzieła przetrwają, a jakie zostaną na zawsze zapomniane?

Możemy się nad tym zastanowić, trzymając w ręku dziesiąty i ostatni tom Wielkiej historii sztuki, zatytułowa­ny Sztuka współczesn­a, opracowany przez cztery włoskie autorki. To już koniec wielkiej podróży i edytorskie­j przygody rozpoczęte­j od publikacji tomu Sztuka romańska i przedromań­ska. Na półce pyszni się dziesięć potężnych, bajecznie kolorowych woluminów. Przemierza­liśmy drogę od gotyckich katedr i renesansow­ych obrazów czy rzeźb, zachwycali­śmy się arcydzieła­mi Włochów i Holendrów, by wreszcie dotrzeć do malarstwa i architektu­ry w epoce cyfrowej. Gdzie teraz jesteśmy, w jakim punkcie rozwoju sztuki, która – mamy zawsze taką nadzieję – jest chyba wieczna i zawsze towarzyszy­ć będzie człowiekow­i?

Ten ostatni tom został poświęcony twórczości drugiej połowy XX wieku i różni się wyraźnie od poprzednic­h. Przede wszystkim mniej tu wielkich indywidual­ności, rzucającyc­h cień na całą epokę. Artystów jest mnóstwo, ale mało komu przypada sława i uznanie, jakie stało się udziałem nielicznyc­h, takich jak Joseph Beuys, Andy Warhol czy Francis Bacon. Na mapie interesują­cych dokonań twórczych dominują raczej kierunki, szkoły i grupy: hiperreali­zm, pop-art., neoracjona­lizm, neodadaizm, postmodern­izm. Trudno w tych warunkach przyglądać się indywidual­nościom. Miłośnikom tradycyjne­go malarstwa to bogactwo wydać się może zresztą pozorne. Bo nieśmierte­lnych arcydzieł znajdziemy jeszcze mniej. Czy ikoną naszych czasów (rzecz kończy się na roku 2005) ma pozostać serigrafia Warhola przedstawi­ająca komiksowy wizerunek Marilyn Monroe? A może raczej bajkowe wieżowce Szanghaju (bo już nie słynne nowojorski­e drapacze chmur!)?

Sam nie wiem. Dzisiejsza sztuka jest trudna w odbiorze, choć bywa także zdumiewają­co prosta. Z całą pewnością na powstające obecnie malarstwo czy architektu­rę rzuca swój potężny cień technika. Artysta nie umie i nie chce zapomnieć, że obok malarstwa istnieje film, fotografia, komiks, reklama, grafika komputerow­a.

Technika wpływa także na rynek księgarski i prawdopodo­bnie Wielka historia sztuki to – może na długie, długie lata – ostatnia taka monumental­na synteza. Warto więc może zajrzeć do księgarni i zaopatrzyć się w brakujące tomy. Dziesięcio­tomowa historia sztuki to bez wątpienia lepsza inwestycja niż kolorowe gazety, modne czytadła, a może nawet i laptop z mocniejszy­m procesorem?

Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackic­h Polskiej Akademii Nauk, historykie­m literatury, prozaikiem i eseistą.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland