Pizza z kiełbasą wyborczą
Choć w tegorocznych wyborach prezydenckich w USA startuje kilkudziesięciu kandydatów, to w debatach telewizyjnych biorą udział tylko Barack Obama i Mitt Romney. Pozostali chętni do fotela w Białym Domu nie przekroczyli bowiem progu 15 procent poparcia iw myśl regulaminu debat nie mają prawa do prezentowania swoich poglądów na telewizyjnej antenie. A telewizja w Stanach stwarza i gwiazdy, i prezydentów. Naukowcy dowiedli, że swoich przywódców wybieramy wzrokiem. 80 procent Amerykanów co cztery lata zasiadających przed ekranem zwraca uwagę przede wszystkim na wygląd i zachowanie kandydata. Przystojni, dobrze ubrani, elokwentni, pewni siebie mają zwycięstwo w kieszeni. Nie docenili tego członkowie sztabu wyborczego Nixona podczas pierwszej w historii USA telewizyjnej potyczki w 1960 roku. 66 milionów widzów oglądało wówczas niewyspanego, nieogolonego Nixona, który przyjechał do studia ze stłuczonym kolanem. Jego szary garnitur podkreślał zmęczoną, spoconą twarz. Młody, energiczny John F. Kennedy rozłożył go na łopatki. Po swoim występie Nixon powiedział: – Popełniłem podstawowy błąd. Za bardzo skoncentrowałem się na meritum, za mało na formie. Telewidzowie wybrali Kennedy’ego, radiosłuchacze – Nixona. Zdecydował obraz – w Białym Domu zasiadł Kennedy, który wyznał: – Nie wygrałbym bez telewizji. Od tego czasu każdy sztab wyborczy stara się, by jego kandydat przed kamerami wyglądał i zachowywał się nienagannie. Żeby wyeliminować niepożądane niespodzianki, sztaby zażądały od organizatorów, aby każda minuta debaty była ściśle zaplanowana i wyreżyserowana. Nie mogła się na to zgodzić Liga Kobiet Wyborców, ówczesny sponsor telewizyjnych potyczek. W 1987 roku ta organizacja obywatelska ogłosiła, że nie da już ani grosza, bo sztaby oszukują obywateli, a debaty są pozbawione treści, spontaniczności i nie odpowiadają na trudne pytania. Ale czy poważne dyskusje są komuś naprawdę potrzebne? W tym roku podczas drugiej debaty prezydenckiej telewidzowie czekali w napięciu, aż któryś ze zgromadzonych w studiu wyborców odważy się zapytać Obamę: Czyli woli pan pizzę z kiełbasą, czy z pepperoni? Za poruszenie tego problemu Pizza Hut obiecała śmiałkowi dożywotnie darmowe posiłki w swoich restauracjach. Doug Terfehr, rzecznik prasowy firmy, nie widzi w tym nic niestosownego: – Pizza wydaje się kwestią, którą każdy rozumie.
EWA WESOŁOWSKA Na podst.: pbs.org, mydesert.com
„Na sprzedaż: kościół z przeznaczeniem na meczet. Konieczny remont, pojemność 200 osób, możliwość założenia parkingu, w pobliżu komunikacja, sklepy. 170 tys. euro, do negocjacji”. Takiej treści ogłoszenie mogłoby się ukazać w sprawie sprzedaży Saint-Éloi, kościoła we francuskiej miejscowości Vierzon, który zostanie wystawiony na sprzedaż z powodów finansowych. Decyzję o tym podjęto dwa tygodnie temu, po roku rozważań. Sprzedaż kościoła oznacza duże zmiany w lokalnej społeczności, choć podobne przypadki zdarzały się w ciągu ostatnich 20 lat. Jednak możliwość jego zmiany w meczet wywołała burzę.
Nie jest to jeszcze pewne, ale od kiedy kościołem zaczęło interesować się pewne marokańskie stowarzyszenie, mieszkańcy są poruszeni, widząc w tych wydarzeniach symboliczną zmianę wyznania. Jeanine, jedna z parafianek, mówi: – Sprzedajemy nasze dzwonnice, by zrobić z nich minarety. Co będzie dalej? Stowarzyszenie, które interesowało się kościołem, sprawuje pieczę nad muzułmańskimi miejscami kultu w okolicy i chce „przewietrzyć meczety”, które są coraz bardziej oblegane z powodu rozrastania się lokalnej społeczności arabskiej. Stowarzyszenie skontaktowało się z proboszczem Vierzon, zajmującym się kościołem Saint-
Kościół Saint-Éloi zbudowano w 1955 roku pośrodku wielkiego blokowiska. Dziś dzielnicę tę zamieszkuje głównie społeczność turecka i marokańska. Gérard mieszka naprzeciwko kościoła, w którym czterdzieści lat temu brał ślub z Pierette, widział jak dzielnica się zmieniała. Kupiłby kościół za 100 tys. euro. Zaproponował to nawet proboszczowi, kiedy ten myślał o cenie wywoławczej pomiędzy 100 tys. a 150 tys. euro, ale ceny poszły w górę i teraz nie byłoby go na to stać. – Nie mam nic przeciwko meczetowi, w naszej dzielnicy żyją ze