Burmistrz bije o świcie
Bohaterowie: Piotr Jakubowski – od kilku kadencji burmistrz Mikołajek. Kilkakrotnie opisywany przez „NIE”, bo jako burmistrz podpisywał faktury firmy należącej do jego przyjaciela Niemca i bronił jej interesów (m.in. Dorota Zielińska, „Depresja sekretarza gminy, „NIE” 6/2006 r.);
Romuald Kozłowski – pracownik sezonowy.
*** Łódka była na wiosła, pomalowana na biało. Stała na Jeziorze Miałkim i – jak zapewniają mieszkańcy Nowych Sadów – kosztowała mniej niż 400 zł, bo w tej cenie można mieć nową. Nie byłaby warta wzmianki nawet w lokalnej gazecie, gdyby nie jej właściciel. Należała do burmistrza Mikołajek Piotra Jakubowskiego, miłościwie panującego już trzecią kadencję.
Jakubowski lubił łódkę, a nie lubi złodziei.
– Mógł podpierdolić Romek Kozłowski – powiedział mu ktoś życzliwy. – Widziałem, jak na czymś pływał po jeziorze.
*** Kozłowskiego można poznać z daleka. Nie pamięta, kiedy między okiem i nosem wyrósł mu bulwiasty, pozbawiony skóry guz o monstrualnych rozmiarach. Pokrywa go delikatna siateczka, której najbardziej wprawiona kochanka nie ośmieliłaby się musnąć ustami w obawie, że się rozpadnie.
Chłop boi się noża, stara się więc żyć, nie pamiętając o diagnozie. Pracuje na budowach. Ostatnio pomagał stawiać chałupę w Nowych Sadach. Wynajął pokój po sąsiedzku i w nim zamieszkał.
*** W sobotę 27 października 2012 r. Kozłowskiego obudziły razy.
– Masz, masz! – wrzeszczał napastnik i na oślep walił pięściami w głowę i twarz.
Kozłowski osunął się z łóżka. Oprawca zaczął go kopać. Gdy do pokoju wbiegł właściciel chałupy Marek Wierzbicki z małżonką i synem, przerwał atak, ale tylko na chwilę.
– W tym momencie rozpoznałem burmistrza – twierdzi Kozłowski.
Burmistrz wyciągnął ofiarę do przedpokoju i znów potraktował z buta. Kopał po żebrach i nogach, obrzucał wyzwiskami.
– Zapierdoliłeś mi łódź! – krzyczał.
– Taka ważna osoba u mnie w domu. Przecież nie potraktuję z główki jak byle ciula. Nie wiedziałem, co robić – zeznał potem gospodarz. Gorączkowo myślał.
– Twoja łajba jest w stodole! Idź weź! – wrzasnął do burmistrza.
– Skłamałem, bo inaczej by cię zajebał – wytłumaczył potem lokatorowi.
Fortel się powiódł. Jakubowski z dwoma towarzyszącymi mężczyznami ruszył do stodoły, a Wierzbicki zadzwonił na policję w Mikołajkach, że w Nowych Sadach, tu numer chałupy, jest napad.
– Kto napada? – zapytał funkcjonariusz. – Burmistrz?! Nie przyjedziemy. Proszę zrobić obdukcję i zgłosić się do prokuratury.
Trzask odkładanej słuchawki. Po kilku minutach telefon z Komendy Rejonowej Policji w Mrągowie.
– Jesteście pijani. Uspokójcie się, przestańcie rozrabiać. Żadnej interwencji nie będzie – usłyszał Wierzbicki.
Dla niezorientowanych: samorządy opiniują kandydatów na komendantów policji, co mogło mieć wpływ na wstrzemięźliwość funkcjonariuszy. W tej sytuacji oczekiwanie, że lokalni stróże prawa postąpią wbrew woli lokalnego burmistrza jest równie prawdopodobne, jak trafienie szóstki w totolotka.
Jakubowski przetrząsnął stodołę i chlewik, ale zguby nie znalazł. Świeże powietrze spowodowało jednak, że ochłonął.
*** Naturalnie feralna sobota w pamięci burmistrza i jego ludzi (towarzyszył mu znajomy i syn) wygląda zupełnie inaczej. Ich zdaniem było tak: wpadli do Wierzbickich szukać łódki. Zrobili to z obywatelskiego obowiąz- ku, bo w okolicy grasowała banda złodziei, która kradła mieszkańcom różne rzeczy. Prawdą jest, że burmistrz obudził Kozłowskiego, ale zrobił to werbalnie, na co ma świadka. Jest nim syn burmistrza. Kozłowski był tak nawalony, że słysząc głos tatusia Mikołajek, sturlał się z łóżka i w trakcie tego upadku mogło dojść do jakichś obrażeń.
*** Dobrzy ludzie zawieźli zmasakrowanego Kozłowskiego do biegłego sądowego dr. Tomasza Doraczyńskiego, który stwierdził u pacjenta zaburzenia widzenia lewego oka, bolesność uciskową okolicy potylicznej, żeber lewych, utratę słuchu, naruszenie guza otwartego twarzy, który zaczął krwawić. To wszystko w ocenie doktora powinno się zagoić w terminie krótszym niż 7 dni.
Nie wiadomo, czy dr Doraczyński przy stawianiu diagnozy kierował się wyłącznie wiedzą medyczną. Wiadomo, że gdyby stwierdził obrażenia naruszające czynności ciała na dłużej, sprawą musiałaby z urzędu zająć się prokuratura. A tak Kozłowski dochodzi sprawiedliwości sam.
Doraczyński zabezpieczył się notatką, że być może diagnoza była niedokładna, bo dla pełnego rozpoznania potrzebna jest konsultacja okulistyczna i rentgen klatki oraz twarzoczaszki.
Kozłowski stawił się na badania. Rozpoznano zaschnięty strup krwi w błonie bębenkowej, co może powodować ubytek błony pod strupem, naruszenie chorego oka i parę podobnych dupereli.
Kozłowski jest na zwolnieniu lekarskim wydanym przez lekarza rodzinnego. Do dziś leczy się z efektów pobicia, o których w ocenie dr. Dora- czyńskiego powinien zapomnieć tuż po Święcie Zmarłych 2012 r.
Aż się prosi, żeby przypadek zbadali fachowcy i wyciągnęli wnioski dyscyplinarne. Bo przecież cudów nie ma. Albo biegły sądowy, albo lekarz rodzinny poświadczył nieprawdę i pomylił dżumę z katarem.
*** – Nie ustąpię, choć burmistrz chce zapłacić za milczenie – mówi Kozłowski. – Nie zgadzam się na żadne rozmowy.
Kozłowski ściga burmistrza z oskarżenia prywatnego, sprawa jest w Sądzie Rejonowym w Mrągowie.
Wierzbiccy zawiadomili Prokuraturę Rejonową w Mrągowie, że burmistrz naruszył ich mir domowy, bijąc ich gościa i prawem kaduka rewidując pomieszczenia gospodarcze. Prokuratura nie dopatrzyła się w aktywności burmistrza czynu zabronionego.
– Wierzbiccy odwołali się od postanowienia, ostateczną decyzję podejmie Sąd Rejonowy w Mrągowie – informuje Marian Orzechowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.
Na początku grudnia 2012 r. Marek Wierzbicki napisał doniesienie o kolejnym przestępstwie. Poinformował mrągowską prokuraturę, że burmistrz go nachodził, proponował wódkę i pieniądze w zamian za wycofanie sprawy.
Kiedy odrzuciłem jego propozycję, mówił, że nas pozamyka w więzieniu, a potem, że nas powybija. Jakubowski Piotr jest myśliwym i poluje za naszą gospodarką, dlatego ja i moja żona boimy się o własne życie i zdrowie – alarmuje Wierzbicki. Żeby uwiarygodnić zagrożenie, wskazuje świadków napastowania. Byli nimi... policjanci z Mikołajek, którzy przesłuchiwali Wierzbickiego i jego małżonkę Małgorzatę w sprawie zakłócenia miru domowego. To się nazywa mieć pecha... – Prokuratura nakazała przeprowadzenie czynności sprawdzających policjantom. Naturalnie z Mikołajek. Na razie nie mogę udzielić żadnej informacji, bo akta ma tamtejsza policja – wyjaśnia rzecznik Orzechowski.
Pech może się okazać podwójny.