Zburzą Stadion Narodowy?
Od 24 lat wszystkie polskie koalicje rządowe zgodnie mówią o wolnym rynku i świętym prawie własności, a mimo to nawet nie kiwnęły palcem, żeby oddać majątki ukradzione prawowitym właścicielom w czasach PRL-u.
Argument zawsze był taki sam: państwa na to nie stać. Nie przeszkadza to jednak, żeby współczesne polskie „elity” finansowe bogaciły się kosztem milionów obywateli, władza przyznawała sobie wysokie pensje i nagrody, rozwijała się gigantyczna armia biurokratycznych darmozjadów.
22 stycznia Sąd Najwyższy w składzie siedmiu sędziów wydał wyrok, który daje nadzieję tysiącom spadkobierców dawnych właścicieli. Sąd uznał, że właścicielom, którym odebrano nieruchomości na podstawie tzw. dekretu Bieruta, należy się pełne odszkodowanie.
Sprawa dotyczyła gruntu znajdującego się przy ulicy Miodowej, w samym centrum stolicy, gdzie stał dom zniszczony podczas wojny. Na podstawie dekretu Bieruta ziemia przeszła na własność miasta. Zgodnie z ówczesnymi regulacjami właściciele wystąpili o przyznanie im prawa odpowiadającego obecnemu użytkowaniu wieczystemu. Jednak Prezydium Miejskiej Rady Narodowej nie wyraziło na to zgody.
W 1949 r. działka została przydzielona spółdzielni mieszkaniowej, w której posiadaniu znajduje się do tej pory.
Po wieloletniej batalii sądowej sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który przyznał każdemu z dwóch spadkobierców dawnych właścicieli po 3 miliony 350 tys. zł odszkodowania.
Rozmowa z TADEUSZEM KOSSEM, wiceprezesem Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości Warszawskich
– Jak wiele nieruchomości będzie musiała oddać Warszawa spadkobiercom prawowitych właścicieli?
– Dekret Bieruta zabrał grubo ponad 20 tysięcy nieruchomości. W trybie art. 7 tego dekretu złożono 17 tys. wniosków w sprawie ich zwrotu (dekret nie przewidywał prawa własności, tylko użytkowanie wieczyste). Do tej pory oddano około 2500 nieruchomości. W przypadku 12 tys. właściciele już rozpoczęli procedurę zwrotu w trybie administracyjnym (po stwierdzeniu nieważności decyzji o przejęciu ich własności na Skarb Państwa). W tej liczbie są zarówno grunty z przedwojennymi kamienicami, puste place, jak i place zabudowane przez powojenne budownictwo, głównie spółdzielnie mieszkaniowe. Z tych 12 tysięcy nieruchomości 10 tysięcy można by oddać właścicielom od zaraz. Ale nie oznaczałoby to, że Skarb Państwa uniknąłby wypłacenia odszkodowania nawet za te istniejące budynki, gdyż większość zrabowanych kamienic jest w strasznym stanie, a w momencie nacjonalizacji były to przeważnie nowe i zadbane budynki. Gdy miasto oddaje taką starą i zdewastowaną kamienicę, to zazwyczaj po tygodniu zjawia się inspekcja nadzoru budowlanego i wystawia nakaz natychmiastowego przystąpienia do remontu budynku. Jak można nazwać tego typu procedurę, to już pozostawiam czytelnikom. Gdyby, tak jak to postulowaliśmy, przeprowadzono reprywatyzację w 1989 roku, to kosztowałaby ona jedną dziesiątą tego, co gmina i państwo będą musieli zapłacić w najbliższych latach. To był jeden z najcięższych grzechów premiera Mazowieckiego. Proszę zobaczyć, jak zachował się prezydent Havel! Jego pierwsze trzy decyzje to: lustracja, dekomunizacja i reprywatyzacja.
– Ile zatem teraz pana zdaniem będzie kosztowała reprywatyzacja w Warszawie? – Ponad 20 miliardów złotych. – Skąd miasto weźmie na to pieniądze?
– W zeszłym roku w Warszawie zasądzono odszkodowań na sumę 370 milionów złotych. W tej chwili miasto ma około 600 milionów długu zasądzonego przez sądy z tytułu odszkodowań, a na całą reprywatyzację na ten rok zaplanowano 40 milionów złotych! Tymczasem wykupienie roszczeń tylko pod budowę Muzeum Sztuki Nowoczesnej będzie kosztowało więcej niż 50 milionów. Myślę, że niedługo ratusz zaczną odwiedzać komornicy. Ale część roszczeń będzie musiał pokryć Skarb Państwa.
– Stał się pan w stolicy symbolem walki o swoją własność.
– Przed wojną mój dziadek miał działkę na rogu Świętokrzyskiej i Zielnej (dziś
Dekret Bieruta
Dekret o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze miasta stołecznego Warszawy, wydany 26 października 1945 przez Krajową Radę Narodową (której przewodniczącym był Bolesław Bierut). Na mocy dekretu wszystkie grunty znajdujące się w przedwojennych granicach miasta przechodziły na własność gminy miasta stołecznego Warszawy, to jest blisko 95 proc. wszystkich nieruchomości (około 24 tys. budynków i 40 tys. parceli). Według dzisiejszych cen ich wartość szacuje się od 50 do ponad 100 miliardów złotych. jest to plac Defilad) o powierzchni 1680 metrów kwadratowych, na której stała trzykondygnacyjna, czterooficynowa kamienica. Podczas wojny kamienica została zniszczona i w 1946 r. dziadek przystąpił do jej odbudowy. Doszedł do drugiego piętra, gdy zjawili się funkcjonariusze UB. Dziadka aresztowali, a dom zrównali z ziemią za pomocą „stalińców”, wielkich spychaczy na czołgowych podwoziach.
Wniosek o odzyskanie gruntu na placu Defilad złożyłem na początku 1994 roku 12 października 1998 roku wygrałem sprawę w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, który nakazał prezydentowi Warszawy zwrócić nieruchomość w czasie 30 dni. Ponieważ byłem działaczem społecznym, doradcą marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego, więc bez problemów zostałem przyjęty przez ówczesnego prezydenta Warszawy Marcina Święcickiego, który – znając wyrok i patrząc mi w oczy – powiedział: „Kaktus wyrośnie mi na ręku, jak to panu oddam”. Ponieważ wyczerpałem drogę sądową w Polsce, więc wystąpiłem ze skargą do Strasburga. Na rozpatrzenie sprawy czekałem 6 lat i 8 miesięcy. Wygrałem i dodatkowo przyznano mi też kilka tysięcy euro w ramach zadośćuczynienia. Dopiero wówczas w 2007 roku stałem się właścicielem działki. Z tym że zamiast 1680 metrów oddano mi 1300, gdyż byłem na tyle naiwny, że dałem miastu za darmo 380 metrów pod budowę metra. I co zrobiło miasto? Gdy na
18