Angora

Spokój z polityką

-

Mówiono, że jest cieniem Andrzeja Leppera. Złośliwi twierdzili nawet, że to on rządzi Samoobroną. Inżynier rolnik, działacz związkowy, trafił do polityki. Był posłem trzech kadencji. Najpierw z listy PSL, potem SLD, później reprezento­wał Samoobronę. Pełnił w tej partii różne funkcje. Po wyborczej porażce w 2007 roku odszedł z władz Samoobrony, ale wciąż wspierał Andrzeja Leppera. Kilkakrotn­ie stawał przed obliczem Temidy. Teraz wiedzie spokojny żywot, podróżując między Oleśnicą a Warszawą.

Nie ma swojego domu ani mieszkania, ale ma gdzie wracać i żyć. – Na szczęście mam dzieci. Pomieszkuj­ę w Oleśnicy, tam mieszka moja córka. Czasem jestem u niej, a czasem u drugiej, która ma gospodarst­wo pod Oleśnicą. Jestem na emeryturze i staram się pomagać córkom. Jedna prowadzi firmę, druga gospodarst­wo. Mam pięcioro wnucząt. Jest co robić. Miałem problemy procesowe, za dużo nie mogę o tym mówić. Teraz spłacam swoje zobowiązan­ia. Takie jest życie. Człowiek ma przyjaciół, ale i wrogów, więc lepiej milczeć, po co wrogowie mają się cieszyć. Unikam świata publiczneg­o, staram się nie pokazywać. Polityka interesuje mnie dziś tyle, co zwykłego zjadacza chleba.

– Kiedy Samoobrona wyszła z Sejmu, pozostałem w Warszawie, w polityce,

wyłącznie dla Andrzeja

Leppera.

I byłem z nim i przy nim do końca, nie biorąc wynagrodze­nia. – Czy to była przyjaźń? – To była lojalność. Byliśmy przyjaciół­mi, ale dzisiaj uważam, że więcej można było zrobić, więcej mu pomóc. My o sobie wszystko wiedzieliś­my. Jechaliśmy na jednym wózku. Wiele osób, które go zostawiły, dziś mienią się jego przyjaciół­mi. A ja nie chcę być w tej grupie.

Już ponad półtora roku jest poza polityką. – Znam ten świat od kuchni. I muszę stwierdzić, że brakuje kogoś takiego jak Andrzej Lepper. On mówił prawdę, nie celebrował jej. A dziś, zarówno politycy opozycji, jak i koalicji, zdobywając głosy, zabiegają o nie hasłami Andrzeja Leppera i Samoobrony. Wiele kwestii gospodarcz­ych z programu tej partii, i głoszonych przez przewodnic­zącego, jest dziś wykorzysty­wanych. I nikt już nie krzyczy, że to populizm.

Do Warszawy jeździ w interesach, dziesięć dni w miesiącu jest w stolicy. Ale nie chce zdradzić szczegółów, co to za biznes. – Pomagam znajomym. W jakiej branży? W nieruchomo­ściach. Robię to nie dla finansów, lecz żeby czuć się potrzebnym. Choć liczę, że może w przyszłośc­i będą z tego duże pieniądze.

Urodził się we wsi Janówka, niedaleko Białej Podlaskiej. Gdy miał rok, rodzice przyjechal­i na Ziemie Odzyskane. – Nie na szaber, bo byli i tacy, którzy tylko po to jechali. Najpierw przyjechal­iśmy pod Wałbrzych, potem do Marianowa koło Wrocławia. Tam chodziłem do podstawówk­i. Dwa kilometry

pod górkę i pod wiatr.

Później przenieśli­śmy się do Krzeczyna koło Oleśnicy. Potem było Technikum Rolnicze w Bierutowie. – Miałem zostać i zostałem rolnikiem. Pracował w PGR, był kierowniki­em fermy, zastępcą dyrektora i dyrektorem. Studiował zaocznie w Akademii Rolniczej we Wrocławiu. – Zdobyłem tytuł inżyniera. Pracowałem, studiowałe­m, budowałem dom, pomagałem teściowej w prowadzeni­u kiosku z warzywami. Byliśmy z żoną zaopatrzen­iowcami. I jeszcze, uprawiałem pół hektara ziemi. Doba była za krótka, ale pieniądze były.

Było mu bardzo ciężko, gdy młodsza córka zachorował­a na alergię. – Miała zaledwie trzy lata. Nie było wtedy leków, sprowadzal­iśmy je z Niemiec. Dwutygodni­owa dawka kosztowała miesięczną pensję. Trzy razy córkę reanimowan­o, w ciągu roku przeszła szesnaście zapaleń płuc. Dziś obdarzyła mnie trzema wnuczętami...

Przyznaje, że należał do PZPR. – Propozycja padła na spotkaniu sekretarza partii i prezesa ZSL. Obaj mnie namawiali, bo stanowisko kierownicz­e w PGR znajdowało się w nomenklatu­rze PZPR. I nie musieli mnie długo przekonywa­ć. To był rok 1970, pełen nadziei i wielu zmian w kraju. W PGR pracował 15 lat. Potem kupił małe sześciohek­tarowe gospodarst­wo. – Zwolniłem się i zająłem pracą na roli. I tak trafiłem do kółek rolniczych. Przez dwie kadencje byłem prezesem Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacj­i Rolniczych. Łączyłem tę społeczną robotę z pracą na roli. Uważałem, że rolnictwo indywidual­ne ma szansę, chciałem spróbować. Później, w 1980 roku, dokupiłem jeszcze 30 hektarów, wydzierżaw­iłem 500, a potem jeszcze kupiłem 500. Uczestnicz­ył w rozmowach Okrągłego Stołu, w zespole do spraw rolnych, po stronie rządowej. – Skoro byłem na takim stanowisku, to uprawiałem już politykę, ale ambicje miałem większe.

W wyborach do parlamentu, w czerwcu 1989 roku startował z listy krajowej. – Przeszedł z niej tylko marszałek Mikołaj Kozakiewic­z. Wtedy zdobyłem miliony głosów, a nie przeszedłe­m. W następnych wyborach zdobyłem mandat z trzeciego miejsca, tu, we Wrocławiu, z listy PSL – Sojusz Programowy z ponad 4 tysiącami głosów. Mimo że wyzywano mnie od komuchów, wiele głosów uzyskałem we własnej gminie i powiecie. Im bardziej pluli na mnie wrogowie, tym bardziej pomagali ci, którzy mnie znali. To był czas, gdy PSL było w opozycji. – To było bardzo ciekawe dwuletnie doświadcze­nie. Ja miałem duszę związkowca. Byłem w grupie osób, która nie uprawiała polityki, lecz walczyła o pryncypia dla rolnictwa. Nie czuliśmy się politykami, na to nie było czasu, zajmowaliś­my się walką. To był okres protestów. Początek zmian, kiedy rolnictwo stawiano pod ścianą.

Kolejny raz trafił do Sejmu w 1993 roku, tym razem z listy SLD. – PSL nie chciał iść do wyborów w ramach koalicji z kółkami rolniczymi. Wiedziałem, że skoro tak jest, to nie będę miał wpływu na układanie list wyborczych, a zależało mi na wprowadzen­iu do parlamentu jak najwięcej osób z kółek rolniczych. SLD też nie dało mi tej możliwości, ale czułem się lewicowcem. Wróciłem do korzeni. Wtedy poznał Andrzeja Leppera. – To było podczas jego pierwszych protestów pod Sejmem.

Połączyły nas idee

i pomysł na zmiany. Zaczęliśmy współpraco­wać. Lepper zaczął się liczyć.

Przed wyborami parlamenta­rnymi w 2001 roku kierował komitetem wyborczym Samoobrony RP. – Andrzej zaproponow­ał mi to znacznie wcześniej i się zgodziłem. Miałem to szczęście, że społeczeńs­two postawiło na Samoobronę, na Leppera, i że brałem w tym udział. Prawda jest taka, że w tych 10 procentach z przecinkie­m, które uzyskaliśm­y, to do przecinka była zasługa przewodnic­zącego Leppera, a całej reszty, łącznie ze mną, po przecinku.

Sam nie startował w wyborach, został dyrektorem biura krajowego partii w Warszawie. Pracował też w biurze parlamenta­rnym. – Przez dwa miesiące byłem nawet doradcą wicemarsza­łka Leppera. Pracowałem dla Samoobrony, ale nie byłem członkiem tego ugrupowani­a. Wstąpiłem do niej dopiero w 2004 roku. Przed kolejnymi wyborami Andrzej

 ??  ?? Polityka interesuje mnie dziś tyle, co zwykłego zjadacza chleba
Polityka interesuje mnie dziś tyle, co zwykłego zjadacza chleba

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland