Uciekająca Mona Liza
stowania nie było. Baterowi pyska nie obił.
I tak właśnie przez jednego wielkiego czarnego ptaka Polska straciła iluzoryczne, ale zawsze jakieś, szanse na wzbogacenie ubożuchnych zasobów muzealnych kraju obrabowanego z dzieł sztuki przez dwie wojny. Szanse iluzoryczne, bo nazywanie Eligiusza Bielutina i Niny Mole Polakami jest nieco naciągane. Żadne z nich nigdy nie miało obywatelstwa polskiego, choć rzeczywiście z Polską byli uczuciowo związani, zwłaszcza Eligiusz, którego dziadek ze strony ojca, urodzony w Belluno koło Wenecji Paolo Bellucci, mieszkał w Krakowie (wówczas pod zaborem austro-węgierskim). Wielokrotnie wspominali, że Polska byłaby najlepszym miejscem dla ich kolekcji.
Teraz Nina Mole mówi twardo: Polska nic nie dostanie. Z ambasadą polską zerwała wszelkie kontakty.
też
Chcieli być Polakami
nikt
Ninę Mole i Eligiusza Bielutina dobrze poznała polska pisarka i znakomita tłumaczka literatury rosyjskiej Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska. Przetłumaczyła dzienniki Niny Mole „Wiek XX widziany z Moskwy. Niech jednak będzie pochwalony”. Polski przekład ukazał się nawet wcześniej niż rosyjski oryginał, okrojony zresztą z polskich wątków. Zdaniem rosyjskiej prasy Bielutin i Mole nigdy nie byli w Polsce, co miałoby być kolejnym dowodem na ich luźne związki z krajem. To nieprawda, o czym zresztą pisze sama Mole, a Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska tak wspomina pobyt obojga w Polsce:
– Mieszkali u profesorostwa Dobroczyńskich na Starym Mieście. Bielutin rozmawiał o sprawach kolekcji z ówczesnym zastępcą Generalnego Kon-
Kiedy Wiktor Bater drukował w tygodniku „Wprost” (nr 32/2012) artykuł „Drugi polski Vinci”, miał nadzieję, że jedna z najwspanialszych na świecie prywatnych kolekcji sztuki, przechowywana w Moskwie przez Ninę Mole, ma szansę trafić do Polski. Jedno zdanie z jego tekstu przekreśliło – i tak nikłe – szanse na przewiezienie kolekcji do kraju. Polska nie będzie miała ani drugiego, po „Damie z gronostajem”, obrazu Leonarda da Vinci „Madonna z księgą”, ani niczego z liczącej ponad tysiąc obiektów kolekcji, której wartość oceniana jest na blisko 2 mld dolarów. Kolekcję najprawdopodobniej otrzyma w spadku prezydent Rosji. Nie ten, konkretny, Władimir Putin, ale instytucja prezydenta. Tak postanowiła Nina Mole, jedyna właścicielka bezcennych dzieł. O Polsce i o Polakach nawet słyszeć nie chce.
Co takiego zrobił Bater? W sposób rzetelny opisał niezwykłe dzieje malarza Eligiusza Bielutina, jego żony Niny Mole i jeszcze bardziej zadziwiające dzieje kolekcji dzieł sztuki, którą zaczął zbierać dziadek Bielutina ze strony matki Iwan Griniew, i która w rękach rodziny przetrwała dwie rewolucje, Stalina, Chruszczowa, Breżniewa. Włosi w latach pięćdziesiątych sporządzili dokładny katalog. Nie sposób wymienić wszystkiego. Prócz wspomnianej „Madonny z księgą”, jednego z wczesnych obrazów da Vinci, są dzieła van Dycka, Rubensa, Tycjana, rzeźba Michała Anioła, posągi i statuetki starożytnej Grecji i Rzymu. Wiktor Bater dał się unieść poetyckiemu natchnieniu i napisał, że do niedawna głównym „kustoszem” tych zbiorów był sędziwy, oswojony kruk. Po nim, w lutym tego roku (2012 – przyp. red.), odszedł Eligiusz Bielutin. Dziś rodzinnego dorobku Polaków, których losy rzuciły w 1914 r. do Rosji, strzeże „Antośka” (jak zwali w młodości Antoninę Mole), która sama przypomina wielkiego czarnego ptaka. I właśnie o tego czarnego ptaka poszło. Nina Mole, dziś 87-letnia starsza pani, doszła do wniosku, że Bater porównał ją do starej wrony. A czy ja jestem podobna do wrony? – pyta. Zadzwoniła do polskiej ambasady w Moskwie z sugestią, że temu waszemu dziennikarzowi pysk trzeba obić. Obiecano jej sprostowanie w tygodniku. Oczywiście żadnego spro- serwatora Zabytków, z którym go poznałam. A także z prof. Kwiatkowskim, dyrektorem Łazienek. Bielutin myślał wówczas o kupieniu domu pod Warszawą, jeździli nawet oglądać jakiś dom wystawiony na sprzedaż, ale w ostateczności nic z tego nie wyszło. Nina w Polsce była potem raz czy dwa, także zatrzymując się u Dobroczyńskich. Nie mam pojęcia, dlaczego teraz tak okrutnie pluje na polską ambasadę i na Polaków. Nie wygląda mi to tylko na żal o „czarnego ptaka”. W każdym razie jej stosunek do Polski zmienił się o 180 stopni. Dziwne...
Zdaniem pisarki i tłumaczki Bielutinowie w swoim czasie poważnie myśleli o przyjęciu polskiego obywatelstwa, ówczesne przepisy nie pozwalały jednak na posiadanie obywatelstwa obu krajów, a z rosyjskiego zrezygnować nie chcieli (być może właśnie z powodu kolekcji). W każdym razie rozważali, aby po ich śmierci, a są bezdzietni, kolekcja została przekazana Polsce. Są to jednak tylko ustne zapewnienia, żadnego pisemnego dokumentu nie ma, choć niewątpliwie takie były, Mikołajczyk-Trzcińska sama je widziała. Gdzieś przepadły.
Madonna za 30 tys. rubli
Iwan Griniew, dziadek Bielutina, był dyrektorem carskich teatrów moskiewskich. Sam Teatr Wielki dawał w sezonie około 10 premier, a za każdą Griniew otrzymywał 10 tysięcy rubli honorarium, co było sumą zawrotną, zważywszy, że krowa kosztowała podówczas najwyżej 25 rubli. Zarobione pieniądze Griniew inwestował w sztukę, skupywaną na aukcjach w całej Europie i wyprzedażach rodzinnych kolekcji. Za „Madonnę z księgą” Leonarda dał – jak twierdzi Mole – 30 tys. rubli, zarobek z trzech premier w Teatrze Wielkim. Dla swojej kolekcji zbudował willę (już nieistniejącą) w Krasnosielskim Piereułku. Podczas rewolucji 1905 r. zamurował w niej płótna i rzeźby. Zmarł w 1919 r., tajemnicę istnienia kolekcji znało tylko kilka osób, w tym jego córka Lidia.
Drugi dziadek Bielutina, ze strony ojca, Włoch Paolo Bellucci, był kapelmistrzem w Krakowie. Podczas I wojny światowej jego syn Michał dostał się do rosyjskiej niewoli i tak trafił do Moskwy. Tam ożenił się z Lidią Griniewą. Synowi dali imię katolickiego świętego Eligiusza, co było życzeniem dziadka Paolo. Rodzina Niny Mole przeprowadziła się natomiast z Warszawy do Moskwy w ramach zarządzonej przez władze carskie ewakuacji po wybuchu I wojny światowej.
Stalinowski terror nie ominął rodziny Bielutina. W 1927 r. Michał został rozstrzelany przez OGPU, a jego żonę z maleńkim Eligiuszem zesłano do Duszanbe, skąd wrócili do Moskwy w 1931 r. Nazwisko Bellucci na Bielutin zmieniono chłopcu w szkole, dla bezpieczeństwa, bo obcych źle traktowano – pisze o tym w swojej książce Nina Mole. Z tego samego powodu w rubryce „ojciec” Eligiusz wpisywał: „nie żyje”. Imię Eligiusz, sztucznie brzmiące dla rosyjskiego ucha, zmieniano często na Elija i jako Elija – nawiasem mówiąc też nie bardzo rosyjskie imię – figuruje w niektórych dokumentach i we wszystkich rosyjskich artykułach prasowych.
Malarz dla pederastów
Wychowany w atmosferze uwielbienia sztuki Eligiusz Bielutin został malarzem. Pierwszą wystawę zorganizowano mu w Moskwie w 1942 r., kiedy ranny na froncie wrócił do rodzinnego miasta. Od początku jego prace nie przypadły do gustu władzy. Nie chciał malować w obowiązującej manierze socrealistycznej, a sztukę awangardową uznawano za zdegenerowaną („Tworzona dla pederastów przez pederastów” – jak z wdziękiem wyraził się Nikita Chruszczow). Usunięto go ze związku malarzy. Uznanie uzyskał za granicą. Wiele czołowych muzeów świata ma dziś jego prace. Sporo płócien Bielutin przekazał polskim przyjaciołom. Po jego śmierci, w ubiegłym roku, w warszawskim Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu zorganizowano jednodniową wystawę tych obrazów, a wspomnienie o artyście wygłosił były ambasador Polski w Moskwie Andrzej Załucki, przyjaciel Bielutina. Była to trzecia wystawa jego prac w Polsce.
Pomocna dłoń Zenona Kliszki
Zadziwiającą bogactwem kolekcję starych arcydzieł Bielutin i jego żona wyjęli z ukrycia i ujawnili w 1949 r., w roku swojego ślubu. Od tego czasu