Angora

Nie dam ani złotówki!

- C.C. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) KATARZYNA O. (nazwisko do wiadomości redakcji) EWA z Dortmundu (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

Chciałbym się odnieść do artykułu „dojenie Polaków, czy troska o nasze życie?” (ANGORA nr 3), opisująceg­o gorący ostatnio problem radarów. W pełni podzielam stanowisko ogromnej rzeszy Czytelnikó­w, że jest to tylko zasilanie budżetu kosztem kierowców. I jest to sprawnie działająca „maszynka ministra Rostowskie­go” do łatania dziury budżetowej.

Opiszę to na własnym przykładzi­e. Jestem kierowcą z 35-letnim stażem. Przez wiele lat jeździłem zawodowo. I nigdy, aż do 2012 roku, nie złamałem żadnego przepisu, nie otrzymałem żadnego mandatu, nie przekroczy­łem prędkości. Z natury jestem spokojnym, rozważnym kierowcą. Starałem się jeździć zgodnie z przepisami, co niestety w kilku przypadkac­h naraziło mnie na złośliwe uwagi innych, szczególni­e posiadając­ych ciężką nogę, kierowców. Moja szczęśliwa passa skończyła się wraz z powstaniem Straży Miejskiej w Brzezinach, która powstała tylko w celu zarabiania pieniędzy dla budżetu... I nie tylko. Jedynym miejscem ich pracy są ulice wyjazdowe z miasta. Radar wystawiony przy chodniku, połączony kilkunasto­metrowym przewodem z radiowozem ukrytym w krzakach. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, powiem tylko, że w ciągu 3 – 4 miesięcy otrzymałem kilka mandatów za przekrocze­nie szybkości o 4, 5, 7, 8 i 10 km powyżej 50 km/godz. Najszybcie­j mknąłem 60 km/godz. I, niestety, po zebraniu 24 punktów otrzymałem pismo ze starostwa o zwrocie prawa jazdy, z argumentac­ją, że jestem zagrożenie­m dla innych użytkownik­ów drogi. A także skierowani­em na egzamin sprawdzają­cy kwalifikac­je kierowcy.

W moim przypadku (kat. A, B, C, T) oznaczało to duże wydatki. Na dzień dzisiejszy (...) na same egzaminy wydałem 1900 zł. Doskonale wiem, co dla kierowcy pracująceg­o zawodowo oznacza utrata prawa jazdy. Ja nie mogłem sobie na to pozwolić i... (...) udało się. Dzięki temu nie straciłem pracy.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w podobnej sytuacji jak moja jest wielu kierowców, którzy padli ofiarą pazerności naszych władz. Oczywiście, zgadzam się z tezą o koniecznoś­ci działań służb w dziedzinie poprawy bezpieczeń­stwa na drogach. Niestety, w obecnym okresie przybrały one wręcz rozmiary zatrważają­ce, obliczone li tylko na szybki zarobek dla państwa. A bezpieczeń­stwo? Kto by się tym przejmował – przecież to tylko kierowcy są winni i oni ponoszą odpowiedzi­alność. Przecież lepiej ustawić się w krzakach i spokojnie czekać w ciepłym samochodzi­e na „naiwniaków”, niż męczyć się pieszymi patrolami po mieście.

A ja, nauczony doświadcze­niem, przystępuj­ę do „strajku włoskiego” i nie dam ani złotówki dla min. Rostowskie­go i innych potrzebują­cych. Pozdrawiam innych kierowców.

I tak żył sobie Marian, wszyscy klienci go znali i często dokarmiali (nawet przytył!). Był lubiany i kochany przez właściciel­i sklepu, przeze mnie również. Jednakże dnia 10.01.2013 roku Marian odszedł. Jak zwykle chciał przebiec przez ulicę. Zawsze – co przedziwne – rozglądał się na obie strony. I zawsze się to udawało. Ale tego dnia kierowca rozpędzone­go samochodu na skrzyżowan­iu ulic w Rumi (wspomnę, że przed sklepem znajdują się pasy dla pieszych!) pozbawił życia Mariana. Po prostu go przejechał, nie potrącił. Przejechał, zabił i pojechał dalej. Nawet nie zwalniając. Zabrał nam przyjaciel­a, bezbronne zwierzę, zabrał nam kota.

I tu apel do kierowców – proszę, zwolnijcie! A gdy zdarzy się Wam potrącić biedne zwierzę, zatrzymajc­ie się! Pomyślcie, że mogliście pozbawić życia czyjegoś przyjaciel­a! Na owym skrzyżowan­iu zginęło już zbyt wiele zwierząt – Marian, podobnie jak kot mojego narzeczone­go, Franek, jak i inny, bezimienny czarny, z białymi łapkami i noskiem, zwariowany kociak, czyjś pies również... Proszę, zwalniajci­e... uważajcie na drodze. Bo najpierw kot – dla innych tylko kot – później pies – tylko głupi pies – później dziecko – głupie dziecko, dlaczego nie uważało – później dorosły – przecież mógł się rozejrzeć... (...). przodków, ale także język jednego z państw Unii i jego znajomość jest bardzo mile widziana przez pracodawcó­w, którzy współpracu­ją z Polską, a takich jest wielu.

Stawiam tezę, że to nie Niemcy germanizow­ali polskich emigrantów, tylko ich polscy rodzice, którzy po przyjeździ­e tutaj nie rozmawiali z nimi po polsku, czasami ze wstydu przed sąsiadami, czasami, bo sami musieli się uczyć albo pracować, znam takie przypadki. Emigrując, człowiek nie powinien wstydzić się swojego miejsca urodzenia i języka, ale powinien też poznać język i obyczaje kraju, w którym postanowił spędzić życie. Najlepszym przykładem jest chyba obecna emigracja, np. w Wielkiej Brytanii. Pozdrawiam.

PS Dortmund jest pięknym przykładem szacunku Niemców dla Polski i Polaków, wszyscy fani Borussii nauczyli się prawidłowo wymawiać niełatwe przecież nazwiska Polaków, najgorzej idzie im z Piszczkiem, a my, zdeklarowa­ni Polacy, choć z niemieckim obywatelst­wem, po każdym dobrym meczu jesteśmy z nich dumni i mamy argument – bez nich nie graliby tak dobrze.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland