„Tylko” kot?
Rumia to wspaniałe miasto. Przeprowadziłam się tu parę miesięcy temu z Warszawy i ciągle jestem pod wrażeniem spokoju, ciszy, życzliwości ludzi. Ale jeśli chodzi o spokój, to dnia 10.01.2013 roku zdarzyło się coś, co skrzywiło mój pogląd na Rumię, a dokładniej, na niektórych jej mieszkańców.
Moi znajomi mają tutaj sklep. To wspaniali ludzie! Zawsze uśmiechnięci, uprzejmi, pomocni. Ja i mój narzeczony złapaliśmy z nimi wspólny język, dzięki Nim posiadamy wspaniałego psa (przez co nasz zwierzyniec liczy sobie dwa psy i dwa koty – każde z nich niechciane przez poprzednich właścicieli). Nasi Znajomi również kochają zwierzaki, mają cudnego kundelka, ale lubią nie tylko psiaki... Pewnego letniego dnia, gdy Znajoma otwierała sklep, przybiegł chudy, bury, pręgowany kot. Miauczał, mruczał, łasił się, prosił o odrobinę uwagi – jak temu nie ulec? Dostał mleko w miseczce, później karmę dla kota. Znajoma chyba myślała, że to tak jednorazowo – ale gdzie tam!
Marian – bo tak został nazwany – odwiedzał ich pół roku; codziennie o 6 rano, gdy otwierali sklep, wypatrywali małej postaci, i on zawsze się zjawiał – biegł przez całą ulicę, gdy tylko usłyszał, że otwierają kratę drzwi sklepowych. Kiedy to opowiadali, zawsze się zastanawialiśmy, jak to jest, że on za każdym razem to słyszy i biegnie im na powitanie. Marian miał przed sklepem swoją „miejscówkę” obok drzwi wejściowych, Znajomy nawet położył na chodniku kawałek styropianu, żeby kotu łapki nie marzły. Czasem, gdy tam siedział i drzwi się otwierały, szybko wbiegał do sklepu – sama nieraz go wpuszczałam – i chował się pod regałem z chrupkami (że niby go tam nie ma) i z ciężkim sercem był wyganiany, bo takie są wymogi sanepidu. Niestety, Znajomi nie mogli wziąć do siebie Mariana, ale postanowili, że zrobią, co mogą, by ułatwić mu życie. Znajomy postawił mu domek obok sklepu – wspaniały, wygodny, ciepły, wyściełany „misiem”, z przodu zakryty, ale tak, by kot mógł wejść – taka luksusowa willa dla kotków – bezdomniaczków.