Chłonąć magię
kraju. Nadal pozostaje jego największą metropolią i ośrodkiem gospodarczym. Bogatym także w inne zabytki, że wspomnę o pagodzie Sule, stupie Kyaih Athok czy świątyniach hinduistycznych, chrześcijańskich kilku wyznań, meczecie i synagodze oraz budowlach z czasów kolonialnych.
W pobliżu średniowiecznej stolicy Paganu na powierzchni 42 km2 rozciąga się Równina Dwóch Tysięcy Pagód, wpisana na Listę Dziedzictwa UNESCO. Widok na nią z górnej platformy świątyni Dhammayangyi zapiera dech w piersiach. Jest niepowtarzalny. Z rosnącej aż po horyzont zieleni wyłaniają się niezliczone wieże, wieżyczki, stupy. Wiele z nich jest, mimo upływu wieków, perłami architektury. W innej części kraju, w Kakku, jak zahipnotyzowany patrzyłem na las 2 478 kamiennych, fantastycznie zdobionych stup. Najliczniejszy zwarty kompleks tych kultowych budowli na świecie. Z daleka przypominają nieprzeliczone oddziały wojska maszerujące z bagnetami na karabinach. Ogromna większość stup ma strzelisty kształt, właściwy dla tego regionu. Stojące w szeregach, są zakończone na wierzchołkach metalowymi, ażurowymi, szpiczastymi i ładnie zdobionymi hełmami z dzwoneczkami. Z bliska widać jednak, jak bardzo różnią się, zwłaszcza detalami wykutymi w kamieniu. Te dawno nieczyszczone są szare, a nawet poczerniałe od deszczów. Odnowione mają kolor piaskoworóżowy. Trwa ich rewaloryzacja.
Gdy oglądam je i fotografuję z bliska, nagle okazuje się, że w przepięknie wykutym, przypominającym gałęzie lub liście, portalu nad niszą głównym elementem zdobniczym jest ptak z rozłożonymi skrzydłami na tle koła lub zając. A nawet koń czy świnia. Wiele zdobią figurki bóstw, strażników, mitycznych stworów, pół ludzi, pół zwierząt. Trafiam na niedawno odnowioną mniejszą stupę, ale ustawioną na grzbiecie słonia, dzięki czemu jest wyższa od innych. Słoń został wykuty w bia- łym kamieniu , zaś górująca nad nim wieża w piaskowożółtawym.
W innych miejscach stoją nowiutkie figurki lub inne detale wstawione w zniszczone miejsca. Ale są i zaniedbane, nawet częściowo popękane, jak u nas grobowe rzeźby na cmentarzach. Oglądać to można godzinami. Zachwycać się harmonią i precyzją detali. Delektować artyzmem dawnych mistrzów dłuta.
niezwykłego miejsca w ciszy i spokoju, mąconych cichym dźwiękiem dzwoneczków poruszanych wiaterkiem na szczytach tych budowli. Zaglądać do nisz i wnęk, aby obejrzeć umieszczone w nich posążki. Według starych przekazów, gdy je zbudowano w III w. p.n.e., stało ich tu 7,6 tysiąca. Ogromna większość jest znacznie młodsza. Zwiedzać je można dopiero od niedawna, gdyż to teren ludu Pa-Oh w buntowniczym, górskim stanie Szan. Położony na uboczu, niezadeptany przez turystów. Legendarne wręcz są zabytki Mandalaj, ostatniej królewskiej stolicy kraju i górującego nad nim sanktuarium na wzgórzu. A wielką atrakcją jest całodniowy rejs z tego miasta – lub odwrotnie – statkiem do Paganu. Statek płynie wśród widocznych z oddali złotych stup wzniesionych nad brzegami największej birmańskiej rzeki Irawadi i na okolicznych wzgórzach.
(…) Silne wrażenie zrobiły na mnie zabytki 250-tysięcznego Bago. Miasta mitycznego ptaka – kaczora hamsa, liczącego swój rodowód od 573 roku. Podobnie jak górskie sanktuarium Złotej Skały Kyaikhtiyo, gdzie oglądam stupę z XI w., zbudowaną na 610-tonowym, pokrytym złotem kamieniu, wiszącym nad przepaścią. Fizycy, pomimo przeprowadzonych dwukrotnie badań, nie są w stanie wytłumaczyć, jakim cudem nie zsuwa się on w dół. Bo legenda, że tylko dzięki oparciu stupy o włos Buddy, nie wszystkich przekonuje. Dostanie się tam wymaga pewnego wysiłku. Wjeżdża się na zbocze ponad 1200 m n.p.m. krętą, górską drogą. Wjazd, a następnego dnia zjazd, odbywał się w tłumie pasażerów na odkrytych pudłach ciężarówek. Siedzieliśmy nie na ławach, lecz poprzecznych balach o szerokości najwyżej 8 cm. Każdy z niezliczonych wykrotów na drodze powodował gwałtowne podrzucenie ciała i bolesny powrót na twarde drewno. Później trzeba było jeszcze wspinać się blisko godzinę pieszo. Na zamożniejszych pątników, zwłaszcza zagranicznych, czekają lektyki. Wniesienie kosztuje 20 dolarów, ale cena ta spada z każdą setką metrów. Gdy ktoś wchodzi na własnych nogach, a towarzyszący mu tragarze nadal liczą, że w pewnym momencie załamie się, kuszą: a może za 15, później nawet za 10 dolarów? Wchodząc, nie zauważyłem, aby droga ta była gorsza i bardziej niebezpieczna niż jej dolny odcinek. Tubylcy wwożeni są samochodami aż na szczyt.
Do najciekawszych miejsc w Birmie trzeba dodać kilka dni i nocy spędzonych na największym w kraju jeziorze Inle. Ludzie mieszkają na nim od stuleci w chatkach na palach wbitych w płytkie dno. Przemieszczają się łodziami. Pracują w tak samo zbudowanych warsztatach, jest tu nawet kuźnia. Żyją z połowu ryb, upraw warzyw na sztucznych wyspach zbudowanych przez siebie z roślin i glonów, z pracy w fabryce tekstylnej też postawionej na jeziorze oraz rzemiosła. W dni świąteczne odwiedzają klasztor „skaczących kotów”. Wytresowano je tak, aby przeskakiwały przez obręcze, co jest zajęciem trudniejszym niż tresura ich większych kuzynów: lwów i tygrysów. Są tu też inne klasztory, świątynie i stupy wzniesione przy brzegu jeziora, gdzie czekały mnie wielkie atrakcje. Kolejny, chociaż nie tak rozległy jak KakKu, las białych stup. Sanktuarium i pagoda Phaung Daw Oo zbudowana na odległym brzegu jeziora, której dzwony i modły budziły nas przed świtem.
Manufaktura, w której produkuje się – podobno to jedyne takie miejsce na świecie – cieniutkie, niezwykle mocne i niegniotące się tkaniny z włókien łodyg lotosu, z których szyje się bluzki, koszule czy szale. Zajmują się tym kobiety i dziewczęta w wydłużających ich szyję metalowych obręczach. Ten obyczaj znany jest w niektórych regionach Afryki, ale jak się okazało, praktykowany jest na tajemniczym jeziorze w centrum Birmy. Kraju niezwykłego, zasługującego nie tylko na poznawanie, ale i pomoc w wydostaniu się z wielowiekowej biedy.