Don Kichot z Laffitte
Piękno – po co piękno, jeśli nic nie wieczne… To wszystko jest mniej niż nic… a przecież to trzeba zapamiętać, bo to idzie jakby z większej, z czystszej głębi. Autor tych słów – Józef Czapski miał coś z erudyty o naiwności dziecka, coś z błędnego rycerza. Jego sylwetka Don Kichota jak „dwumetrowa tyczka” budziła poczucie zaufania i dobroci. Od 20 lat nie żyje. W Bibliotece Polskiej w Paryżu, na Wyspie św. Ludwika, odbył się wieczór wspomnień upamiętniający rocznicę jego śmierci. 91. – Zawdzięczam mu bardzo wiele – powie Giedroyc, nazywając go ministrem spraw zagranicznych „Kultury”, który w najtrudniejszych latach pisma, wykorzystując swoje kontakty, kwestował na rzecz podtrzymania jego wydawania.
Józio, jak zwali go bliscy, do świata miał stosunek artystyczno-mistyczny. Przeżywał jego kształty, barwy, formy. Był pisarzem, eseistą, malarzem tego, co w sztuce i życiu najważniejsze – szukania ideału, prawdy, piękna, zbawienia. Wierzył w istnienie innego wymiaru, był mu on potrzebny. Tropił jego sens w paryskich kawiarniach, na dworcach, w metrze, ciasnych wnętrzach i rozległych przestrzeniach. Czasem mu się pokazywał, nagle, w błysku rzeczywistości, i wtedy próbował go szkicować w swym grubym kajecie, z którym się nie rozstawał. Dla tych krótkich olśnień szukał później, mozolnie, jak najwierniejszych śladów na płótnie.
Zaczynał jako kapista. Studiując w Krakowie pod kierunkiem Józefa Pankiewicza, współtworzył, m.in. z Cybisem i Waliszewskim, malarską grupę kapistów. W orbicie ich zainteresowań było eksponowanie czystego koloru. W 1924 roku przyjechał do Paryża, aby kontynuować studia. Po wojnie odszedł od kapistów i jakby na nowo zaczął malować. Nawiązał kontakty w paryskich kręgach intelektualno-artystycznych, poznał André Malraux, François Mauriaca, Paula Miranda, Jacques’a Maritaine’a.
Czapski malarskiego języka uczył się od podziwianego Cézanne’a, także od Bonnarda, De Staëla, Soutine’a. Twórczo ich przetwarzał i poszerzał o wpływy ekspresjonistów. Kapistowską samoistność koloru zmieniał w jego wewnętrzną siłę. Szukał dramatycznej wizji i czasami ją znajdywał, wtedy była ona dla niego – jak pisał – nieoczekiwanym skokiem w przepaść. Nieoczekiwanym, bo wydawało się, że jego płótna są analityczne, zdominowane przez prymat rozumu nad naturą. Ale u Czapskiego istnieje pewna dwoistość wyznaczająca napięcie, którego podstawą jest owa wizja – wizja ułamka świata, zawsze oglądanego po raz pierwszy. Szczególnie w późnej twórczości, już po przekroczeniu osiemdziesiątki, osiągnął największą siłę wyrazu. Obrazy są pełne szaleństwa, ale i spokoju, malowane swobodnie, szeroko, z rozmachem. Właśnie wtedy (albo dopiero wtedy), w ostatnich pejzażach i martwych naturach wszedł na szczyty swej sztuki, odnalazł wewnętrzną siłę koloru, jakiej szukał przez długie dziesięciolecia przeplatane okresami zwątpień w swój talent.
„Dwie małe miseczki” – martwa natura, która może być jednym z tych nieoczekiwanych skoków w przepaść. Malując obraz, na wpół ociemniały Czapski był już po dziewięćdziesiątce. Mała kompozycja w czarno-białej tonacji. Róg stołu, czarne tło i mazista, stalowa powierzchnia, co wchłania w siebie biało-czarne miseczki tracące swe kontury. Poruszająca intensywność ostatnich chwil obecności przedmiotu. Kontemplacja formy, która zbliża się do kresu, za którym…
Za którym widać wpływ Nicolasa de Staëla, tyle że de Staël rzucił się z okna, a Czapski spokojnie przeszedł na drugą stronę. Był spełniony… Ja śmierć czuję jakże inaczej, jak ratunek, jak wyzwolenie, jak „dosyć”.
Don Kichot z Laffitte żarliwie ufał życiu – a więc i śmierci.