Ta obca Z ŻYCIA SFER POLSKICH
Dziwi mnie tumult, jaki w tych dniach wypełnił eter w związku z decyzją jednej z partii, która wskazała kandydaturę posłanki Anny Grodzkiej na stanowisko wicemarszałka Sejmu. Mówiąc szczerze, wszystko, co dzieje się w polskim eterze, dziwi, ale akurat marszałkowski awans Grodzkiej, transseksualistki, dziwić nie ma prawa. Choćby z jednego tylko, acz podstawowego względu – Grodzka jest posłanką dokładnie taką samą jak jej rubaszna antagonistka z Ostrołęki Krystyna Pawłowicz. Obie panie zostały wybrane w demokratycznych wyborach i dzisiejsze protesty dowodzą, że nadal nie wszyscy rozumieją, na czym polega demokracja. Demokracja polega bowiem na prawie do wolnego wyboru Anny Grodzkiej, Antoniego Macierewicza czy Grzegorza Napieralskiego, że wymienię tylko ich troje. Tylko demokracja mogła ulokować Stefana Niesiołowskiego w parlamencie, a mimo to słyszymy od niego, że Grodzka nie ma wystarczającego dorobku, a zmiana płci nie jest kwalifikacją, by być wicemarszałkiem Sejmu. I kto to mówi...?
Spór, czy Grodzka może być wicemarszałkiem Sejmu, jest intelektualnie pusty jak smoleńska teoria spiskowa. Grodzka może być wicemarszałkiem, a to, że fuknie na to Niesiołowski z Kaczyńskim, jest bez znaczenia. Jest natomiast casus Grodzkiej ilustracją ważniejszego zjawiska, jakim jest otwarcie się naszego społeczeństwa na innych, czyli obcych. Nie jest to jeszcze otwarcie pełne i nie całego społeczeństwa, ale pojawienie się w Sejmie Anny Grodzkiej (a także polityków czarnoskórych, Żydów, Niemców, gejów i lesbijek) oznacza, że Polska wreszcie normalnieje. Wypełza z zaścianka uprzedzeń i fobii, przez stulecia wzbudzanych przez obcych: Cygana, arianina, ewangelika, Żyda, umysłowo chorego... Obcym, czyli wrogiem, był ktoś lepiej wykształcony, majętniejszy; w ogóle ktoś, kto mógł w środowisku uchodzić za lepszego, więc innego. Każdy, kto wyróżniał się czymkolwiek, raził oczy bliźnich odmiennością, był „malowanym ptakiem”, wzbudzał niechęć, gniew, agresję. Te zawstydzające uczucia tlą się w umysłowości niektórych polskich polityków, siedzących w różnych miejscach sali sejmowej, bo obskurantyzm jest ponadpartyjny i solidarnie łączy w zawstydzającym, wulgarnym uścisku reprezentantów prawicy, lewicy i centrum.
Przypadek posłanki Pawłowicz (uwielbiam te stare, bezżenne damy, które w telewizjach perorują o roli rodziny, macierzyństwa i ojcostwa) jest dla debaty publicznej ważny, nawet oczyszczający. Naturalnie, pani Pawłowicz ma prawo mówić, co i o kim chce, płacimy jej nawet za to z naszych podatków. Zapewne wyraża też poglądy części wyborców, bo jak doniósł sobotni „Super Express”, aż 55 proc. Polaków nie chce oglądać Grodzkiej na fotelu marszałka Sejmu. Szkoda, że nie pociągnięto tej sondy dalej, bo mogłoby się okazać, że 60 proc. nie może patrzeć na marszałka Wenderlicha, zaś marszałek Kuchciński budzi niechęć aż 73 proc. zapytanych. O najwyższej marszałkini, Ewie Kopacz, nie wspominając. Promujący Grodzką na wicemarszałka Janusz Palikot ma więc w pewnym sensie rację, oczekując, że głosowanie nad jej wyborem będzie ważnym testem z demokracji, tolerancji i społeczeństwa obywatelskiego.
Być może jednak posłowie Anny Grodzkiej na wicemarszałka nie wybiorą, a mimo to Sejm zda „test z demokracji, tolerancji i społeczeństwa obywatelskiego”. Można bowiem w decyzji Janusza Palikota, by na miejsce po odwołanej Wandzie Nowickiej wprowadzić Annę Grodzką, dojrzeć iście gombrowiczowską intrygę. Nietrudno sobie wyobrazić, gdy wchodząca na sejmową mównicę posłanka Krystyna Pawłowicz będzie musiała zwyczajowo zwrócić się do marszałka prowadzącego obrady, a będzie nim... Grodzka? Będzie musiała prosić o prawo zabrania głosu lub co gorsze, uznać prawo marszałka do odebrania sobie głosu. A inni posłowie, dziś sobie z Grodzkiej dworujący, czy zachowają elementarną przyzwoitość w manierach? Czy nie ucierpi na tym autorytet Sejmu, o ile zachowały się gdzieś jakieś jego resztki...
henryk.martenka@angora.com.pl