Ulubiony pilot Antoniego Macierewicza
Kapitan Arkadiusz Protasiuk, dowódca upadłego tupolewa, między 11 września 2008 a 11 lutego 2010 r. dokonał co najmniej 12 niezgodnych z prawdą wpisów do osobistego dziennika lotów. Fałszerstwo polegało na tym, że zapisywał, iż lądował w bardzo złych warunkach atmosferycznych, chociaż rzeczywista pogoda na lotniskach była znacznie lepsza, a niekiedy wręcz idealna: Po co kapitan to robił? Po to, żeby przedłużyć ważność uprawnień do siadania na lotniskach wyposażonych w ILS, czyli system wspomagający lądowania przy złej widzialności.
W lipcu 2008 r. rozkazem Z-137 został dopuszczony do lotów jako dowódca tupolewa przy minimalnych warunkach atmosferycznych: 60 m podstawa chmur i 800 m widzialność pozioma, ale aby zachować ważność nawyków pilotażowych i uprawnień, musiał co najmniej raz na 4 miesiące wykonać lądo- wanie przy takich parametrach pogodowych.
Gdyby siły powietrzne pod kierownictwem generała Błasika zapewniały możliwość szkolenia na symulatorze lub odbywania lotów z zakrytą kabiną pozorującą złą widzialność, kapitan nie musiałby uciekać się do fałszerstwa, żeby wymóg ten spełnić. Ale na takie dyrdymały pod dowództwem ulubionego generała wyznawców religii smoleńskiej nie było czasu.
Mgła
Protasiuk wpisywał więc do dziennika lotów bzdury na resorach, wiedząc, że i tak nikt sporządzonych przez niego zapisów nie zweryfikuje. Tymczasem regulaminowe wymogi nie zostały wymyślone, by mnożyć papiery i propagować biurokrację – chodzi o kluczowe w sytuacjach stresowych nawyki, których przy takim systemie przedłużenia ważności uprawnień pilot nie miał prawa posiadać. Bo jak mógł je kształtować i utrzymywać na odpowiednim poziomie, skoro np. 21 lutego 2009 r. w osobistym dzienniku lotów Protasiuka widnieje wpis zaświadczający, że na lotnisku w Krakowie-Balicach podstawa chmur wisiała na wysokości 60 m, a widzialności wynosiła 800 m, gdy faktyczne warunki lądowania to – odpowiednio: 1400 i 6000 m?
Ostatni taki numer Protasiuk wyciął 11 lutego 2010 r., czyli tuż przed katastrofą w Smoleńsku. Tu-154 doleciał wówczas do Brukseli i z wpisu kapitana wynika, że siadał w warunkach tożsamych z jego minimum. Rzeczywista pogoda: widzialność ponad 10 km, podstawa chmur 1200 m. Cokolwiek by Antoni Macierewicz i jego pomagierzy wymyślili, faktów nie zmienią: 10 kwietnia 2010 r. Protasiuk usiadł za sterami tupolewa bez ważnych uprawnień do lądowania przy użyciu ILS, bo lądując w Brukseli w dobrych warunkach, nie przedłużył ich ważności.
Pogarda
To, co wyprawiał dowódca tupolewa pod rządami Błasika, było normą. Fikcja kwitła już podczas szkolenia i egzaminów. Np. szkolenie w zakresie dowodzenia samolotem nocą Protasiuk za- kończył egzaminem na lotnisku w Bydgoszczy. W osobistym dzienniku lotów zapisał, że warunki atmosferyczne były złe: zachmurzenie pełne, podstawa chmur 60 m, a widzialność 0,8 km. Ale aż takiego pecha nie miał – rzeczywiste warunki panujące na lotnisku oznaczono bowiem kodem CAVOK: widzialność pozioma powyżej 10 km, brak chmur o podstawie poniżej 1500 m, brak zjawisk pogody i chmur kłębiasto-deszczowych. Co więcej, loty ćwiczebne i egzamin powinny się odbywać z zastosowaniem radiolatarni. Ale lotnisko w Bydgoszczy miało tylko ILS, czyli precyzyjny system podejścia. Mimo to Protasiukowi przyznano uprawnienia do lotów nocnych przy użyciu znacznie mniej precyzyjnych i archaicznych systemów USL (lądowanie na dwie radiolatarnie, inaczej Urządzenia Ślepego Lądowania, z angielskiego 2 x NDB). Analogicznie kapitan na ocenę bardzo dobrą pozdawał pozostałe egzaminy iw efekcie na papierze uzyskał uprawnienia do lotów przy zastosowaniu niemal
18