Błagał: ratujcie mi palec!
Nie chciał stracić palca, który wisiał na skrawku skóry. Wyjątkowy upór i determinacja 36-letniego Piotra Piętowskiego spod Włocławka sprawiły, że go ma! To niby tylko jeden palec i aż jeden. O tym, jak pacjent z pokaleczoną dłonią stoczył ciężką walkę z obojętnością jednych lekarzy i jak inni lekarze go uratowali. Niedziela, 13 stycznia. Godz.18.45. Warszawa, ul. Szaserów, Wojskowy Instytut Medyczny. Ponad osiem godzin po wypadku.
Lekarze mają serdecznie dość upierdliwego pacjenta, który nie może zdecydować się na zabieg. Nie wiadomo, czego chce. Palec wisi na kawałku skóry, a jemu się ubzdurało, że trzeba go uratować. To naprawdę ciężki przypadek.
Wiedzą o tym lekarze, zdaje sobie sprawę z tego też sam pacjent Piotr Piętowski.
Pielęgniarka ponagla Piotra, by określił się, czy zgadza się na amputację, czy nie. Przecież już prawie 19, chirurdzy nie mogą czekać w nieskończoność. Muszą wreszcie wiedzieć, czy przygotowywać salę operacyjną do zabiegu.
Piotr błaga, by dali mu jeszcze pół godziny. Z każdą minutą przestaje wierzyć, że dodzwoni się do lekarza, który zgodzi się uratować jego prawie odcięty palec.
Potem powie, że to najgorsze pół godziny w jego życiu.
Ale najpierw czuje, że ziemia mu ucieka spod nóg. Potem wydaje mu się z kolei, że napięcie w środku tak rośnie, że za sekundę wyleci w kosmos. Raz oblewa go zimny pot, potem gorący. Czy śpi, czy śni, czy to wszystko naprawdę dzieje się z nim?
Godz. 19. Czas ucieka, wskazówki na zegarze pędzą jak oszalałe. Zaraz znów przyjdzie pielęgniarka.
Wreszcie żona Elwira dodzwania się do szpitala im. Rydygiera w Krakowie.
Tu każą czekać. Znów czekać, czekać. Całą godzinę, bo chirurg operuje.
Co robić? Rezygnować z amputacji w Warszawie? A jeśli w Krakowie odmówią? I co wtedy? Niby to tylko palec. Ale jak bez niego żyć?
Amputacja, tak czy nie?
Godz. 19.45. Dr Anna Chrapusta z Rydygiera osobiście odbiera telefon. Rozmowa trwa kilka minut. Jest zgoda. To pierwsza osoba, która chce uratować jego palec.
W małej stolarni
Niedziela, 13 stycznia, wieś Szafki koło Włocławka.
Godz. 8. Dwie godziny przed przypadkiem. Niedziela jak każda inna. Żadnych znaków na niebie, że coś ma się stać.
Piotr Piętowski budzi się pierwszy: żona i 4-letnia córka jeszcze śpią. Szybko zjada śniadanie. Najprostsze jakie tylko może być: parę kanapek, które popija herbatą – na smażenie jajecznicy nie chce tracić czasu.
Odśnieża podwórko, spieszy się do swojej małej stolarni: ma jeszcze dziś sporo pracy.
Piotr to wysoki przystojny 36-latek. Jest zawodowym stolarzem z tytułem magistra: ukończył studia z technologii drewna. Lubi swój fach.
W niedzielę 13 stycznia w całym kraju gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Piotr zaś tnie płytę do ocieplania drzwi.
I nagle, w ułamku sekundy piła tarczowa robi miazgę z jego lewej dłoni. Drugi i czwarty palec odcina niemalże w całości. Trzeci cudem utrzymuje się na cieniuteńkim kawałeczku skóry.
– Nie czułem bólu, nie widziałem krwi. Ponoć to szok tak działa, że człowiek w ogóle nie odczuwa bólu – wspomina Piotr Piętowski.
– Szybko pobiegłem do rodziny, by powiedzieć, co się stało, by wzywali karetkę. Nie pamiętam nawet, co mówiłem, czy krzyczałem z przerażenia, czy odwrotnie, poinformowałem ich spokojnie. Wtedy postanowiłem poszukać odciętych palców. Może ktoś mi je potem przyszyje? W głowie myśli skaczą: jak znajdę, gdzie mam je włożyć?
Przerzuca tam i z powrotem wszystkie trociny na podłodze. Przeszukuje każdy kąt. Palców nigdzie nie ma. Piła je zmieliła w drobne wióry.
O jeden palec za mało
Całe szczęście, że karetka przyjeżdża w ciągu 15 minut. Piotr trafia do szpitala powiatowego we Włocławku.