Lekarz dzwoni do Trzebnicy.
To tu zaczyna swoją samotną walkę o swój palec. Ten trzeci, który ledwo się trzymał na nitce skóry. 36-latek jeszcze nie wie, że będzie w tej walce musiał liczyć tylko na siebie oraz swój upór i determinację. Bo jego ledwo trzymający się na skórze palec tak naprawdę jest potrzebny tylko jemu.
Na razie jest ok. godz. 11, lekarz dyżurny we Włocławku zszywa kikuty uciętych palców, aby nie krwawiły. Mówi, że operacja przyszywania nie jest do wygrania: palec i tak nie będzie sprawny, tłumaczy, że nie ma szans, że trzeba go dociąć i tyle. – Nie godzi się pan, proszę podpisać, że nie wyraża pan zgody na docięcie. Opatrunek jest słabo zabezpieczony, na pewno pan za chwilę znów pojawi się na izbie przyjęć, aby odciąć ten palec. Oczywiście przyjmiemy pana bez problemu.
– Jakby ktoś mnie obuchem uderzył po głowie – przyznaje Piotr. – Tyle czytałem w internecie o tym, jak chirurdzy przyszywają całe dłonie, ratują pacjentów za wszelką cenę, a tu nawet nie chcą spróbować przyszyć jednego palca! Jakiś absurd!
W tym czasie ojciec Piotra prosi lekarza o zatelefonowanie do szpitala, który wykonuje takie operacje jak przyszycie odciętych kończyn.
– Powiedzieli mu, że przyjmują pacjentów, którzy mają odciętych powyżej czterech palców. Nie wolno im robić zabiegów w mniejszym zakresie. Komu wolno, gdzie mogę szukać pomocy, gdzie jechać, dzwonić? – zastanawia się Piotr.
W szpitalu w Trzebnicy nikt nie raczy podpowiedzieć. Lekarz z Włocławka też za wiele nie wie, dlatego ani nic nie próbuje robić poza amputacją, ani nic nie proponuje.
Szpitalna niemoc
Obłęd! Piotr jest nastawiony na ratowanie palca. Tylko jak to zrealizować, jeśli jest sam?
Wstaje z leżanki po szyciu i prosi o zorganizowanie helikoptera. Lekarz szczerze się dziwi prośbie.
– Miałem wrażenie, że lekarz sobie tego wprost nie wyobrażał, jakby takich rzeczy tu się nie praktykowało. Poczułem się okropnie wbity w niemoc szpitala, a przecież mam stąd dobre wspomnienia, bo byłem obecny przy narodzinach mojego dziecka – nie kryje rozczarowania.
Najpierw Warszawa
Rodzina Piętowskich nie poddaje się. Wszyscy: żona, brat, teść, ojciec Piotra szukają pomocy w całej Polsce, dzwonią po szpitalach. W Poznaniu i Szczecinie nie ma na oddziałach dyżurnych mikrochi- rurgów. W prywatnych lecznicach nikt nie odbiera, bo to niedziela i nie pracują.
Bingo! Lekarz ze szpitala przy ul. Szaserów w Warszawie stwierdza, że może zobaczyć palec Piotra. Niczego nie obiecuje, ale chce zobaczyć. To już coś. Młody pielęgniarz z Włocławka radzi, aby na wszelki wypadek Piotr nic nie pił i nic nie jadł co najmniej sześć godzin przed ewentualną operacją.
Nie chcą, a może nie wiedzą, jak przekonać lekarza do zorganizowania transportu medycznego. Stwierdzają, że bez sensu znów zaczynać ten sam temat. Piotr z żoną Elwirą i teściem Januszem wsiadają do swojego auta i jadą do Warszawy. Ratować palec.
Podróż trwa trzy godziny.
Dobry szpital i co z tego?
Godz. 16. Warszawa, Wojskowy Instytut Medyczny, ul. Szaserów, sześć godzin po wypadku. U Piotra znów pojawia się nadzieja. Ale od stołecznych chirurgów dostaje nowy cios. Proponują mu docięcie trzeciego palca z wycięciem kości dłoni, czyli jej zwężeniem. Lekarz mówi stanowczo, że trzeci palec nie do uratowania. Poza tym Piotr jest w jednym z najlepszych szpitali w Polsce.
– Owszem, to dobry szpital. Ale co z tego. Nie godziłem się z tym rozwiązaniem. Snułem się po korytarzu szpitalnym. Od ściany do ściany przez cztery godziny. Miałem na ręku chłodziwo, które mi dały pielęgniarki. I myślałem, co jeszcze mogę zrobić, by zatrzymać przy sobie mój palec – relacjonuje mężczyzna.
Na polecenie lekarza i prośbę Piotra rejestratorka dzwoni do Trzebnicy i do Krakowa. Dowiadują się, że właśnie w stolicy Małopolski może być dyżur replantacyjny, podczas którego przyszywają ucięte dłonie i palce.
Nadzieja powraca. Ale w „Rydygierze” przez dwie godziny nikt nie odbiera telefonu. Pech czy kolejna próba?
Piotr bierze sprawę w swoje pokaleczone ręce. Prosi rejestratorkę o numer do Krakowa i sam go wykręca. Co dwie minuty. Brat w internecie znajduje inne końcówki do szpitala im. Rydygiera, Piotrek dzwoni też na nie. To samo robi jego żona.
Godz. 18.45. Ponad osiem godzin po wypadku. Lekarze mają serdecznie dość upierdliwego pacjenta. Musi ostatecznie zdecydować się, czy zgadza się na amputację, czy nie. O 19.45 osobiście odbiera telefon dr Anna Chrapusta. Zgadza się przyjąć pacjenta, tylko że najpierw musi omówić szczegóły i jego stan z lekarzem.
– Przy mnie lekarz mówi do słuchawki: „Ten człowiek nie ma szans, to beznadziejny i trudny przypadek” – opowiada Piotr. – Każde jego słowo to jakby gwóźdź wbity do głowy. Od rana nic nie jadłem, nie piłem. Ledwo trzymałem się na nogach i chciałem jak najszybciej poddać się operacji. A ona ciągle się oddalała. Prawie się poddałem. Niech amputują, byleby to się skończyło jak najszybciej. Tylko co to za facet bez sprawnych rąk? Bez tego trzeciego palca nawet kubka nie utrzymam w ręku. Z drugiego i czwartego zostały same kikuty.
Rozmowa dr Chrapusty z lekarzem z Szaserów na szczęście jest krótka. Trwa zaledwie kilka minut. Krakowski szpital przyjmuje pacjenta. Warszawski szpital zaczyna załatwiać transport.
– Może jeszcze boeinga sobie zażyczy – Piotr słyszy złośliwe uwagi pielęgniarek. Ale 36-letni mężczyzna nie zawraca sobie głowy głupotami. Przecież one nie mają uciętych palców. Skąd mogą wiedzieć, co czuje człowiek w takich chwilach. Najważniejsze, że leci do Krakowa.
Samolot Piaggio P.180 Avanti o prędkości przelotowej 593 km na godzinę. Na pokładzie prawdziwy oddział OIOM, dwóch pilotów, dwóch lekarzy. Czas lotu do Krakowa: 40 minut.
–W lotniczej karetce opiekowali się mną fachowi medycy. Badali, rozmawiali ze mną, wspierali. Chcę im podziękować za pomoc. Wytłumaczyli mi, że samolot czy helikopter z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego to żaden przywilej czy nagroda. Należy się każdemu pacjentowi, jeśli zajdzie taka potrzeba. Muszą o tym wiedzieć wszyscy – zaznacza Piotr.
Gdy ląduje w Balicach, na płycie lotniska czeka na niego karetka. W 12 minut dojeżdża do szpitala w Nowej Hucie. Pielęgniarki po drodze przygotowują go do zabiegu.
Cud, mam palec
– Mówiono, że kluczowe w moim przypadku jest pierwsze sześć godzin, dlatego wciąż nie wiem, czy przyszyją mi ten palec czy nie.
Godz. 00.30. W szpitalu im. Rydygiera nie tracą czasu. Załatwienie formalności i zrobienie wywiadu zajmuje 15 minut.
Piotr Piętowski trafia na stół operacyjny. 14,5 godziny po tym, jak piła tarczowa zrobiła miazgę z jego lewej dłoni. Anna Chrapusta i Karolina Małek przyszywają palec pięć godzin. Była to tzw. replantacja: zespolono kości, naczynia tętnicze i naczynia żylne, nerwy oraz ścięgna palca.
Zabieg trwa znacznie krócej niż podróż Piotra z Włocławka do Krakowa. Lekarki nie zawiodły.
Palec jest uratowany.