Patologia i lewe mandaty
Policjanci warszawskiej drogówki nie będą już nosić czarnych skórzanych kurtek. Decyzję o zmianie policyjnej garderoby podjęła Komenda Stołeczna. Identyczne kurtki noszą bowiem funkcjonariusze „Drogówki”, najnowszego filmu Wojciecha Smarzowskiego, który dzisiaj wchodzi na ekrany kin.
Wątpliwe jest jednak, czy taka zmiana wystarczy, aby odciąć się od skojarzeń z obrazem stworzonym przez reżysera. Policjantów w filmie jest siedmiu, tak jak siedem jest grzechów głównych – interpretują zgodnie krytycy. Każdy z bohaterów ma zaś symbolizować inny grzech. Największym z nich jest chciwość, która prowadzi w końcu do śmierci jednego z funkcjonariuszy. O morderstwo zostaje oskarżony sierżant Ryszard Król (gra go Bartłomiej Topa), który broniąc się, wyda całą siatkę przestępczych powiązań. Nie tylko wśród szeregowych krawężników, ale także na najwyższych szczytach władzy. Jednak grzechów jest w „Drogówce” zdecydowanie więcej, a film już przed premierą został okrzyknięty najbardziej brutalnym w dotychczasowej filmografii reżysera. Która nie należy w końcu do łagodnych.
Sam Smarzowski ocenia, że produkcja traktuje o głupocie kierowców, o absurdalnych przepisach drogowych, korkach ulicznych, autostradach na papierze i dziurawych jezdniach w rzeczywistości. – O tym, że jeśli są ci, którzy biorą, muszą być i ci, którzy dają. Nie twierdzę, że będzie przyjemnie, ale za to z nadzieją. Przecież zmienia się nie tylko kolor radiowozów, pojawia się nowe w policji, uczciwe wypiera nieuczciwe – ocenił swoją twórczość reżyser. A produkcję zadedykował „tym, którzy mają prawo jazdy, tym, którzy jeszcze go nie mają, oraz tym, którym drogówka już zdążyła je zabrać. Pasażerom z przedniego i tylnego siedzenia. Trzeźwym i pijanym. Przechodniom i rowerzystom. Tym, którzy brali, biorą, i tym, co nie biorą. Dają, dawali i tym, co nie dają”.
Poprawy na lepsze, o której mówił reżyser, w policyjnym środowisku na ekranie jednak bynajmniej nie widać, a policjanci mają do Smarzowskiego cichy żal o to, że brutalna rzeczywistość może się teraz stać podstawowym skojarzeniem widzów. – Nie ma zawodu, w którym nie znalazłyby się czarne owce. Takie przypadki powinny być restrykcyjnie odnajdowane i eliminowane, to jasne. Nie można jednak generalizować zjawiska brania łapówek – ocenia mł. insp. Wojciech Pasieczny, emerytowany policjant Komendy Stołecznej, nazwany przez media najbardziej znanym policjantem Komendy Stołecznej. – Z tego co słyszałem i czytałem, film jest bardzo krzywdzący dla policjantów – mówi. A przecież policjant ruchu drogowego to nie tylko ten, kto kontroluje. To również ten, kto jeździ do wypadków śmiertelnych, powiadamia najbliższych ofiar o ich śmierci i prowadzi dochodzenia. – Pokazanie policjanta w roli łapówkarza, pijaka i członka patologicznego środowiska jest także krzywdzące chociażby dla mnie, jako byłego policjanta – argumentuje.
W filmie jest przedstawiona policja warszawska, a tutejsza drogówka może się poszczycić szczególnie długimi tradycjami. W kwietniu 1945 r. zostaje utworzona Kompania Ruchu Milicji Obywatelskiej Miasta Stołecznego Warszawy z siedzibą przy ul. Kępnej 15 na Pradze. Pierwsi milicjanci są rekrutowani z jednostek Wojska Polskiego i oddziałów partyzanckich, dlatego też ich umundurowanie bardziej przypomina żołnierski ekwipunek. Początkowo służba w milicji ogranicza się do kierowania ruchem na pozbawionych semaforów ulicach. Funkcjonariusza wysyła się więc do miejsc, w których jego obecność jest szczególnie potrzebna. Jest wyposażony w czerwoną lub żółtą chorągiewkę, a po zmroku latarkę karbidową. – Dostałam czerwoną chorągiewkę, buty na gwoździach i zielony wojskowy mundur. Mój pierwszy posterunek mieścił się przy ul. Targowej – wspomi- na Leokadia Krajewska, jedna z pierwszych kobiet w kompanii. Słynna Lodzia Milicjantka kierowała ruchem drogowym na warszawskich skrzyżowaniach w latach 1945 – 1949, a potem służyła w milicji aż do lat 70. – Kierowałam ruchem na głównych ulicach: Bracka, Towarowa, Żelazna, Krakowskie Przedmieście, przy Belwederze – wspomina najbardziej medialna twarz milicji tamtych lat. Jak sama mówi, być może stała się rozpoznawalna dzięki temu, że stale się uśmiechała i wprawnie kierowała ruchem. O Lodzi najpierw napisał pierwszy dziennikarz, a potem pojawiła się na jej temat cała lawina prasowych artykułów i zaproszeń na oficjalne bale. Między innymi na ten, na którym zatańczyła tango w pierwszej parze z premierem Cyrankiewiczem.
To były czasy, kiedy nie było w Warszawie dochodzeniówki, więc do zadań drogówki należało także spisywanie raportów z wypadków, oględziny, a nawet często wywożenie zwłok ofiary. Na dodatek czasy nie były bezpieczne. Nie było radiowozów, więc by funkcjonariusze mogli wrócić po patrolu, trzeba było zatrzymać kierowców i prosić o podwózkę do domu. – Często wracałam po służbie rano czy w nocy i bywało różnie. Dwie koleżanki zginęły – opowiada Krajewska.
Dziś warszawska komenda stołeczna działa na zasadach komendy wojewódzkiej. Policjanci wydziału ruchu drogowego nie prowadzą dochodzeń w sprawie wypadków, zajmują się nimi komendy rejonowe. Do zainteresowań wydziału ruchu drogowego należą przede wszystkim sprawy wykroczeń. Policjanci sekcji radarowej trzymają również pieczę nad monitoringiem, rozliczając kierowców w miejscach objętych zasięgiem kamer.
Najnowsze plany zakładają jednak, że ta sekcja zostanie zlikwidowana, a jej policjanci trafią do służby drogowej. W ocenie policjantów to posunięcie rozsądne, ponieważ liczba kolizji w stolicy wskazuje raczej na to, że nadzór policyjny jest potrzebny przede wszystkim w terenie. Planowane zmiany spowodują, że policjanci szybciej będą mogli docierać do kolizji i wypadków. Trudno jednak oceniać, gdzie są najbardziej potrzebni policjanci drogówki. W komendach powiatowych policjanci dochodzeniowo-śledczy zajmują się czynnościami w szerszym zakresie. Do ich zadań należą na przykład przypadki włamań, zabójstw, pobić, gwałtów i kradzieży. Czyli sprawy, które nie