Nie taki policjant straszny
Żaden kierowca jadący zakopianką nie marzy o spotkaniu z policją. Kontrole prędkości, trzeźwości i jeszcze bagażników (...).
Czasem trzeba popchać
Zjawiam się w komendzie w Myślenicach. Komisarz Grzybek tego dnia pełni funkcję szefa patrolujących drogi funkcjonariuszy.
Wsiadam do policyjnej vectry. Ściślej – jednej z „tych” policyjnych, nieoznakowanych vectr, z wbudowanym wewnątrz urządzeniem do pomiaru prędkości i z kamerą.
Policyjny samochód wygląda niepozornie – a naprawdę ma silnik o pojemności trzech litrów i moc 220 koni. Jeśli na swej drodze spotka pirata drogowego, rusza za nim, oznaczając prędkość i nagrywając film.
Jedziemy do miejscowości Krzyszkowice, gdzie akurat stoi jeden z patroli myślenickiej drogówki. To zwykła kia cee’d w policyjnych barwach. Aspirant Jerzy Galas i sierżant sztabowy Łukasz Suder zatrzymują do kontroli przejeżdżające pojazdy. Szczególny nacisk policjanci kładą na autokary z dzieciakami.
Ale długo tam nie zabawiliśmy. Po kilku minutach policjanci dostają wezwanie do kolizji. Jadą. – To my podjedziemy 40 kilometrów dalej, do Skomielnej, tam stoi nasz drugi patrol – oświadcza kom. Grzybek.
Po drodze – korek. Okazuje się, że turyście (ze Szczecina) zepsuł się samochód. Coś ze sprzęgłem, nie może odpalić. Stoi bezradnie na drodze i czeka na pomoc drogową. Policjant wychodzi zapytać, w czym może pomóc.
Wraca po kilkunastu sekundach i zwraca się do naszego fotoreportera: „Panie Andrzeju, proszę pomóc mi zepchnąć go na pobocze”. W takich chwilach czuję, jak dobrze być kobietą.
Przeszukując rowy
Misja wykonana. Jedziemy dalej, w stronę Skomielnej. Ale mamy problem ze skontaktowaniem się z patrolującymi ten teren policjantami: sierżantami Stanisławem Łapą i Jarosławem Suderem. Najwidoczniej coś się dzieje. Co? Odpowiedź na to pytanie poznajemy kilka kilometrów przed Skomielną. Na horyzoncie pojawia się jadąca wolniutko alfa romeo i... maszerujący obok niej policjant.
Dziwny widok
Okazuje się, że policjanci szukają... mężczyzny w rowie. Wezwanie dostali od wychowawcy kolonijnego. Dzieci jadące autokarem zauważyły leżącego w rowie człowieka.
– Idę pieszo, bo zza szyby nisko zawieszonego auta nie widać dobrze rowu – tłumaczy swoje (wyglądające na dość niekonwencjonalne) metody sierżant Łapa. Nie wiadomo dokładnie, gdzie człowiek miałby leżeć. Policjant przeszedł już kilometr.
Nie ma taryfy ulgowej. Ja z komisarzem Grzybkiem też muszę rozpocząć poszukiwania. Sierżanci idą w jedną stronę, my –w drugą. Mróz, wieje, okropna pogoda. Ale jak służba, to służba. Szukamy uważnie.
Ale nikogo nie znajdujemy. – Mężczyzna pewnie wyszedł pijany z miejscowej karczmy. Zgaduję, że zatoczył się, upadł, ale już zdążył wstać – stwierdza komisarz.
Przy okazji opowiada o dziwnych zgłoszeniach, jakie zdarzają się w tej pracy. Bo wypadki i kolizje to nie wszystko. Czasem dostają wezwanie o potrąconym kocie albo pijaku blokującym ruch. Raz nawet zadzwonił ktoś, by poinformować, że na drodze stoi jeż.
Proszę otworzyć bagażnik
– Wiem, że chciała pani zobaczyć, jak kontrolujemy samochody, ale to jest taka praca. Nigdy nie można przewidzieć, co się będzie działo – tłumaczy komisarz Grzybek. Odpowiadam mu, że nie szkodzi, że przeszukiwanie rowu też było ciekawe. Choć trzęsę się z zimna, słabo mi z głodu (nie mam odwagi poprosić policjantów o poczęstowanie mnie leżącymi na siedzeniu ich alfy chipsami), zaczyna się też robić późno.
Ale chcę „zatrzymać” choć jedno auto. Policjanci pozwalają mi wskazać „ofiarę”. Z długiego sznura samochodów wybieram terenowe ciemne audi. Jedzie na halogenach, a ja takich świateł jakoś nie lubię. Zawsze mnie oślepiają. Pokazuję: ten! A sierżant Łapa wyciąga lizak. Kontrola dokumentów, trzeźwości, bagażnika.
– Jeśli miałby np. podejrzaną liczbę nart, to wzbudziłoby naszą czujność – tłumaczy policjant. Policjanci patrzą też na stan opon. Wszystko u pana z Warszawy jest w porządku, choć wygląda na spiętego. To naturalna reakcja kierowców na spotkanie z policją. Ale ja poznawszy lepiej komisarza Grzybka, zupełnie zmieniłam dotychczasowe zdanie o drogówce.
Na plus.
(Skrót pochodzi od redakcji „Angory”)