TV bez tajemnic – porady eksperta(
do tego. I po rocznej przygodzie zmieniłem zapasy na siatkówkę, czyli na walkę bezkontaktową, elegancką, zespołową. Zupełnie inny świat.
Dlaczego siatkówka? –W podstawówce miałem bardzo dobrego nauczyciela WF. I to on, Edward Szymański, zaszczepił we mnie chęć do gry w siatkówkę. Trafił do „Rzemieślnika”. – To był klub liczący się wówczas na arenie ogólnopolskiej. Graliśmy w finałach MP juniorów. Na krótko znalazłem się nawet w kadrze narodowej juniorów. W tym samym składzie był m.in. Tomasz Wójtowicz.
Wybrał studia sportowe, specjalizacja: siatkówka, i zdobył tytuł trenera II klasy. Grał w uczelnianej drużynie, w II zespole AZS AWF Warszawa, w II lidze. – Nie byłem wybitnym zawodnikiem, nie nadawałem się do ekstraklasy, mój poziom to zaplecze I ligi. Studiował na kierunku nauczycielskim, ale uznał, że nie chce być belfrem. – Zacząłem współpracować z uczelnianym pismem „Miniatury”. Pisałem o wszystkim, od sprawozdań z konferencji naukowych po reportaże z zawodów i obozów sportowych. Na tyle mnie to wciągnęło, że pomyślałem, iż
fajnie byłoby zostać
dziennikarzem.
Po III roku na AWF został przyjęty równolegle na II rok Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończył oba kierunki. Śmieje się, że jest podwójnym magistrem, choć nie składa się to jeszcze na tytuł doktora.
Na studiach zafascynowała go pracownia telewizyjna. – Poznałem tam Elę Jaworowicz, młodą gniewna dziennikarkę redakcji młodzieżowej. Wiele się od niej nauczyłem.
Na jego późniejszą pracę miał też wpływ Jacek Żemantowski, znakomity dziennikarz i sprawozdawca sportowy. – Był moim mentorem. Pracowałem u niego w „Sportowcu” jako wolny strzelec. Przeprowadziłem wtedy swój pierwszy wywiad z wybitnym polskim sztangistą Zygmuntem Smalcerzem.
To właśnie Jacek Żemantowski wpadł na pomysł, żeby spróbował w radiu, w redakcji sportowej, u redaktora Bogdana Tuszyńskiego. – Twierdził, że lepiej mówiłem, niż pisałem.
I tak trafił do Polskiego Radia. – Ta praca bardzo mi się spodobała. Praktykowałem u takich mistrzów jak Włodzimierz Szaranowicz i Dariusz Szpakowski. Był rok 1980. Byłem reporterem. Liczyłem, że dostanę etat. Ale pojawił się nikomu nieznany młody i zdolny sprawozdawca z Łodzi Tomasz Zimoch. I redaktor Tuszyński stwierdził, że potrzebuje sprawozdawcy, a nie reportera. I Tomek dostał etat. A ja przeniosłem się do redakcji „Sygnałów dnia”. łknąłem radiowego bakcyla.
W radiu pracował do wiosny 2012 roku. Z małymi przerwami w stanie wojennym iw czasie rządów PiS. W sumie 30 lat. Nigdy nie mógł przyzwyczaić się do rannego wstawania, a „Sygnały dnia” rozpoczynały się o godzinie... czwartej. – Co prawda organizm był młody i jakoś dawałem radę, ale spałem gdzie się dało, nawet w tramwaju, między przystankami. Raz popełniłem duże faux pas, bo zasnąłem u narzeczonej, podczas uroczystego obiadu, zaraz po zupie. Wstawał przed trzecią rano, czasem w ogóle nie spał. – Do końca nigdy się do tego nie przyzwyczaiłem. Zdarzyło mu się spóźnić. – A trzeba było podać czas na antenie o godzinie czwartej. Na szczęście zrobiła to za mnie sprzątaczka.
Potem oprócz „Sygnałów dnia” były „Cztery pory roku” i „Lato z radiem”. Była też przygoda z telewizją. – Zaproponowali mi, żebym spróbował. Najpierw były to spikerskie zapowiedzi w Programie 2 TVP. Trwało to kilka lat. Spodobał się nie tylko głos, ale i moja twarz.
Zacząłem być rozpoznawalny.
– Kiedyś poszedłem do sklepu mięsnego, gdzie wtedy były puste haki. Sprzedawczyni oznajmiła, że zostawiła coś ekstra dla stałych klientów. I dostałem ładny kawałek schabu. A byłem w tym sklepie pierwszy raz. Widać, kojarzyła mnie.
Przez kilka lat prowadził program „Kawa czy herbata” ze Sławomirą Łozińską. W 1996 roku otrzymał propozycję pracy w „Wiadomościach”. – Bałem się jak cholera. Było to bardzo ciekawe, choć trudne doświadczenie. Bo trudno było obiektywnie, bez emocji przekazywać informacje. Denerwowałem się, ale starałem się tego nie okazywać. Miło wspominam ten rok pracy.
W 1997 roku poszedł na casting do programu Telewizji Polsat, o którym nie miał zielonego pojęcia. – Dopiero w trakcie okazało się, że „Idź na całość” znam doskonale z niemieckiej telewizji. W czasie studiów dorabiałem sobie w Berlinie i oglądałem wiele tamtejszych stacji.
Spóźnił się na casting przez nawałnicę, jaka przeszła nad Polską. – Myślałem, że już jestem bez szans, ale czekali na mnie. I wygrał. – Od producenta usłyszałem, że w ciągu dwóch, trzech miesięcy będę jednym z najbardziej popularnych ludzi w Polsce. Bardzo mnie to rozbawiło, w ogóle w to nie wierzyłem. Potem okazało się, że mamy ogromną oglądalność. Pokonaliśmy nawet prognozę pogody i „Wiadomości”. Na placu Powstańców Warszawy,
Po- gdzie mieszczą się redakcje programów informacyjnych TVP, mówiło się o tym programie „zemsta Chajzera”.
„Idź na całość” prowadził trzy lata, potem zastąpił go Krzysztof Tyniec. Przyznaje, że stał się gwiazdą. – Ale zdałem sobie z tego sprawę dopiero po jakimś czasie. Gdziekolwiek się pojawiałem, słyszałem: „Idź na całość!”. Nie przeszkadzało mi to.
Później, gdy nie dostał już żadnej propozycji z Polsatu, zgłosił się do TVN, by po Sandrze Walter prowadzić „Ananasy z naszej klasy”. – Wcześniej byłem uczestnikiem tego programu. Potem była „Chwila prawdy”. – Poznałem, jak wielkie możliwości tkwią w zwykłych ludziach. Po odejściu z TVN wrócił do Polsatu. Przez kilka sezonów prowadził „Na zawsze razem” i „Grasz czy nie grasz”. – Potem miałem przerwę. Nie było na mnie pomysłu, do kiedy dostałem
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.
z wykrywaczem trudny program.
Były też inne teleturnieje. Ostatni jego program w Polsacie to „Gwiezdny cyrk”, który prowadził z Agnieszką Popielewicz. – Dwa lata temu dostałem propozycję z TVN, że w zamian za udział w programie „Telezakupy” będę miał teleturniej „Dobra cena”. Z niewiadomych przyczyn wystąpiłem tylko w „Telezakupach”.
Od siedmiu lat współpracuje z jednym z producentów proszku do prania. Śmieje się, że jest rekordzistą w długości kontraktu. – Przeszkadza mi to, ale i pomaga. Zwłaszcza finansowo. Mam wieloletnią umowę ze światowym koncernem, a to daje stabilizację. A przeszkadza, bo za udział w tej reklamie Polskie Radio podziękowało mi za współpracę. To był smutny prezent na 30-lecie mojej pracy w radiu.
Przygotowuje się teraz do kilku projektów. – Jest wśród nich letnia trasa koncertowa dla jednej ze stacji radiowych. Jest po rozmowie wstępnej z jednym z producentów teleturniejów. – Jest pomysł reaktywacji „Idź na całość”. Mam nadzieję, że wyjdzie. Wydaje mi się, że jest czas, aby wrócić do tego programu, by ulubiony „Zonk”, czyli kot w worku, znowu pojawił się na antenie. Nie mam czasu na nudę. Nie pozwolę ludziom o sobie zapomnieć.
kłamstw.
„Moment prawdy”
To
był
togaw@tlen.pl
Coraz większe ekrany, zestawy kina domowego, technologie HD, 3D i Blu-ray – wszystko to sprawia, że oglądanie filmu w domowym zaciszu przenosi nas w atmosferę prawdziwego kina. A jeszcze lepsze efekty może dać kupno projektora.
To propozycja dla tych, którzy oglądają głównie filmy. Wprawdzie do projektora można podłączyć dowolne źródło sygnału, np. dekoder platformy cyfrowej czy sieci kablowej, ale oglądanie programów informacyjnych w ten sposób mija się z celem. Projektory są zdecydowanie bardziej wymagające od klasycznego telewizora. Najlepszym rozwiązaniem jest korzystanie z nich w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu, przypominającym małą salę kinową. Obraz z projektora może być rzucany bezpośrednio na ścianę lub na ekran. W pierwszym przypadku ściana musi być biała, a sąsiednie powinny być ciemne. Oglądanie filmu musi odbywać się w zaciemnieniu, co oznacza konieczność stosowania np. rolet na okna. Takich ograniczeń nie mamy przy oglądaniu telewizji.
Pewną niedogodnością jest także poziom szumów projektora, będący efektem działania systemu chłodzenia lampy. W tańszych urządzeniach szum ten może być uciążliwy. Ponadto klasyczne lampy są najbardziej zawodnym elementem projektorów, a ewentualna konieczność wymiany lampy wiąże się ze sporym wydatkiem. Dostępne są także projektory, w których lampy zastąpiono diodami LED – mają one dłuższą żywotność (20 – 30 tys. godzin) i nie nagrzewają się. Ponadto urządzenia LED są mniejsze, nawet wielkości smartfonu, co sprawia, że można je zabrać np. na działkę i oglądać film zapisany na karcie pamięci. Rozpiętość cen projektorów jest bardzo duża. Obecnie można już kupić modele 3D za mniej niż 1500 zł, ale sprzęt wysokiej jakości to wydatek nawet ponad 20 tys. zł.
Do projektorów można podłączyć dowolne źródło sygnału – komputer, odtwarzacz, dekoder TV, karty pamięci itp. Najlepiej jednak zadbać o to, by sygnał był wysokiej jakości, co pozwoli nam uzyskać odpowiedni efekt na ekranie. Trzeba pamiętać, że projektora nie należy traktować jako alternatywy dla telewizora, ale raczej jako coś, co zapewni nam kinowe doznania w domowym zaciszu. I nie chodzi wyłącznie o oglądanie filmów fabularnych. Równie dobrze możemy przecież rzucić sobie na ścianę przekaz z atrakcyjnego meczu piłkarskiego nadawanego np. w 3D. Natomiast gdy chcemy zobaczyć prognozę pogody czy wiadomości, lepiej zrobić to na normalnym telewizorze, który szybko się uruchamia (nie musi się nagrzewać jak projektor) i może grać dłużej niż projektor.