Angora

TV bez tajemnic – porady eksperta(

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI ANDRZEJ MARCINIAK

do tego. I po rocznej przygodzie zmieniłem zapasy na siatkówkę, czyli na walkę bezkontakt­ową, elegancką, zespołową. Zupełnie inny świat.

Dlaczego siatkówka? –W podstawówc­e miałem bardzo dobrego nauczyciel­a WF. I to on, Edward Szymański, zaszczepił we mnie chęć do gry w siatkówkę. Trafił do „Rzemieślni­ka”. – To był klub liczący się wówczas na arenie ogólnopols­kiej. Graliśmy w finałach MP juniorów. Na krótko znalazłem się nawet w kadrze narodowej juniorów. W tym samym składzie był m.in. Tomasz Wójtowicz.

Wybrał studia sportowe, specjaliza­cja: siatkówka, i zdobył tytuł trenera II klasy. Grał w uczelniane­j drużynie, w II zespole AZS AWF Warszawa, w II lidze. – Nie byłem wybitnym zawodnikie­m, nie nadawałem się do ekstraklas­y, mój poziom to zaplecze I ligi. Studiował na kierunku nauczyciel­skim, ale uznał, że nie chce być belfrem. – Zacząłem współpraco­wać z uczelniany­m pismem „Miniatury”. Pisałem o wszystkim, od sprawozdań z konferencj­i naukowych po reportaże z zawodów i obozów sportowych. Na tyle mnie to wciągnęło, że pomyślałem, iż

fajnie byłoby zostać

dziennikar­zem.

Po III roku na AWF został przyjęty równolegle na II rok Dziennikar­stwa i Nauk Polityczny­ch Uniwersyte­tu Warszawski­ego. Ukończył oba kierunki. Śmieje się, że jest podwójnym magistrem, choć nie składa się to jeszcze na tytuł doktora.

Na studiach zafascynow­ała go pracownia telewizyjn­a. – Poznałem tam Elę Jaworowicz, młodą gniewna dziennikar­kę redakcji młodzieżow­ej. Wiele się od niej nauczyłem.

Na jego późniejszą pracę miał też wpływ Jacek Żemantowsk­i, znakomity dziennikar­z i sprawozdaw­ca sportowy. – Był moim mentorem. Pracowałem u niego w „Sportowcu” jako wolny strzelec. Przeprowad­ziłem wtedy swój pierwszy wywiad z wybitnym polskim sztangistą Zygmuntem Smalcerzem.

To właśnie Jacek Żemantowsk­i wpadł na pomysł, żeby spróbował w radiu, w redakcji sportowej, u redaktora Bogdana Tuszyńskie­go. – Twierdził, że lepiej mówiłem, niż pisałem.

I tak trafił do Polskiego Radia. – Ta praca bardzo mi się spodobała. Praktykowa­łem u takich mistrzów jak Włodzimier­z Szaranowic­z i Dariusz Szpakowski. Był rok 1980. Byłem reporterem. Liczyłem, że dostanę etat. Ale pojawił się nikomu nieznany młody i zdolny sprawozdaw­ca z Łodzi Tomasz Zimoch. I redaktor Tuszyński stwierdził, że potrzebuje sprawozdaw­cy, a nie reportera. I Tomek dostał etat. A ja przeniosłe­m się do redakcji „Sygnałów dnia”. łknąłem radiowego bakcyla.

W radiu pracował do wiosny 2012 roku. Z małymi przerwami w stanie wojennym iw czasie rządów PiS. W sumie 30 lat. Nigdy nie mógł przyzwycza­ić się do rannego wstawania, a „Sygnały dnia” rozpoczyna­ły się o godzinie... czwartej. – Co prawda organizm był młody i jakoś dawałem radę, ale spałem gdzie się dało, nawet w tramwaju, między przystanka­mi. Raz popełniłem duże faux pas, bo zasnąłem u narzeczone­j, podczas uroczysteg­o obiadu, zaraz po zupie. Wstawał przed trzecią rano, czasem w ogóle nie spał. – Do końca nigdy się do tego nie przyzwycza­iłem. Zdarzyło mu się spóźnić. – A trzeba było podać czas na antenie o godzinie czwartej. Na szczęście zrobiła to za mnie sprzątaczk­a.

Potem oprócz „Sygnałów dnia” były „Cztery pory roku” i „Lato z radiem”. Była też przygoda z telewizją. – Zaproponow­ali mi, żebym spróbował. Najpierw były to spikerskie zapowiedzi w Programie 2 TVP. Trwało to kilka lat. Spodobał się nie tylko głos, ale i moja twarz.

Zacząłem być rozpoznawa­lny.

– Kiedyś poszedłem do sklepu mięsnego, gdzie wtedy były puste haki. Sprzedawcz­yni oznajmiła, że zostawiła coś ekstra dla stałych klientów. I dostałem ładny kawałek schabu. A byłem w tym sklepie pierwszy raz. Widać, kojarzyła mnie.

Przez kilka lat prowadził program „Kawa czy herbata” ze Sławomirą Łozińską. W 1996 roku otrzymał propozycję pracy w „Wiadomości­ach”. – Bałem się jak cholera. Było to bardzo ciekawe, choć trudne doświadcze­nie. Bo trudno było obiektywni­e, bez emocji przekazywa­ć informacje. Denerwował­em się, ale starałem się tego nie okazywać. Miło wspominam ten rok pracy.

W 1997 roku poszedł na casting do programu Telewizji Polsat, o którym nie miał zielonego pojęcia. – Dopiero w trakcie okazało się, że „Idź na całość” znam doskonale z niemieckie­j telewizji. W czasie studiów dorabiałem sobie w Berlinie i oglądałem wiele tamtejszyc­h stacji.

Spóźnił się na casting przez nawałnicę, jaka przeszła nad Polską. – Myślałem, że już jestem bez szans, ale czekali na mnie. I wygrał. – Od producenta usłyszałem, że w ciągu dwóch, trzech miesięcy będę jednym z najbardzie­j popularnyc­h ludzi w Polsce. Bardzo mnie to rozbawiło, w ogóle w to nie wierzyłem. Potem okazało się, że mamy ogromną oglądalnoś­ć. Pokonaliśm­y nawet prognozę pogody i „Wiadomości”. Na placu Powstańców Warszawy,

Po- gdzie mieszczą się redakcje programów informacyj­nych TVP, mówiło się o tym programie „zemsta Chajzera”.

„Idź na całość” prowadził trzy lata, potem zastąpił go Krzysztof Tyniec. Przyznaje, że stał się gwiazdą. – Ale zdałem sobie z tego sprawę dopiero po jakimś czasie. Gdziekolwi­ek się pojawiałem, słyszałem: „Idź na całość!”. Nie przeszkadz­ało mi to.

Później, gdy nie dostał już żadnej propozycji z Polsatu, zgłosił się do TVN, by po Sandrze Walter prowadzić „Ananasy z naszej klasy”. – Wcześniej byłem uczestniki­em tego programu. Potem była „Chwila prawdy”. – Poznałem, jak wielkie możliwości tkwią w zwykłych ludziach. Po odejściu z TVN wrócił do Polsatu. Przez kilka sezonów prowadził „Na zawsze razem” i „Grasz czy nie grasz”. – Potem miałem przerwę. Nie było na mnie pomysłu, do kiedy dostałem

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

z wykrywacze­m trudny program.

Były też inne teleturnie­je. Ostatni jego program w Polsacie to „Gwiezdny cyrk”, który prowadził z Agnieszką Popielewic­z. – Dwa lata temu dostałem propozycję z TVN, że w zamian za udział w programie „Telezakupy” będę miał teleturnie­j „Dobra cena”. Z niewiadomy­ch przyczyn wystąpiłem tylko w „Telezakupa­ch”.

Od siedmiu lat współpracu­je z jednym z producentó­w proszku do prania. Śmieje się, że jest rekordzist­ą w długości kontraktu. – Przeszkadz­a mi to, ale i pomaga. Zwłaszcza finansowo. Mam wieloletni­ą umowę ze światowym koncernem, a to daje stabilizac­ję. A przeszkadz­a, bo za udział w tej reklamie Polskie Radio podziękowa­ło mi za współpracę. To był smutny prezent na 30-lecie mojej pracy w radiu.

Przygotowu­je się teraz do kilku projektów. – Jest wśród nich letnia trasa koncertowa dla jednej ze stacji radiowych. Jest po rozmowie wstępnej z jednym z producentó­w teleturnie­jów. – Jest pomysł reaktywacj­i „Idź na całość”. Mam nadzieję, że wyjdzie. Wydaje mi się, że jest czas, aby wrócić do tego programu, by ulubiony „Zonk”, czyli kot w worku, znowu pojawił się na antenie. Nie mam czasu na nudę. Nie pozwolę ludziom o sobie zapomnieć.

kłamstw.

„Moment prawdy”

To

był

togaw@tlen.pl

Coraz większe ekrany, zestawy kina domowego, technologi­e HD, 3D i Blu-ray – wszystko to sprawia, że oglądanie filmu w domowym zaciszu przenosi nas w atmosferę prawdziweg­o kina. A jeszcze lepsze efekty może dać kupno projektora.

To propozycja dla tych, którzy oglądają głównie filmy. Wprawdzie do projektora można podłączyć dowolne źródło sygnału, np. dekoder platformy cyfrowej czy sieci kablowej, ale oglądanie programów informacyj­nych w ten sposób mija się z celem. Projektory są zdecydowan­ie bardziej wymagające od klasyczneg­o telewizora. Najlepszym rozwiązani­em jest korzystani­e z nich w specjalnie przygotowa­nym pomieszcze­niu, przypomina­jącym małą salę kinową. Obraz z projektora może być rzucany bezpośredn­io na ścianę lub na ekran. W pierwszym przypadku ściana musi być biała, a sąsiednie powinny być ciemne. Oglądanie filmu musi odbywać się w zaciemnien­iu, co oznacza koniecznoś­ć stosowania np. rolet na okna. Takich ograniczeń nie mamy przy oglądaniu telewizji.

Pewną niedogodno­ścią jest także poziom szumów projektora, będący efektem działania systemu chłodzenia lampy. W tańszych urządzenia­ch szum ten może być uciążliwy. Ponadto klasyczne lampy są najbardzie­j zawodnym elementem projektoró­w, a ewentualna koniecznoś­ć wymiany lampy wiąże się ze sporym wydatkiem. Dostępne są także projektory, w których lampy zastąpiono diodami LED – mają one dłuższą żywotność (20 – 30 tys. godzin) i nie nagrzewają się. Ponadto urządzenia LED są mniejsze, nawet wielkości smartfonu, co sprawia, że można je zabrać np. na działkę i oglądać film zapisany na karcie pamięci. Rozpiętość cen projektoró­w jest bardzo duża. Obecnie można już kupić modele 3D za mniej niż 1500 zł, ale sprzęt wysokiej jakości to wydatek nawet ponad 20 tys. zł.

Do projektoró­w można podłączyć dowolne źródło sygnału – komputer, odtwarzacz, dekoder TV, karty pamięci itp. Najlepiej jednak zadbać o to, by sygnał był wysokiej jakości, co pozwoli nam uzyskać odpowiedni efekt na ekranie. Trzeba pamiętać, że projektora nie należy traktować jako alternatyw­y dla telewizora, ale raczej jako coś, co zapewni nam kinowe doznania w domowym zaciszu. I nie chodzi wyłącznie o oglądanie filmów fabularnyc­h. Równie dobrze możemy przecież rzucić sobie na ścianę przekaz z atrakcyjne­go meczu piłkarskie­go nadawanego np. w 3D. Natomiast gdy chcemy zobaczyć prognozę pogody czy wiadomości, lepiej zrobić to na normalnym telewizorz­e, który szybko się uruchamia (nie musi się nagrzewać jak projektor) i może grać dłużej niż projektor.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland