Miłość młodej dziewczyny
tów, który w ubiegłym roku obchodził 60-lecie działalności. Na organizowane przez niego aukcje raz w roku przyjeżdża nad Brdę elita kolekcjonerów z pisarzem Waldemarem Łysiakiem na czele (lub jego dyskretnym przedstawicielem).
Podczas ostatniej rekord cenowy należał do łacińskiego traktatu filozoficznego z biblioteki króla Zygmunta Augusta. Prywatny nabywca zapłacił za renesansowy starodruk 120 tysięcy złotych. Bydgoski Antykwariat Naukowy zarobił na tym 12 tysięcy, czyli równe dziesięć procent.
– Takie są prowizje w przypadku obiektów najcenniejszych. Rosną, gdy mamy do czynienia z lepszą pozycją – mówi Dreas.
– Dla zwykłej książki marża musi być wyższa – mówi pan Sławek z Bydgoszczy, z wykształcenia leśnik. Cztery lata temu razem z żoną polonistką wpadli na pomysł założenia antykwariatu „Elibri”, który – prócz zapewnienia dochodów – miał przynieść im satysfakcję z wykonywania czegoś przyjemnego. Jak przyznaje mężczyzna, satysfakcja jest, ale czasem prowadzenie skupu i sprzedaży książek przeradza się w walkę o przetrwanie.
– Nie wiem, czy nie znikniemy z rynku. Przez ostatni rok przeżywamy straszny kryzys. Sprzedaż książek spadła drastycznie – mówi mężczyzna i nie ukrywa, że istnienie sklepu stacjonarnego wspomaga sprzedażą książek w internecie. Bez tego byłoby trudno utrzymać firmę.
W pokoiku o powierzchni ponad 20 metrów kwadratowych zgromadził ok. 5 tysięcy pozycji. Książki są wszędzie. Zajmują półki regałów, szafki, krzesła i podłogę. Przy przeglądaniu trzeba być ostrożnym, bo misternie ułożone wieże z książek w każdej chwili mogą runąć. Stali klienci wiedzą, jak sobie radzić. Są wśród nich zwykli miłośnicy literatury, ale też pisarze, poeci, dziennikarze. Wokół kilku z nich utworzyły się nawet swoiste kluby czytelnika.
Tematy trudne handlowo
– Dzisiaj pisarz musi prowadzić własną działalność gospodarczą, bo wydawnictwa nie chcą się zajmować dystrybucją – mówi znany bydgoski literat. Kiedy ktoś szuka jego książek, zgłasza to panu Sławkowi, a ten kontaktuje się z twórcą i świeże pozycje trafiają do antykwariatu na Warszawską 5.
– Przydałby się tylko kącik kawowy. Ale miejsca nie ma – żartuje pisarz.
Sztuki wyceniania książek pan Sławek nauczył się sam. Na własnych błędach, z pomocą czytelników i internetu.
– Nie kupuję encyklopedii, bo jest to temat trudny handlowo. Dzisiaj ludzie wpisują hasło w internecie i wszystko mają. Nie przyjmuję też podręczników oraz harlequinów, bo nie mam na nie miejsca. Poza tym w pewnym momencie w podręcznikach jest taki ruch, że musiałbym zatrudnić kogoś do pomocy, a nie stać mnie na to – mówi mężczyzna.
Dobrze sprzedają się nowości wydawnicze w dobrej cenie, które lądują w antykwariacie, bo ktoś dostał prezent nie w swoim guście. Poza tym nie ma żadnych reguł. Selekcja książek to trudna sprawa. Antykwariusz poznaje jej tajniki latami, ucząc się, jak odróżnić wartość handlową od poznawczej. Coś, co dla czytelnika jest rarytasem, dla właściciela antykwariatu może przedstawiać wartość zerową.
– Kiedy starszy pan się nadźwiga i przyniesie torbę książek, to nie mam serca go odsyłać. Pro- ponuję niewielką kwotę. On jest zadowolony, a ja chowam pod szafę kolejny komplet encyklopedii.
Aldona Mackiewicz selekcji książek uczyła się od ojca. Jako 14-latka w wakacje pracowała w sklepie taty, zarabiając złotówkę dziennie.
Chów drobiu też się doczeka
– Na początku tylko patrzyłam. Nie mogłam sama wyceniać. Ojciec brał każdą książkę i tłumaczył. Stan jak z księgarni, czyli wartość rośnie. Twarda oprawa, to samo. A potem nakład – 100 tysięcy egzemplarzy, cena idzie w dół, bo tytuł jest powszechny – opowiada córka antykwariusza (...).
– Nawet jeśli jest to książka o hodowli drobiu albo o spółdzielczości z lat 50. ubiegłego wieku, trzeba ją odpowiednio wycenić. Bo nie ma tytułów bezwartościowych. Czasem z wypiekami na twarzy klient przynosi mi z półki książkę, której szukał od dawna, a na której jest cena wypisana ręką mojego ojca. To znak, że ten egzemplarz czekał na swojego właściciela co najmniej 10 lat – dodaje Aldona Mackiewicz.
Mimo że 80 proc. książek sprzedaje przez internet, jest pewna, że utrzymałaby się z samego sklepu stacjonarnego. Gdyby tylko mogła znaleźć na starówce większe, niedrogie pomieszczenie... Prawdziwy antykwariat zawsze będzie jej się kojarzył z Podmurną, gdzie było 100 metrów kwadratowych i tyle książek, że sam antykwariusz nie wiedział, co ma.
– Antykwariusz to człowiek, który czuje przeszłość i ma żyłkę poszukiwacza. Zaopiekuje się destruktem, zajmie konserwacją, z tysiąca pozycji ocali to, co naprawdę wartościowe. To taki skromny pracownik na niwie kultury – mówi z uśmiechem Wiesław Dreas, z wykształcenia historyk, choć – jak podkreśla – od wykształcenia ważniejsza jest w tym zawodzie pasja. W sklepie i na zapleczu zgromadził ok. 20 tysięcy obiektów (...).
Książki, grafiki, mapy, rękopisy, pocztówki. Można tu znaleźć wszystko prócz podręczników szkolnych, literatury sensacyjnej i książek technicznych. Niektóre tytuły czekają na nabywcę od kilkunastu lat.
Fot. Dariusz Bloch
Alba jest Norweżką. Ma dziewiętnaście lat i stoi na progu dorosłości. Jest romantyczna, lubi piosenki o miłości, także te dawne, zna się na starym kinie i sporo czyta. Ale jest też nowoczesna: wypróbowała wszystkie modne kosmetyki znanych marek, nosi w torebce prezerwatywy i pije mnóstwo różnych drinków. Właśnie nabrała ochoty na wielką miłość i cały swój nastoletni entuzjazm wkłada w opowieść o Madsie Mikkelsenie, mężczyźnie, który codziennie przychodzi po gazetę do saloniku prasowego, gdzie pracuje Alba. Dziewczyna opowiada o związku, którego nigdy nie było, a który rozwija się w głowie „małej Alby”, zafascynowanej nieznajomym, dużo starszym mężczyzną. Na tajemniczego Mikkelsena przelewa wszystkie swoje wybujałe fantazje erotyczne, a przede wszystkim potrzebę uczucia. Szalonego oczywiście, wyzwolonego, bo to młoda dziewczyna, która dopiero projektuje swoje życie, swój świat i ma o nim wszelkie możliwe wyobrażenie, żadnych ograniczeń, bo i żadnych większych doświadczeń. Alba konsekwentnie, z brawurą poprowadzi swój związek na sam kres, by znów z radością wrócić do chodzenia boso po trawie, wygrzewania się tak po prostu w słońcu i beztroskiego jedzenia lodów. Zatrzyma się jeszcze na chwilę przed ostatecznym wejściem w dojrzałość... I to chyba jest walorem książki Heddy H. Robertsen – świeżość opowieści Alby. Można ją polecić matkom nastoletnich córek, żeby przypomniały sobie, co oznaczają rozmarzone oczy i samotne godziny ich córek spędzane przy głośnej muzyce. Tak wygląda miłość młodej dziewczyny; trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że współczesnej młodej dziewczyny.
„Kręci mnie Mads Mikkelsen” ukazało się w „Zmysłowej Serii” wydawnictwa W.A.B. Czekamy na doroślejsze tytuły.
AGNIESZKA FREUS HEDDA H. ROBERTSEN. KRĘCI MNIE MADS MIKKELSEN (SKUTT I FILLER AV MADS MIKKELSEN). Przeł. Karolina Breś. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012. Cena 29,90 zł.