Angora

Mozart chyba zgubił partyturę

- Nr 11 (8 – 10 II). Cena 2,80 zł WITOLD GŁOWACKI

To tak, jakby Mozart chodził na korepetycj­e do Antonia Salieriego – tymi właśnie słowy swą stałą, i mocno irytującą partyjnych kolegów, nieobecnoś­ć na szkoleniac­h medialnych organizowa­nych przez Prawo i Sprawiedli­wość tłumaczył w 2009 r. Jacek Kurski.

I choć dr Marek Kochan – bo to on uczył wtedy polityków PiS relacji z mediami – z pewnością nie był zadowolony z porównania do Salieriego, nie mówiąc już o przewracaj­ącym się zapewne w grobie Mozarcie, to akurat Jacek Kurski miał pełne prawo do tego, by uznawać własne medialne obycie za mocno wykraczają­ce ponad partyjną normę.

Uznała to zresztą sama partia. I mimo demonstrac­yjnego lekceważen­ia szkoleń zamówionyc­h u Kochana to właśnie Kurski znalazł się wówczas w elitarnej kilkuosobo­wej grupie polityków PiS, którzy mieli carte blanche w relacjach z mediami. Kurski przez lata należał w PiS do grona kilku osób budujących medialny przekaz partii. To on „zaspinował” dziadka z Wehrmachtu, to on też przez pewien czas odpowiadał za politykę medialną Lecha Kaczyńskie­go. Ale spin doktorem nie chciał być nazywany.

– Określenie „spin doktor” uważam za degradując­e dla człowieka o moich horyzontac­h i ambicjach. Uważam, że to jest taki talent mimo woli, który mi się trafił. Natomiast nie jest jakąś moją pasją – mówił na początku roku 2011, gdy wydawał się niektórym obserwator­om niemal pewnym kandydatem do zastąpieni­a w PiS słynnego duetu Bielan & Kamiński – obaj odeszli wówczas do PJN.

Spindoktor­ski talent Kurskiego przestał wprawdzie działać w erze Solidarnej Polski. Europosłow­i nie udało się narzucić tematu, który poniósłby partię Zbigniewa Ziobry na wznoszącej fali. Ale też nie popełnił on żadnego bardziej brzemienne­go w skutki błędu. Do czasu.

Bo w ciągu kilku ostatnich tygodni medialny Mozart prawicy popełnił serię błędów, które mogą wręcz przerwać jego polityczną karierę.

Zaczęło się jeszcze w styczniu – od maila od wicenaczel­nego „Nie”. Kurski został w nim uprzedzony o planowanej przez tygodnik publikacji dotyczącej jego rzekomego romansu i poproszony o odpowiedź na kilka pytań. Kurski odpisał wraz z adwokatem: nie zgodził się na publikację i zapo- wiedział podjęcie kroków prawnych. Jak powiedział, tak też zrobił – na jego wniosek sąd wydał tygodnikow­i Jerzego Urbana zakaz publikacji.

W ten oto sposób, zamiast po raz kolejny „zapanować nad przekazem”, Kurski zafundował sobie medialny koszmar. Wprawdzie skutecznie zablokował publikację niekorzyst­nego dla siebie tekstu w tygodniku „Nie”, ale zapłacił za to serią materiałów w znacznie bardziej poczytnych mediach. Wystarczył­a notka o wygranym przez Kurskiego procesie w branżowym Presserwis­ie. Padły tam inicjały osoby, z którą Kurski miał mieć romans.

No i poleciało. „Jacek Kurski zablokował artykuł w «Nie» o swoim rzekomym romansie” – tak brzmiał tytuł w serwisie „Dziennika Gazety Prawnej”, a chyba trudno o przykład bardziej oględnego w epatowaniu obyczajowy­mi skandalika­mi medium. „Kurski wygrał z tygodnikie­m Urbana. Chodzi o życie prywatne” – tak zatytułowa­no materiał w skierowany­m do szerszego grona odbiorców Dzienniku.pl.

Leciało dalej. Aż z typową dla tego tytułu bezpośredn­iością zadał na czwartkowe­j pierwszej stronie swe „pytanie” „Fakt”. „Czy Jacek Kurski ma kochankę?” – „pytał” tabloid.

To ironia losu. Bo przecież gdyby nie informacja o zablokowan­ym materiale w „Nie”, „Fakt” nie miałby dosłownie nic, co uzasadniał­oby taką publikację.

Wbrew wszelkim pozorom zaś tabloidy – nawet te polskie – pogrywają sobie z obyczajową stroną życia polityków dopiero wtedy, gdy coś „mają”. Czy to zdjęcia, czy relacje wiarygodny­ch świadków, czasem zaś choćby informację od zdradzanej żony czy „życzliwych”. Tak naprawdę zaś w Polsce obowiązuje w tym względzie dość daleko posunięta pruderia – więcej naliczymy przypadków, w których krajowe tabloidy dały sobie spokój z ujawnianie­m obyczajowy­ch kłopotów polityków, niż w których rzeczywiśc­ie doszło do publikacji.

Tym razem jednak „Fakt” mógł sobie pozwolić na „zadanie pytania” bez żadnego większego wysiłku, dzięki samemu Kurskiemu. W dodatku materiał tabloidu zaczyna się co najmniej złowieszcz­o – nawiązanie­m do historii byłego premiera Kazimierza Marcinkiew­icza.

To zaś zdaje się – w przypadku tego akurat tytułu – zwiastować Kurskiemu prawdziwe piekło. Tabloidowo-portalowy koncert wokół Marcinkiew­icza i jego przyszłej drugiej żony trwał przecież całe długie miesiące. A nawet dziś, po latach od tamtych publikacji, były premier (swego czasu uwielbiany przez media i wyborców) wciąż nie ma co myśleć o powrocie do polityki.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland