Uniwersytety polskie – naga, smutna prawda
W numerze 3/2013 przedrukowaliśmy w ANGORZE tekst, jaki ukazał się wcześniej w czasopiśmie „Ochroniarz”, dotyczący oceny polskich uczelni wyższych na podstawie raportu instytutu Consejo Superior de Investigaciones Cientificas (CSIC). Autorem tekstu był Wojciech Krysztofiak, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, logik, semiotyk i filozof. I choć wspomniana publikacja nie powstała na zamówienie Tygodnika ANGORA, do naszej redakcji wpłynęło kilka protestów uczelni wymienionych w artykule wśród najgorszych w Polsce. Otrzymaliśmy listy od: Wyższej Szkoły Kosmetologii i Promocji Zdrowia w Szczecinie, Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa Publicznego i Indywidualnego „Apeiron”, Wyższej Szkoły Artystycznej w Warszawie i Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej w Warszawie.
Rozumiejąc kontrowersje towarzyszące wspomnianemu rankingowi i zainteresowanie, jakie wzbudził tekst prof. Wojciecha Krysztofiaka, postanowiliśmy zwrócić się do niego z prośbą o ustosunkowanie się do zgłaszanych zarzutów oraz ponowne przybliżenie najważniejszych wniosków dotyczących rankingu przygotowanego przez CSIC. Jesteśmy przekonani, że poniższa odpowiedź PROF. WOJCIECHA KRYSZTOFIAKA rozwieje wszelkie wątpliwości i nieporozumienia narosłe wokół wcześniejszej publikacji. naukowych napisanych przez autorów z afiliacją danej szkoły. Drugi z rankingów nie został, niestety, zbudowany w oparciu o ich wyniki naukowe, gdyż wszystkie szkoły wyższe, począwszy od 5227. miejsca w rankingu CSIC, zajmują pod tym względem tę samą pozycję. Tym, co szkoły różnicuje i pozwala na zasadne wyróżnienie najgorszych, jest ich twórczość dydaktyczna i pozycja rynkowa w sieci internetowej. W tym świetle, jeśli szkoła na swoich stronach internetowych nie umieszcza sylabusów do każdego zajęcia, konspektów, wykładów, sprawozdań z imprez sportowych czy też artystycznych (wernisaże, happeningi, wystawy, konkursy) przez nią organizowanych, to taka szkoła zajmuje niską pozycję w rankingu. Innym ważnym czynnikiem podnoszącym pozycję w rankingu jest jej „zalinkowanie w sieci”. Jeśli na zewnętrznych stronach w internecie występuje wiele linków do stron danej szkoły, to oznacza to, że nie jest ona anonimowa, że jej produkt dydaktyczny można łatwo zweryfikować.
Pretensje Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa Publicznego i Indywidualnego, która w rankingu zajęła pozycję najgorszej szkoły w Polsce, wskazują w sposób oczywisty na niezrozumienie przez jej administratorów istoty procesu oceniania szkół wyższych. Twierdzą bowiem oni, że „w badaniu Hiszpanie przyjęli dane dotyczące innej szkoły (policealnej) i to jej strona otwiera się po kliknięciu na podany link”. Jeśli tak jest, to świadczy to o tym, że internetowy dostęp do informacji o ofercie dydaktycznej szkoły jest skandalicznie utrudniony, skoro linki do niej prowadzące „otwierają inny podmiot”. Nie do pomyślenia jest to, że googlując Harvard, otworzy się w internecie strona jakiegoś kanadyjskiego college’u. To porównanie, choć nieco karykaturalne, pokazuje, iż publiczność zainteresowana edukacją ma prawo do łatwego dostępu do narzędzi dokonywania ocen konkurencyjnych ofert dydaktycznych. Właściciel sklepu internetowego sprzedającego papier toaletowy „wyrzuciłby na pysk” administratora strony, która kierowałaby konsumentów na sklep konkurencji. Podobnie właściciel szkoły powinien zadbać o to, żeby po kliknięciu w sieci nazwy szkoły, otworzyła się nam jej strona, a nie – konkurencji.
Dlaczego rankingi szkół
wyższych są ważne?
Większość protestujących uważa, że szkoły zawodowe, kosmetologiczne, gastronomiczne czy hotelarskie, a nawet artystyczne nie powinny być rankingowane wskaźnikami ich obecności w sieci internetowej. Fakt ekspresji takiej pretensji wskazuje w sposób zdecydowany na to, że administratorzy najgorszych szkół wyższych nie rozumieją w ogóle swojej misji kulturotwórczej. Od Kordylierów po Tybet na naszym globie tworzone są przez najróżniejsze centra ideologiczne „szkoły”, których celem nie jest kształcenie studentów, ale jest nim „pranie ich mózgów”. W takich ośrodkach pseudoakademickich proces dydaktyczny jest nakierowany na imprinting ideologiczny. W szkołach kosmetologicznych można studentom „lasować mózgi”, na przykład, ideologią homeopatii, zielarstwa czy, jak ostatnio, „antyszczepieniową”. Szkoły takie, zamiast kształcić swoich studentów, mogą ich angażować w „sekty handlowe sprzedaży bezpośredniej” (Amway, Avon itd.). Szkoły gastronomiczne mogą funkcjonować na podobieństwo „kościołów New Age”, promując ezoteryczne style konsumpcji (wegetarianizm, weganizm, frutarianizm itd.). Pole na „ideologiczną ściemę” w szkołach artystycznych jest szerokie – tu każdemu grafomanowi czy maniakowi można wmówić (za potężną kasę), że jest wybitnym artystą. Aby ustrzec się przed takimi zarzutami, szkoły zawodowe powinny tym bardziej prezentować swoją ofertę dydaktyczną w sposób maksymalnie otwarty. Student i jego rodzic, płacąc za „lekcje rysowania, gotowania czy makijażu”, powinien móc sprawdzić to, czy na tych lekcjach „nie przesoli lub nie przepieprzy zupy, czy w końcu nie zatruje się ekologicznym kremikiem”. Rankingi, między innymi szkół zawodowych, stanowią więc narzędzie, dzięki któremu możemy ocenić to, czy produkt dydaktyczny oferowany przez szkołę podlega rynkowej weryfikacji. Niska pozycja szkoły wyższej w rankingu oznacza w tym wypadku to, że jej produkt nie został przez rynek w wystarczającym stopniu przetestowany.
Niemal każdy segment rynku w krajach europejskich jest regulowany przez rozmaite normy bezpieczeństwa. Spożywanie leków nie może prowadzić do zgonów, mosty nie powinny zawalać się, a asfalt na drodze nie może się topić. Podobnie jest z edukacją. Student musi być chroniony przed „ściemą, bzdurą czy głupotą” wygłaszaną ex cathedra. Administratorzy szkół wyższych powinni więc przywyknąć do tego, że wykład profesora w ich szkole podlega normom bezpieczeństwa, analogicznie jak aspiryna sprzedawana w aptekach.