Sucharski zszedł z pomnika
Rozmowa z MARIUSZEM BOROWIAKIEM, autorem głośnej książki „Westerplatte. W obronie prawdy”, jednym z ekspertów, którzy z ramienia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej recenzowali scenariusz filmu „Tajemnica Westerplatte”
Po wielu latach przygotowań, medialnych atakach, krytyce niektórych historyków, kreciej robocie polityków na ekrany wchodzi „Tajemnica Westerplatte”. Jeżeli film odniesie sukces, to zapewne wielu znanych i wpływowych ludzi będzie chciało przypisać sobie część nie swoich zasług.
– Ma pan pewien wpływ na to, że powstał ten film.
– W 2001 r. ukazało się pierwsze wydanie mojej książki „Westerplatte. W obronie prawdy” i wywołało burzę. Trzy lata później odwiedził mnie reżyser Paweł Chochlew. Powiedział, że książka jest dla niego inspiracją do zrobienia filmu i zaproponował, żebym pomógł przy pisaniu scenariusza. Dostarczałem mu materiały, przedstawiałem swoje sugestie. Po jakimś czasie nasza współpraca się urwała. W 2008 r. zgłosili się do mnie dziennikarze, cytując różne fragmenty scenariusza. Nie znałem go, ale opisywane przez nich sceny były dla mnie nie do zaakceptowania. – Jakie to miały być sceny? – Według dziennikarzy było ich wiele: pijany polski żołnierz miał sikać na portret marszałka Rydza-Śmigłego, w innej scenie nasi żołnierze mieli kraść jedzenie z magazynu, biegać nago pod niemieckim ostrzałem, sikać w spodnie, podpity kapitan Franciszek Dąbrowski, zastępca dowódcy Westerplatte, miał wymachiwać pistoletem, a jeden z żołnierzy obleśnie lizać pornograficzne zdjęcia. Oczywiście to mi się nie mogło podobać. Po kilku dniach skontaktował się ze mną Chochlew. Spotkaliśmy się i wówczas przeczytałem dziewiątą wersję scenariusza. Minął tydzień i zgłosił się do mnie Polski Instytut Sztuki Filmowej z propozycją, żebym obok profesorów Nałęcza i Wieczorkiewicza oraz redaktora Baliszewskiego został recenzentem scenariusza. Od naszej opinii miało zależeć, czy Instytut wyłoży na produkcję 3,5 miliona złotych. Atmosfera wokół filmu była napięta. Producenci zwrócili się o honorowy patronat do premiera Tuska, ale pod wpływem niektórych historyków z Wybrzeża oraz ministra Sławomira Nowaka premier nie wyraził zgody, gdyż film miał podobno godzić w uczucia patriotyczne Polaków. – I godził? – Przeczytałem dziesiątą, ale nie wiem, czy ostateczną wersję scenariusza. Wrażenia były dobre. Film na pewno nie był antypolski, ale kilka kwestii nadal budziło moje wątpliwości. Reżyser przekonywał mnie, że są one uzasadnione, a poza tym jest to film fabularny, a nie dokumentalny i autorzy mają prawo do pewnej interpretacji, która jednak nie fałszuje faktów.
– W „Westerplatte” – filmie Różewicza zrealizowanym w 1967 r. – major Henryk Sucharski, dowódca Westerplatte, jest postacią ze spiżu, a Dąbrowski został całkowicie zmarginalizowany. Tym razem realizatorzy, kierując się pańskimi badaniami, pokazali, jak było naprawdę.
– Drugiego dnia po nalocie major Sucharski kazał wywiesić białą flagę (co zostało odnotowane w dzienniku okrętowym pancernika Schleswig-Holstein), którą szybko zdjęto z rozkazu Dąbrowskiego. Czy to na skutek złamania jego rozkazu, a więc wypowiedzenia posłuszeństwa, ze strachu, stresu, a może dlatego, że 31 sierpnia dowiedział się, że nie może liczyć na żadne wsparcie (Dąbrowski o tym nie wiedział), major załamał się psychicznie, miał atak, prawdopodobnie była to epilepsja. Trzeba było przywiązać go pasami do łóżka i dowództwo przejął Dąbrowski. Kręcąc swój film, Różewicz nic nie wiedział o załamaniu Sucharskiego. Janusz Roszko ujawnił to w swojej książce wiele lat później. Różewicz wiedział tylko o konflikcie między dowódcą a jego zastępcą, który wówczas traktowano jako konflikt postaw: bronić się do końca, czy też poddać po kilku lub kilkunastu godzinach. Wbrew powszechnemu przekonaniu obrońcom nie wyznaczono żadnego terminu, że mają wytrwać 6 lub 12 godzin.
– Dlaczego tak późno poznaliśmy prawdę?
– Po pierwsze, dlatego że wszystko odbyło się w wąskim gronie oficerów. Nie chcąc deprecjonować dowódcy i obniżać morale żołnierzy, Dąbrowski zakazał o tym mówić. Po drugie, Sucharski dał słowo, że po wojnie powie, jak było naprawdę i to słowo złamał. Gdy w 1946 r. opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi o obronie, nie wspomniał o tym, co się stało. Po trzecie, po wojnie Dąbrowski jako człowiek honoru nie próbował sam wyjaśniać prawdy. Ujawnił jedynie konflikt między nim a majorem. Zachowała się wprawdzie relacja kapitana Słabego, ale on sam już nie żył (aresztowany i torturowany przez UB zmarł w 1948 r. w krakowskim więzieniu). Podporucznik Kręgielski był w tym czasie na placówce „Przystań” i znał ten incydent tylko z opowieści pozostałych oficerów. Tak więc praktycznie pozostawał jedynie porucznik Grodecki. Po wojnie często powoływano się na relacje porucznika Pająka, który podkreślał wielką rolę, jaką w obronie Westerplatte miał odegrać major Sucharski. Zapominano, że Pająk już w pierwszych godzinach został ciężko ranny, był nieprzytomny i nie wiedział, co się wokół niego dzieje.
– Dąbrowskiego przez lata przedstawiano jako nieodpowiedzialnego romantyka, który chciał się bić za wszelką cenę bez względu na koszty, a przecież gdy Westerplatte się poddawało, w magazynie była jeszcze amunicja.
– W chwili poddania amunicji rzeczywiście nie brakowało. Za to były problemy z wodą i środkami opatrunkowymi. Kapitan Słaby dokonywał cudów, przeprowadzając operacje. Oficerowie (poza Sucharskim), ale także żołnierze w ogromnej większości chcieli walczyć dalej. Westerplatte skapitulowało nie dlatego, że nie mogło się już bronić, ale przede wszystkim ze względu na los rannych, którzy wymagali natychmiastowego leczenia w szpitalu.
– W filmie jest scena, gdy chorąży Gryczman bije się z plutonowym Buderem.
– Nie ma żadnych relacji potwierdzających taką bójkę.
– Jedna z najbardziej kontrowersyjnych scen to egzekucja dezerterów. Jest ona przedstawiona w ten sposób, że dowódca oddziału, który ma ich rozstrzelać, w ostatniej chwili się rozmyśla. Daje komendę: „Won” i rozkazuje im biec w stronę morza. Wówczas bez rozkazu padają strzały.
– Już po kapitulacji 8 września Niemcy znaleźli na terenie składnicy nieoznakowane groby, w których leżeli czterej polscy żołnierze, którzy z pewnością nie zginęli od bomb lotniczych ani z powodu ostrzału artyleryjskiego. Kolejne nieoznaczone polskie groby znaleziono po wojnie. Według niektórych relacji doszło do kilku przypadków dezercji, reszta to inwencja reżysera. Gdy rozmawiałem na ten temat z westerplatczykami, wszyscy zgodnie odmawiali wszelkich komentarzy i twierdzili, że nawet się nam nie śniło, co działo się podczas oblężenia.
– Jakim człowiekiem był major Sucharski?
– Wbrew pozorom niewiele o nim wiemy. Nie założył rodziny, był małomówny, nietowarzyski, bardzo oszczędny (zachowały się jego dwie książeczki oszczędnościowe na spore sumy). Był kawalerem Orderu Virtuti Militari za wojnę z bolszewikami. Pochodził z chłopskiej rodziny, a mimo to zachowywał bardzo duży dystans nie tylko wobec żołnierzy, ale i oficerów. Z góry traktował porucznika Grodeckiego, który był jego adiutantem. Z pobłażaniem odnosił się do Kręgielskiego, który był młodym oficerem. Do poufałości nie dopuszczał nawet lekarza kapitana Słabego, a jedynie swojego zastępcę kapitana Dąbrowskiego. Kapitan Dąbrowski, chociaż szlachcic i syn generała, był człowiekiem o nienagannych manierach, nie stwarzał takiego dystansu, czym zjednywał sobie podwładnych, co nie przeszkadzało mu być dowódcą o dużym autorytecie.
– Pamiętam, że przed laty, gdy realizatorzy powierzyli rolę Sucharskiego Bogusławowi Lindzie, był pan bardzo sceptyczny wobec tego pomysłu.
– Widziałem Lindę na planie. To na pewno dobry aktor, ale za bardzo kojarzy się Polakom z wyrazistymi rolami macho z pistoletem. Los tak sprawił, że się rozchorował i jego miejsce zajął Michał Żebrowski. Moim zdaniem film powinien na tym zyskać.
– „Tajemnica Westerplatte” będzie czymś więcej niż filmową rozrywką?
– Mam taką nadzieję. Oczywiście będzie porównywana do filmu Różewicza, który był bardzo dobry warsztatowo, ale niestety (nie z winy reżysera), nie był zgodny z prawdą historyczną. Film Chochlewa jest bogaty w efekty specjalne, i jak wynika ze scenariusza, dynamiczny, więc powinien podobać się zwłaszcza młodemu widzowi. Szkoda tylko, że nie zobaczy go już żaden z obrońców, gdyż ostatni Ignacy Skowron zmarł w ubiegłym roku.