Zrobiliśmy film patriotyczny
Rozmowa z ROBERTEM ŻOŁĘDZIEWSKIM, odtwórcą postaci kapitana Dąbrowskiego w „Tajemnicy Westerplatte”
– Ile kosztowało zrealizowanie filmu? – 11,5 miliona. – I za tak niewielką sumę udało się wam namówić do współpracy tak wiele znanych nazwisk?
– Reżyser i w niewielkim stopniu także ja mieliśmy dar przekonywania (śmiech). Prócz tak świetnych aktorów jak: Piotr Adamczyk, Mirosław Baka, Jan Englert, Andrzej Grabowski, Borys Szyc, Michał Żebrowski (właściwie należałoby wymienić wszystkich) w realizacji uczestniczyły dwie gwiazdy światowego kina, zdobywcy Oscara: kompozytor Jan Kaczmarek i scenograf Allan Starski. – Byli drodzy? – Zgodzili się na trochę ulgowe stawki.
– Był pan jednym z pierwszych aktorów, których zaangażował Paweł Chochlew. Czy wynikało to z podobieństwa do kapitana Dąbrowskiego?
– Mam nadzieję, że kierował się nie tylko moją fizjonomią i podobieństwem do Dąbrowskiego. Gdy przeczytałem scenariusz, nie zastanawiałem się ani chwili.
– Ten film, znacznie bardziej niż u Różewicza, jest skonstruowany na zasadzie przeciwstawienia sobie dwóch postaw: Dąbrowskiego i Sucharskiego. Nie bał się pan, że stając naprzeciwko Lindy, a następnie Żebrowskiego, aktorów, którzy są na szczycie pod względem popularności i sympatii widzów, może pan mieć kłopot z obronieniem swojej postaci?
– Linda i Żebrowski to nie tylko świetni aktorzy, ale i wyrozumiali partnerzy, którzy bardzo mi pomogli i świetnie wczuli się w swoje role. Ponieważ znałem scenariusz, więc wiedziałem, że moje będzie na wierzchu (śmiech). Ale poważnie mówiąc, postać Dąbrowskiego była mi na tyle bliska, tak się z nią utożsamiałem, że nie miałem takich obaw, zwłaszcza że to Dąbrowski, a nie Sucharski jest pierwszoplanową postacią naszego filmu.
– Mariusz Borowiak miał zastrzeżenia do kilku scen. Twierdził, że nie były potrzebne.
– Możemy je po kolei omówić i jestem w stanie przekonać pana i czytelników, że te sceny są uzasadnione. – Kąpiel nagich żołnierzy w morzu. – Jest krótka chwila wytchnienia, morze na wyciągnięcie ręki, ładny ciepły dzień, a w okopach siedzą młodzi ludzie, prawie chłopcy. Taka kąpiel to przecież naturalne odreagowanie stresu. Nie ma zresztą dowodu, że tak nie było.
– Dąbrowski nadużywający alkoholu.
– W filmie jest kilka scen, w których bohaterowie piją alkohol, ale w żadnej Dąbrowski nie tylko nie jest pijany, ale nawet nie widać po nim, że pije wódkę (wbrew wcześniejszym sugestiom prasy nie pije z butelki, tylko ze szklanki). O wiele gorzej pod tym względem przedstawiono majora Sucharskiego, który w jednej ze scen wyraźnie stracił nad sobą kontrolę. – Kradzież żywności z magazynu. – To nie była kradzież. Ci żołnierze byli upoważnieni do wejścia po żywność, co miało oparcie w listach westerplatczyków.
– Sikanie na portret marszałka Rydza-Śmigłego.
– Nie na portret, tylko plakat: „Silni, zwarci, gotowi”. Ta scena nie miałaby sensu bez poprzedniej, kiedy żołnierze pod dowództwem podoficera granego przez Mirosława Bakę zatrzymują dezerterów i otrzymują rozkaz ich rozstrzelania. Podoficer decyduje się ich puścić i wyrzucić z Westerplatte, a mimo to w dość przypadkowy sposób zostają zastrzeleni.
– Obsceniczna scena z pornograficznymi kartami? – Nigdy jej nie było. – Żołnierze sikający w spodnie.
– Ta scena nie znalazła się w ostatecznej wersji.
ze
strachu
– Czemu miała służyć bójka chorążego Gryczmana z plutonowym Buderem?
– Obaj ze swoimi ludźmi przez dłuższy czas znajdowali się w jednej wartowni. Wiemy, że za sobą nie przepadali. Walka wywołuje wielkie emocje. Ta bójka, chociaż nie ma na nią historycznego dowodu, pokazuje prawdziwą, a nie cukierkową twarz wojny. Zresztą gdy zbliżają się Niemcy, obaj natychmiast zapominają o sprzeczce i zaczynają strzelać do wroga.
– Nie przekonała mnie scena, w której kapitan Dąbrowski, tuż po kapitu- lacji, chce się zastrzelić i w ostatniej chwili zostaje powstrzymany przez jednego z oficerów.
– Nie wiemy, czy tak było, ale wiemy, zwłaszcza z relacji oficerów, że nie chcieli się poddać i obawiali się, co zrobią z nimi Niemcy. Te wszystkie omawiane przed chwilą sceny świadczą o tym, że wokół naszego filmu narosło wiele nieporozumień na wiele lat wcześniej, nim trafił na ekran. Ci, którzy go atakowali, w ogromnej mierze albo nie znali scenariusza, albo nie potrafili go przeczytać. Scenariusz nie jest książką. To zapis obrazów dostosowanych do wizji reżysera, a nie mogli znać szczegółowego opisu poszczególnych ujęć.
– Dlaczego wiele scen kręciliście na Litwie?
– Film powstawał bardzo długo i od początku nie miał dobrej prasy. Mieliśmy zapewnienie o wsparciu polskiego wojska, ale w efekcie działań polityków nic z tego nie wyszło. Wyjechaliśmy więc na Litwę, gdzie korzystaliśmy z pomocy polskich i litewskich grup rekonstrukcyjnych.
– Różewicz wykorzystał filmy archiwalne. Wy postawiliście na współczesną technikę.
– Efekty specjalne są na dobrym poziomie. Sceny nalotu wyglądają jak prawdziwe, pancernik Schleswig-Holstein płynie i wygląda tak jak we wrześniu 1939 r. Gdybyśmy mieli większy budżet, efekty byłyby jeszcze lepsze.
– Czy wasz film to przede wszystkim komercja, czy ma jakieś przesłanie?
– Staraliśmy się zrealizować jak najlepszy i najbardziej prawdziwy film, który jednocześnie by na siebie zarobił. W czasach, gdy coraz mniej ludzi przywiązuje wagę do tradycyjnych wartości, zrobiliśmy film głęboko patriotyczny. Ja sam jestem polskim patriotą i, tak jak postać, którą grałem, kocham swój kraj. A że nie wszystkie przedstawione w filmie postawy są czarno-białe, to zrozumiałe, bo takie jest życie, zwłaszcza podczas wojny. – Spodziewacie się dużej widowni? – Mamy taką nadzieję. To dobra lekcja patriotyzmu, szczególnie dla młodych ludzi. Dlatego „Tajemnica Westerplatte” świetnie nadaje się dla szkół. Film Różewicza oglądany jest do dziś. Wierzę, że nasz będzie miał swoją widownię także za 10 i 20 lat.