Filozofia umiaru
Rozmowa z MARTĄ ŻMUDĄ-TRZEBIATOWSKĄ
– Na jakim etapie kariery aktorskiej jest pani obecnie?
– Jestem w takim momencie, gdy bardzo dużo inwestuję we własny rozwój. Próbuję różnych rzeczy i szukam właściwej drogi. Staram się znaleźć balans, aby być kojarzona przede wszystkim z aktorstwem i robić to, co lubię najbardziej. Z drugiej strony pragnę próbować różnych form aktorstwa, pracuję także w radiu, w dubbingu. Nie chcę się poddać zaszufladkowaniu i zdefiniowaniu.
– Od czego zależy nieustanne utrzymywanie się na wysokiej pozycji?
– Trzeba mieć bardzo dużo szczęścia. Dużo łatwiej jest zaistnieć, niż przebić się, a potem utrzymać tę pozycję.
– Był moment, gdy zdecydowała się pani wylogować z showbiznesowego szaleństwa. Czy dlatego, że nie odpowiada pani rola celebrytki, w którą usiłowano panią wtłoczyć?
– Był to jeden z powodów. Dzisiaj tak łatwo szafuje się słowem „celebryta” i nazywa się nim dosłownie każdego, nawet kogoś, kto ma wykształcenie aktorskie. Coraz mniej interesujące jest to, co robimy i czy się rozwijamy zawodowo, a bardziej to, w co jesteśmy ubrani na premierze i jaką metkę ma nasze ubranie. To smutne.
– To wewnętrzny głos i wrodzona intuicja podpowiedziały pani takie zachowanie?
– Na pewno intuicja, jest ponoć moją siłą. Wychowałam się blisko natury, a tacy ludzie bardzo mocno wsłuchują się w wewnętrzny głos. Jestem szalenie konsekwentna i nie potrafię postępować wbrew sobie. Miałam świadomość, że wspięłam się na szczyt, ale uświadomiłam sobie, że jest to bardzo niewygodna pozycja. Lepiej wdrapywać się na wierzchołek góry.
– Nie obawiała się pani, że jej miejsce mogą zająć inne młode aktorki?
– Ponieważ sama zdecydowałam się na taki krok, wiedziałam, co się z tym wiąże, wliczając brak zaproszeń na castingi do kolejnych ról. Po prostu podjęłam ryzyko, ale myślę, że było warto.
– Ale mimo wszystko przyjemnie jest być aktorką na topie?
– Nie jestem już w rankingach popularności na najwyższym miejscu, ale za to sympatia ludzi pozostała, i to jest dla mnie dużo cenniejsze.
Podchodzą do mnie, wymieniają kilka zdań, mówią życzliwe słowo, które sprawia, że czuję sens tego, co robię. Gdy byłam młodsza, szukałam, jak odbierana jest moja praca w internecie, co okazało się najgorszym miejscem, gdzie może trafić młodziutki aktor. Dopiero później przekonałam się, że internet jest ostatnim miejscem, gdzie powinnam zaglądać. Internet stał się wielkim szambem, w którym każdy wyładowuje swoje frustracje i złość za nieudane życie zawodowe lub osobiste. – Dzisiaj tam pani nie zagląda? – Rzadko, i wiem, jak konsumować to, co jest tam zawarte. Nie szukam już pochlebnych recenzji.
– Wygląda pani na osobę rozsądną, z dużą dozą umiaru w tym, co robi...
– Wyznaję filozofię umiaru i mam poczucie, że i tak mam więcej, niż oczekiwałam od życia. Jestem pogodzona z takim stanem rzeczy i nie używam słowa porażka, zamieniłam je na lekcję, którą przyjmuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wyciągam z tego właściwe wnioski i idę dalej do przodu. Życie jest zbyt krótkie, żeby rozpamiętywać drobne niepowodzenia. A poza tym uważam, że koniec czegoś fajnego jest początkiem nowego, równie frapującego.
– Czy fakt, że pochodzi pani z małej miescowości, Przechlewa, ma wpływ na pani sposób myślenia?
– Tak, miejsce, w którym się urodziłam i wychowałam, ma specjalne znaczenie. Życie w Przechlewie było bardzo skromne, ale szczere i prawdziwe. Lubię Warszawę i już się tutaj odnalazłam, ale fakt, że jestem z prowincji, jest moją ogromną siłą.
– Podobno ojciec, wójt Przechlewa, nie chciał, żeby została pani aktorką?
– Tata i mama martwili się, czy dam sobie radę w nowym, wielkim świecie. A poza tym dla ludzi, którzy nie mieli do czynienia z aktorstwem, ów świat wydawał się wręcz zakazany, w którym bez protekcji i bez kontaktów trudno jest sobie poradzić. – Ale pani sobie świetnie poradziła. – Przyjechałam do stolicy z jedną walizką, w kieszeni miałam 300 złotych i wynajęty obskurny pokój. I tylko głowa była pełna marzeń i wiary w to, że jestem coś warta.
– Pani tata chciał, żeby była pani budowniczym dróg i mostów...
– Wydawało mu się, że jest to bardzo przyszłościowy zawód. – Jakie było zdanie mamy? – Mama wspierała mnie, bo wychodziła z założenia, że trzeba robić to, o czym się marzy, i co w duszy gra. Powiedziała, że najważniejsze jest to, żebym była szczęśliwa.
– Co powiedzieli rodzice, gdy nie dostała się pani od razu do Akademii Teatralnej w Warszawie?
– Przyjechali po mnie, mocno przytulili i powiedzieli, że się nic nie stało. Przez całą drogę do domu płakałam, tata starał się mnie rozśmieszyć i opowiadał kawały. Ostatecznie dostałam się na inne kierunki, ale złożyłam odwołanie do rektora i czekałam w napięciu na jego decyzję. Zostałam przyjęta.
– Komisja egzaminacyjna nie przypuszczała, że będzie pani najwięcej grającą aktorką z roku. `A propos, czy któraś z koleżanek zrobiła karierę?