Fotoradar twój przyjaciel Norwegia
Na 2400 kilometrach szwedzkich dróg ustawiono 1094 fotoradary. Kierowcy niespecjalnie się nimi przejmują, ponieważ wiedzą, że każde urządzenie jest włączone średnio tylko godzinę na dobę, a ponad 60 procent potencjalnych mandatów jest anulowanych. I jak podkreśla sama policja: „Dać się złapać i zapłacić to wielka sztuka lub kompletny brak szczęścia”.
Szwedzki system kontroli szybkości przez fotoradary jest częścią rządowego projektu „Wizja zero”, rozpoczętego w 1997 roku i zakładającego w teorii wyeliminowanie śmiertelnych wypadków drogowych w 2020 roku. Jak podkreśla rząd i policja, celem automatycznej kontroli szybkości nie jest zarabianie pieniędzy na kierowcach, lecz obniżenie szybkości. Dlatego m.in. dochody z fotoradarów służą tylko do utrzymania systemu, którego założeniem jest działanie prewencyjne.
Program okazał się sukcesem, ponieważ średnia szybkość na szwedzkich drogach spadła w ostatnich latach o 7 – 8 kilometrów na godzinę, co – jak przelicza policja – ratuje 15 – 20 istnień ludzkich rocznie, a liczba zabitych na drogach zmniejszyła się w ostatnich 10 latach o ponad połowę. Na odcinkach ocenianych wcześniej jako niebezpieczne liczba śmiertelnych wypadków spadła o ponad 60 procent, a poważnie rannych o 30.
W 2010 roku padł rekord i liczba zabitych spadła do 266 osób. Dla przykładu liczba samobójstw w tym samym roku wyniosła 270. – Już luty 2010 roku był zadziwiający i zginęło zaledwie siedem osób, w pierwszym kwartale tylko 44, aw najbardziej niebezpiecznym listopadzie – 23. Aby znaleźć w statystykach równie małe liczby, musielibyśmy się cofnąć aż o 70 lat – mówi Patrick Magnusson z Transportstyrelsen, szwedzkiego urzędu zarządzającego drogami i rejestracją samochodów. Magnusson podkreśla, że „Wizja zero” jest oczywiście nieosiągalna, lecz sukcesem programu będzie w 2020 roku spadek liczby zabitych do 220 rocznie. W 2012 roku było ich 296.
Wszystkie fotoradary są identyczne i podłączone do centrali policji drogowej ATK (automatycznego pomiaru szybkości) w Kirunie za kołem polarnym, gdzie pracuje 60 osób. Zajmują się ich zdalną obsługą oraz identyfikacją kierowców przekraczających szybkość o więcej niż 6 kilometrów w stosunku do obowiązującego ograniczenia. Rocznie rozpatrywanych jest 230 tysięcy zdjęć z fotoradarów, lecz tylko do 30 procent kierowców są wysyłane mandaty. Rząd nie zamierza zwiększać możliwości ATK, ponieważ środki z około 100 tysięcy mandatów wystarczają do utrzymania systemu.
– Szwedzki fotoradar kosztuje 450 tysięcy koron (220 tys. złotych) i jest bardzo zaawansowanym cyfrowym urządzeniem wielofunkcyjnym, które bardzo dokładnie, 20 razy na sekundę na odcinku 150 metrów, mierzy szybkość samochodów – mówi Johan Fridlund z firmy Sensys, produkującej urządzenia.
Sensys opracował kompletny system „zarządzania” ruchem drogowym, w którym urządzenie służy również do innych celów niż tylko „polowanie na kierowców”.
Radar i kamera przez większą część doby działają niezależnie. Radar rejestruje liczbę przekroczeń szybkości i wyniki te, wprowadzone do centralnego komputera, oceniają stopień zagrożenia na danym odcinku drogi i o określonej porze dnia. Działająca niezależnie kamera służy do monitoringu dróg i umożliwia szybkie odśnieżenie, pomoc w przypadku kolizji z innym pojazdem (lecz głównie z łosiem) lub usunięcie przeszkody. Każdy z fotoradarów działa średnio zaledwie godzinę na dobę i jest sterowany przez centralę w Kirunie, która aktywuje urządzenia w takim systemie, że nawet policja nie wie, kiedy który z nich jest włączony.
– Kierowcy, nie wiedząc, czy zostaną sfotografowani, natychmiast zwalniają, i to jest dla nas najważniejsze. Nie interesuje nas karanie osób, które niechcący lub przez nieuwagę przekroczyły szybkość, lecz interesują nas te, które robią to notorycznie i w końcu zostają sfotografowane. Dlatego rozpatrujemy tylko 230 tysięcy zdjęć rocznie i nie zamierzamy zwiększać tej liczby. W ten sposób dla przeciętnego kierowcy fotoradar nie jest wrogiem, lecz bardziej przyjacielem, ponieważ dba o bezpieczeństwo jego i jego rodziny, co społeczeństwo rozumie – tłumaczy Anders Drugge, szef ATK.
Podkreśla, że identyfikacja prowadzącego jest czasochłonna, ponieważ musi być stuprocentowa. Najmniejsza wątpliwość sprawia, że zdjęcie wyrzucane jest do kosza, dlatego aż dwie trzecie przekroczeń jest umarzane. Powodem może być słaba jakość zdjęcia ze względu na śnieg, mgłę, zanieczyszczenie obiektywu lub nawet zdjęcie zrobione pod słońce.
Wszystkie pojazdy w Szwecji mają od pierwszej rejestracji do złomowania, ten sam numer rejestracyjny i znajdują się w centralnym komputerze Transportstyrelsen – urzędzie, który zajmuje się również prawami jazdy i posiada natychmiastowy dostęp do informacji o kierowcach.
– W Szwecji odpowiedzialny za przekroczenie przepisów jest kierowca, a nie właściciel. W ten sposób pierwszą czynnością przy analizie każdego zdjęcia z fotoradaru jest porównanie nazwiska właściciela pojazdu z jego zdjęciem z prawa jazdy lub paszportu. Kiedy kierująca osoba jest wyraźnie inna, wysyłamy list do właściciela, prosząc o wyjaśnienie. Jest to jednak tylko prośba, ponieważ według szwedzkiego prawa adresat nie musi nam odpowiadać, iw takiej sytuacji sprawa jest umarzana. Większość jednak kontak- tuje się z nami, głównie firmy, dla których polityka bezpieczeństwa jest priorytetem, i od pracownika używającego samochodu służbowego wymaga się przestrzegania przepisów – mówi Drugge.
Jeśli kierowca już dostanie mandat, to jego wysokość nie jest aż tak porażająca jak w sąsiedniej Finlandii, gdzie może wynieść nawet półtorej miesięcznej pensji brutto. W Szwecji widełki to „tylko” 750 – 4000 koron (360 – 1900 złotych). W dodatku drogi, na których ustawiane są fotoradary, podzielone są na odcinki. – W ten sposób po przejechaniu 120 kilometrów i „złapaniu” przez 10 fotoradarów, kierowca według prawa może zapłacić tylko jeden mandat – wyjaśnia Johan Fridlund.
Dodaje, że szwedzki system jest bardzo ludzki i dlatego jest akceptowany przez społeczeństwo. – Nasze urządzenia działają także w 16 innych krajach, gdzie są kalibrowane zupełnie inaczej i działają samodzielnie. Często są traktowane jako narzędzia represji. W Dubaju rejestrują przejazd na czerwonym świetle, od razu ustalają adres właściciela i automatycznie wysyłają mu zdjęcie. Pracują całą dobę, a ich obrót porównywany jest do „jednorękich bandytów” z kasyn Las Vegas.
Szwecja konsekwentnie podkreśla, że nie zamierza czerpać finansowych korzyści z fotoradarów. Zupełnie inaczej jest w Norwegii, gdzie nie tylko mandaty są drakońskie i dochodzą do 9 tys. koron (5 tys. złotych), lecz państwo co roku ustala budżet, który maszyny muszą wykonać, a identyfikacja jest tak bezlitosna, że w praktyce mandaty nigdy nie są anulowane i przynoszą ponad 50 milionów dolarów rocznie.
W Norwegii strach przed fotoradarem stworzył „jazdę na kangura”, czyli nagłe hamowanie i przyspieszanie, a wzmożona uwaga kierowców szukających „wrogich” radarów dekoncentruje ich, a system zamiast zmniejszać niebezpieczeństwo na drogach działa odwrotnie.
O tym, że policja zawsze ma rację, przekonał się pewien emeryt z miejscowości Sandvika pod Oslo, kiedy jadąc z szybkością 20 kilometrów na godzinę przy ograniczeniu do 30 km, zauważył błysk flesza. Przejechał w tym miejscu jeszcze dwa razy z podobnym efektem i wysłał list do policji z zaleceniem wyregulowania radaru. W odpowiedzi otrzymał trzy przesyłki. Każda zawierała mandat i zdjęcie, wyraźnie pokazujące, że siedzi za kierownicą bez zapiętego pasa bezpieczeństwa.