Rynoplastyka i inne
przecinają i zajeżdżają drogę jeden drugiemu. Piesi też muszą walczyć o przejście na drugą stronę: przebijają się między pędzącymi autami, żadne się specjalnie nie zatrzyma, nawet na zebrze. Teheran jest pocięty autostradami, jednocześnie rośnie liczba parków i skwerów.
Iran jest krajem młodych ludzi. Około 70 proc. ludności ma mniej niż 25 lat. Dobrze wykształceni usiłują uniknąć wszechobecnej kontroli, ingerencji w prywatność. Również kobiety, które blogują, twittują, imprezują, uprawiają seks przedmałżeński, choć ten jest przez prawo islamskie, szarijat, zabroniony. Bez ślubu nie można wspólnie przenocować w hotelu... Islam umożliwia zawieranie „małżeństw czasowych”, na umówiony okres; są też inne umowy „małżeńskie”, które pomagają obchodzić wielość zakazów. Niektórzy opozycyjni intelektualiści uważają te umowy za legalizowanie prostytucji.
Od zapewnienia dziewczynie „wianka”, dowodu wymaganej czystości przedmałżeńskiej, są dziesiątki znakomicie prosperujących chirurgów plastycznych. Bez problemu odtwarzają pannom, co potrzeba, jeśli konieczne – niejeden raz. Również operacje zmiany płci są na porządku dziennym; stosunki homoseksualne karane są śmiercią.
Iran jest zagłębiem rynoplastyki, chirurgii zajmującej się operowaniem nosów. Co najmniej do 3 tysięcy chirurgów pielgrzymują klienci z różnych krajów, irańskie władze sprawnie wydają wizy turystom „chirurgicznym”. A na ulicach widać mnóstwo młodych kobiet z plastrami na nosach, noszonych z dumą, coraz częściej przez chłopców również, nie tylko jako symbol swoistego buntu, ale i jako symbol statusu. Operacje to często prezent od rodziny. Nawet jeśli wygląd nie wymaga skalpela – plaster trzeba nosić! Potem zaprasza się na damagh party, czyli na oblewanie „nowego” nosa. Iranki mówią, że została im tylko wolność w decydowaniu o wyglądzie własnego nosa, ale operują sobie także piersi, poprawiają usta, policzki. W Iranie opłaca się też porządkować uzębienie i wstawiać implanty.
Młodzież? Za granicę!
Inflacja wynosi w Iranie oficjalnie 26 proc., ale mówi się o wielokrotnie wyższej. Bezrobocie wśród młodych ludzi wynosi 30 – 40 proc. (dane według „Forbesa”), sankcje polityczne i gospodarcze są dotkliwe. Najbardziej wibrujące życiem miejsca, bazary są częściowo wymarłe; każdy rial jest z namysłem wydawany na podstawowe potrzeby. Sangiacz, tradycyjny duży ciemny chleb, kosztuje dziś trzy razy więcej w porównaniu z rokiem 2009. Ryż, mięso, ryby osiągają niemal ceny europejskie. Długie kolejki ustawiają się do sklepów, w których podstawowe produkty, jak mleko czy chleb, są tańsze, bo dotowane są przez państwo.
Irańskie rodziny, bez względu na pozycję społeczną, choć to oczywiście przekłada się na możliwości finansowe, wysyłają coraz więcej swoich dzieci za granicę na studia. Zaprzyjaźniona rodzina z Teheranu wysłała za granicę dwie ukochane córki; żegnała je z ciężkim sercem. Wyjechały w odstępie roku – jedna do Kanady, druga do USA. Najpierw rodzina musiała przejść trudy starań o wizy, po które razem z córkami musiała lecieć do Turcji; wcześniej załatwiało się je w Syrii. Samoloty pełne są takich rodzin, spotykają się na pokładzie po raz kolejny, lecąc po odbiór dokumentów.
Luna, starsza, robi w Montrealu doktorat z fizyki, rok spędziła zresztą na stypendium w Warszawie; Niloofar studiuje chemię na uniwersytecie w Nowym Jorku. Udało jej się po wysłaniu dziesiątek aplikacji uzyskać stypendium, opłacony akademik i studia, nie może jednak przez 5 lat opuścić USA. Jeszcze nie wie, czy wróci do Iranu. Cały dzień poza wykładami ma włączonego Skype’a i rozmawia, widzi się z mamą, tatą. Czasem odwiedza ją siostra z Kanady. Kiedy do domów wyjeżdżają Amerykanki i Europejki, zostaje ona i dwie inne Iranki. Nie przyznaje się przed sobą, że latami może się z bliskimi nie spotkać. – Dlatego się z nikim nie żegnałam – mówi przy kawie śliczna dziewczyna, poprawiając rozpuszczone długie włosy. W Iranie nie było ich widać spod hidżabu. Pokazanie włosów, mocny makijaż czy zbyt krótkie okrycie, spod którego widać fragment nagiej łydki czy stopy, jest w Iranie niebezpieczne. Pod sklepami kręcą się „strażnicy moralności”, kobiety w czadorach, którym towarzyszą policjanci, mogą „przestępczynię” natychmiast zatrzymać, aresztować. Nieraz całe autobusy są wypełnione młodymi, zwykłymi kobietami, niedokładnie przestrzegającymi nakazów islamskich standardów wyglądu. Przewozi się je na policyjne posterunki, czasem do aresztu. To pewnego rodzaju zabawa „w kotka i myszkę” – Iranki walczą o każdy milimetr włosów widocznych spod hidżabu... Czy rodzice pogodzili się z tym, że ich wypieszczone córeczki są daleko, że nie jadają wspólnie, nie żartują, że nie mogą ich przytulić? Powtarzają za poetą Ferdousim:
...i w najgorszych czasach jest wiele nadziei
bo po czarnej nocy zawsze świt się bieli
Pers, Polak...
(tłum. A. Kwiatkowski) Wiedzą, że tak dla córek lepiej, że mogą się rozwijać. Bo dzieci w Iranie są najważniejsze; dla nich robi się niemal wszystko.
Pers z Polakiem rozumie się bardzo dobrze. Polska to po persku Lachistan; pięć to pandź, sześć – szesz. – Podczas krótkiej wizyty w Polsce czułem się tam jak w domu – uśmiecha się Behruz, Irańczyk na emigracji w Wiedniu. W jego albumie ze zdjęciami znalazłam niespodzianie stronę gazety z lutego 2012 roku, z informacją o śmierci W. Szymborskiej i z jej wierszem. W irańskich mediach pisało się o niej chyba więcej niż w polskich... (bd)