Z ŻYCIA SFER POLSKICH Vivat Academia, vivant professores…
Żyj nam akademio, niech nam żyje profesura… brzmią słowa biesiadnej piosenki studenckiej, z jakiegoś powodu dziś wykonywanej na serio i stojąc, niczym antyfona w katedrze. Ale znajomość łaciny, kiedyś cenzus wykształcenia, dziś też jest nikła. Przypomnijmy niedawny epizod z telewizji. Benedykt XVI niespodziewanie ogłasza (po łacinie!), że się zwalnia z posady papieża. Słucha tych słów z rosnącym przerażeniem siedzący obok kardynał Angelo Sodano. Osłupienie bije z jego oczu, bo rozumiał, co czyta Benedykt! Tuż przy papieżu siedział zaś święty młodzianek z miną niezmąconą, nie mając pojęcia, o co papieżowi w tym niezrozumiałym języku chodzi…
Uczcie się łaciny! – chciałoby się powiedzieć studentom. Bogiem a prawdą, chciałoby się zawołać: Uczcie się, bałwany, czegokolwiek! Znaczna część braci akademickiej bez żenady jednak głosi pochwałę cwaniactwa i nieuctwa. Nie wytrzymał więc pewien doktor na Uniwersytecie Poznańskim i głupotę obsobaczył: Będę wywieszał na tablicach imiona i nazwiska oraz imiona rodziców, wszystkich, którzy zdecydują się – wzorem wielu poprzedników – postępować jak złodzieje, oszuści i po prostu śmierdzące lenie i palanci, oddając mi prace pisemne podpisa- ne własnym nazwiskiem, a przekopiowane czy przepisane skądkolwiek – napisał dr hab. Marek Andrzejewski. Czy studenci poczuli się reprymendą przywołani do porządku? Wstrząśnięci i zmieszani? Zrozumieli, że nie tą drogą idą? Ależ nie! Poczuli się u rażen i! Słowa prawdy dotknęły ich do pulsującego rdzenia uczciwości! Splugawiły ich rozbudzoną dociekliwość i naruszyły etos przyszłych pedagogów. Studenci poskarżyli się więc rektorowi UAM, ten zaś miast wysłać ich na drzewo, gdzie ich miejsce i pogratulować Andrzejewskiemu desperacji, podzielanej przez wykładowców od Uniwersytetu Jagiellońskiego po Wyższą Szkołę Gotowania na Parze w Pułtusku, obiecał pochylić się nad niesprawiedliwie spotwarzonymi. Vivat Academia, vivant professores…
Nie trzeba czytać Erazma z Rotterdamu, by śmiać się z nieuka. Na pewno nie znają „Pochwały głupoty” działacze Niezależnego Zrzeszenia Studentów z Krakowa, co mnie dziwi, i Warszawy, co dziwi mniej, wszak językiem Sejmu Najjaśniejszej stał się od XVI wieku wyłącznie polski, bo po przeniesieniu stolicy do Warszawy bardzo nieliczni znali tam łacinę! Szlachetni żacy wystąpili w obronie duchownego prawnika, profesora o pięknym nazwisku Franciszek Longchamps de Bérier, który zasłynął twierdzeniem, iż dzieci poczęte metodą in vitro mają widoczną bruzdę dotykową, po której od razu poznać ich szatańskie poczęcie. Wyrażamy pełne poparcie dla Księdza Prof. Dra Hab. Franciszka Longchampsa de Bériera w tych trudnych dla niego chwilach – napisały chłopaki z NZS. Z niepokojem obserwujemy działania mediów i polityków, mające na celu nie tylko niedopuszczenie do głosu osoby o poglądach innych niż preferowane przez te podmioty, ale jej dyskredytację i eliminację z życia publicznego. A wcale nie o to idzie, chłopaki…
Za moich czasów uniwersyteckich obowiązywała zasada, że matematyk nie recenzuje geologa, a chemik lingwisty. Plagiat w nauce rodził anatemę, która złodzieja eliminowała ze społeczności akademickiej raz na zawsze. Dziś to już nie działa. Dziś wystarczy znać metodę kopiuj/wklej. Każdy może mówić o czym zechce. Durne media to nagłośnią. Bladziutki ksiądz o szlacheckim nazwisku nasłuchał się w dzieciństwie, że jak się będzie onanizował, to mu palce porosną włosami, więc jest dlań oczywiste, że każde odchylenie od znanego mu porządku wywołuje stygmat, czyli bruzdę. To prymitywne odkrycie uzasadnia w pełni powołanie księdza prawnika jako eksperta ds. Bioetyki Episkopatu Polski, gdzie zasiada, primus inter pares, pośród równych sobie uczonych.
Aliści z drugiej strony, gdy układano dzieło wokalne „Gaudeamus”, głównym motywem biesiadujących żaków było powtarzające się nalewanie wina do szklanic i ich wychylanie, co mimo wszystko jakoś mi przypomina metodę kopiuj/wlej. Pardon, wklej.
henryk.martenka@angora.com.pl