Anatomia siły
Fragmenty rozmowy Roberta Krasowskiego z LESZKIEM MILLEREM
(...) – Ale Kwaśniewski faktycznie popełnił zdumiewający błąd z tym wykształceniem.
– Najgorsze było to, że nawet nam nie powiedział prawdy. Wielokrotnie go pytaliśmy, a on powtarzał, że wszystko jest w porządku, dyplom jest w domu, tylko nie może znaleźć, bo się przeprowadzał.
– Kwaśniewski od czasu do czasu zachowywał się bardzo swawolnie: dyplom, drabina, publiczne wyskoki alkoholowe... To dziwiło u tak sprawnego polityka. Jak pan to odbierał?
– Po prostu był taki, jak większość jego środowiska. Czasami, jak już miałem tego dosyć i jak się spotykaliśmy w wąskim gronie, mówiłem do nich: „Wy jesteście dalej chłopakami z klubu studenckiego, do którego się wpada, pośmieje, wypije wódeczkę, z dziewczynkami zabawi, i dalej was nic nie obchodzi. A czasy klubu studenckiego już się skończyły. Ważne sprawy mamy do zrobienia, przestańcie się wygłupiać”. Z drugiej strony zazdrościłem im tego luzu i beztroski.
– Ale to był jednocześnie syndrom Clintona, którego wszystkie wpadki, nawet najbardziej ryzykowne, ocieplały jego wizerunek, sprawiały, że dla wielu ludzi to był „swój chłop”, a nie jakiś zdyscyplinowany działacz partyjny.
– Owszem, to była dobra strona wielu z tych wpadek. Ale mnie to wtedy irytowało. Mówiłem: „Panowie, jak pracujemy, to pracujemy, a jak się bawimy, to bawimy. Nie robimy tego jednocześnie”.
– Pewnie szefowie Partii Demokratycznej tak z Clintonem rozmawiali.
– I też pewnie bez większych efektów. Chociaż ostatecznie Kwaśniewski wygrywał i to było najważniejsze (...).
*** – Pan podkreśla, że siłę waszej formacji budowała duma i odwaga oparcia się na elektoracie PZPR. Kwaśniewski, po tym jak został prezydentem, poszedł w inną stronę. Jak pan na to patrzył?
– Mówiąc szczerze, bardzo nas to wszystko irytowało. Ale rozumieliśmy, że nasz prezydent miał większe ambicje, chciał budować wielkie porozumienie. Nawet zaoferował Michnikowi stanowisko sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, ale szef „Wyborczej” po krótkim okresie walki ze sobą odmówił. – Czym się miał zajmować? – Głównie robieniem wizerunku Kwaśniewskiemu na arenie międzynarodowej. Prezydent miał poczucie istnienia przed sobą niewidzialnej kurtyny. Chodziło nie tylko o jego przeszłość, lecz także o powszechny na świecie niesmak, że wygrał z Wałęsą. Jak młody polityk, w dodatku z dawnej PZPR, mógł mieć czelność wygrać z legendą „Solidarności”? Niektórzy poczuli się tym dotknięci i obrażeni. Przede wszystkim nie było wiadomo, co zrobią Amerykanie, nie wiadomo też było, co uczyni europejski Zachód. Michnik przy boku Kwaśniewskiego miał to zmienić, miał stworzyć właściwy klimat, osłodzić im to nasze niesłuszne zwycięstwo. – Dlaczego Michnik odmówił? – Michnik musiał wybrać, czy chce być dalej dziennikarzem, czy politykiem. Uznał, że politykiem się bywa, a dziennikarzem i autorytetem się jest. A jak pójdzie do polityki, to stamtąd nie będzie miał już powrotu. – Kogo jeszcze kusił Kwaśniewski? – Andrzeja Olechowskiego, Barbarę Labudę, Wojciecha Lamentowicza, ale największym sukcesem personalnym Kwaśniewskiego był Jerzy Milewski. Szef Biura Koordynacyjnego „Solidarności” w Brukseli w stanie wojennym, minister kancelarii prezydenta Wałęsy, sekretarz stanu w MON. Nowy prezydent zaproponował Milewskiemu stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a ten solidarnościowy polityk przyjął je od razu. Ta nominacja wywołała na Zachodzie westchnienie ulgi. Kwaśniewski chciał, aby jego prezydentura obrastała ludźmi z różnych brzegów polskiej rzeki. Pierwsze lata naprawdę były trudne. Liga Republikańska biegała za nim bez przerwy, wszędzie jakieś bojówki na niego czekały, nawet w Paryżu. Po incydencie we Francji, kiedy prezydencka para została obrzucona jajkami, zdymisjonowałem zresztą całe kierownictwo BOR. Ale pomału jego taktyka okazywała się skuteczna. Zyskiwał w notowaniach, prześcigał już poparcie dla Wałęsy z czasów jego prezydentury, ekstremiści tracili na znaczeniu, wypalali się, a druga kadencja to już była bułka z masłem.
– Wydaje się, że Kwaśniewskiemu rzeczywiście zależało na tym, żeby ten szyld PZPR usunąć ze swojej biografii. I to mu się w dużym stopniu udało.
– Rzeczywiście, ale czasem przesadzał. Do dzisiaj nasze środowisko pamięta, jak wygłaszając przemówienie inauguracyjne w Sejmie, podziękował Geremkowi, a nie SLD. Poczuliśmy się mocno zawiedzeni. „Nasz prezydent” okazał się już nie nasz. Kwaśniewski stawał się kimś innym niż Olek, którego znaliśmy (...).
*** (...) Kiedy znaliśmy już datę podpisania traktatu akcesyjnego w Atenach, otrzymałem pismo podpisane przez Andrzeja Majkowskiego, doradcę Kwaśniewskiego do spraw zagranicznych. Pismo było skierowane do Cimoszewi- cza i to on mi je przyniósł. Podano w nim, że prezydent uważa, że powinien przewodniczyć delegacji udającej się na szczyt UE w Atenach, gdzie nastąpi podpisanie traktatu akcesyjnego, i co więcej, że to on powinien w imieniu Polski traktat akcesyjny podpisać. Cimoszewicz mi to położył na biurku, zrobił minę człowieka całkowicie zdegustowanego i powiedział: „Przepraszam, ale nie chcę się w to wtrącać. To sprawa między wami”. Poprosiłem Rydlewskiego o ekspertyzę prawną, z której jasno wynikało, że jeżeli chodzi o przewodniczenie delegacji, to można się zastanawiać, ale podpisywanie traktatu wyne- gocjowanego przez rząd w żadnym zakresie nie leży w kompetencjach prezydenta. Z ekspertyzą pojechałem do Kwaśniewskiego i mówię: „Cimoszewicz dostał osobliwe pismo, a tu mam ekspertyzę prawną”. Na co Kwaśniewski: „No wiesz, każdy ma swoich prawników”. Ja na to: „Jak zrobisz coś takiego, to po prostu naruszysz konstytucję i powinno się uruchomić procedurę impeachmentu”. Chociaż oczywiście nie ma takiego przepisu w polskiej konstytucji.
– Pan to wtedy mówił bez uśmiechu, na poważnie?
– Zupełnie poważnie. No i chyba dwa dni później Kwaśniewski zadzwonił i powiedział, że to jakieś nieporozumienie, ale dalej upierał się przy przewodniczeniu delegacji na szczyt, na co ja nie mogłem się zgodzić. W końcu zawarliśmy
16