Tu Stalinogród, byłe Katowice
Ustalenie z całą pewnością, kiedy Katowice zostały Stalinogrodem, nie jest możliwe. Nikt nie podaje tylko w wątpliwość, że odbyło się to z rozpaczy.
Swoją wersję podawała „Trybuna Robotnicza”: „W niedzielne południe na uroczystej akademii żałobnej w Filharmonii Śląskiej padł wniosek społeczeństwa śląskiego: zmienić nazwę Katowice na Stalinogród. Tego samego dnia Rada Państwa i Prezydium Rady Ministrów projekt ten zaakceptowały” (w niedzielę!). Byłoby to więc 8 marca 1953 roku.
Naprawdę rząd życzenia społeczeństwa spełnił w czasie jeszcze krótszym: dzień przedtem, zanim społeczeństwu to przyszło do głowy. Uchwała w tej sprawie nosi bowiem sobotnią datę 7 marca, co pokazuje, że społeczeństwo zgłosiło swój wniosek jako ostatnie.
7 marca zebrały się Egzekutywa KW PZPR i Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, aby rozpatrzeć „propozycje kierownictwa Partii dotyczące przemianowania miasta Katowic i województwa katowickiego”. Propozycji gremia te – jak można by pochopnie sądzić – nie poparły. Posunęły się jeszcze dalej: propozycje kierownictwa Partii normalnie wydarły i to one same zwróciły się do tego samego kierownictwa z jego prośbą! Trudno nie zauważyć, że wszystko odbywało się w atmosferze pewnej bezczelności.
W niedzielę 8 marca, w siedem godzin od wyrażenia pragnienia przez społeczeństwo, „o godzinie 19.00 po raz pierwszy przez megafony katowickiego dworca odezwała się zapowiedź: «Tu stacja Stalinogród, byłe Katowice»”. Relacja „Trybuny Robotniczej” jest w tym miejscu wyjątkowo niefrasobliwa, ponieważ nie wiadomo, gdzie zobaczyła ona jeszcze jakieś „megafony katowickiego dworca”: nawet jeśli coś tam wisiało, to były to byłe megafony katowickiego dworca.
„Gdy Zofia Kurek, spikerka, wyszła po chwili ze swej kabiny, nikt nie pytał, dlaczego miała zaczerwienione oczy. Wszyscy rozumieli – Stalin. Wyjrzała przez okno nastawni. Widziała przez łzy, jak na pierwszym peronie wieszano nową tablicę – Stalinogród”. Płacz nawet „Trybunie Robotniczej” wydawał się zrozumiały.
„O 23.00 na byłym katowickim dworcu wszystkie tablice już głosiły, że od tego dnia stolica śląskiego przemysłu nosi nową zaszczytną nazwę. Do budki dyżurnego inspekcyjnego Teodora Lazara bez przerwy zgłaszali się przejezdni kolejarze. Podpisywał im delegacje. Grubą czerwoną krechą wykreślał Katowice i dopisywał Stalinogród – stacja osobowa.
W tej atmosferze kolejarze podjęli desperackie zobowiązanie: „zaoszczędzić na przejeżdżających opóźnionych pociągach 1500 minut. Podnieść regularność biegu pociągów o 1 procent”. Wszystko za późno. Do Katowic i tak nikt już nie zdążył.
Nazwa wchodzi w krew
W poniedziałek wjazd dowożących ludzi do pracy pociągów na stację Stalinogród wywołał wśród podróżnych popłoch. Większość rzuciła się z powrotem do wagonów. Moja mama opowiadała, że kiedy od strony Chorzowa pierwszy raz przyjechał tramwaj z napisem „Stalinogród”, na przystanku nikt do niego nie wsiadł.
„Nowe piękne nazwy szybko wchodzą w życie, wchodzą po prostu w krew. Zaraz w pierwszym dniu ogłoszenia uchwały kolejarze przemalowali napisy na dworcach. Zmieniają wywieszki sklepy i tramwaje” – relacjono- wała przebieg tego dnia „Trybuna Robotnicza”.
Nie znaczy to jednak, że nigdy nie pisała niczego wprost. „W dniu pogrzebu Józefa Stalina niebo przejaśniało” – przyznała raptem desperacko. Chodziło jej jednak o to, że „dymy spowijające zawsze dzień i noc wysokie kominy huty „Ferrum” w Stalinogrodzie zrzedły. Wszystkie zakłady na 5 minut zamarły w bezruchu”.
Nie pisnął żaden hutnik. „Na stalowni Huty «Baildon» moment ciszy zbiegł się ze spustem stali z jednego z pieców”. I ona dochowała żałoby. „Spust odbył się w całkowitym milczeniu. Cała załoga obsługująca piec wykonywała wszystkie czynności bez wypowiedzenia jednego słowa. Dla wszystkich zebranych, którzy wiedzą, jak odbywa się normalny spust, kiedy to rozlegają się nawoływania wytapiaczy, kadziowego w celu uzgodnienia szeregu czynności – był to moment niezwykły. Był to jednocześnie dowód wielkiego zdyscyplinowania wewnętrznego załogi pieca, która wykonując odpowiedzialną czynność zawodową, przez cały czas zachowała w pamięci świadomość, że w tej właśnie chwili trzeba, jak tylko się da utrzymać ciszę” – zakładowe pismo „Głos Baildonu” z ulgą stwierdzał, że robotnicy byli cicho.