Dopóki jestem
Sprawa zaginięcia Elżbiety i Wiesława Drzewińskich z Milanówka kilka lat temu obiegła całą Polskę.
Jolanta (siostra Elżbiety Drzewińskiej): – Wracałyśmy kiedyś z Elą z cmentarza na Bródnie. Nagle powiedziała: „Nawet nie będzie wiadomo, gdzie jest mój grób”. Pomyślałam: „Co ty mówisz!”.
Wiktor (syn Elżbiety): – To była niedziela w październiku 2006 roku. Obudziliśmy się rano z bratem. Mamy już nie było, bo wyszła na próbę chóru do kościoła. Kiedy długo nie wracała, zaczęliśmy się niepokoić. Po kilku godzinach tata uznał, że trzeba zgłosić zaginięcie na policję.
Małgorzata (koleżanka): – Ela była elegancką kobietą, nosiła kapelusik i kolorowe apaszki. Z mężem byli inżynierami, mieli dwóch synów.
Wiktor: – Rodzice ciągle się przytulali i okazywali sobie czułość, mimo starszego wieku.
Jolanta: – Szwagier odziedziczył po swoim stryju dom w Milanówku.
Wiktor: – W Milanówku zamieszkaliśmy w 2005 roku. Kiedy ojciec wchodził w posiadanie tego domu, mieszkał już w nim lokator. My byliśmy na górze, a lokator – Piotr B. z żoną i synem – na dole. Pierwszego dnia, gdy go zobaczyłem, przywitaliśmy się.
Danuta (koleżanka z chóru Elżbiety Drzewińskiej): – Piotr B. był przystojny, zadbany. W mieszkaniu eleganckie meble. Zosia, żona pana Piotra, zawsze ładnie ubrana. Obracali się w towarzystwie ludzi zamożnych i wykształconych.
Wiktor: – Drugiego dnia poszedłem na basen, ale nie miałem kluczy. Przeskoczyłem przez bramę. Lokator wyskoczył, złapał mnie za szyję, uderzył o ścianę i spytał, kim jestem, chociaż wczoraj mnie widział i dobrze wiedział, kim jestem.
Danuta: – Lokator był zawodowym kierowcą, jeździł za granicę. Miał swoją firmę. Kiedy do domu wprowadzili się państwo Drzewińscy, zawiesili na siatce skrzynkę na listy. On tę skrzynkę wyrzucił. Założyli drugą, zrobił to samo. Wtedy usłyszeli, że nie mają prawa jej wieszać, bo to jest jego płot.
Wiktor: – Spadł pierwszy śnieg. Lokator zadzwonił do Straży Miejskiej ze skargą, że właściciel nie odśnieża. Przyjeżdża straż i pyta ojca, czemu nie odśnieża. Tata bierze łopatę i mówi, że już zabiera się do pracy. Straż odjeż-
Zastraszanie
dża, a lokator bierze szuflę, nabiera śnieg i wyrzuca ojcu na głowę. Tata pyta: „Co pan robi?” – „A bawię się!”. Tata wraca do domu, a on dzwoni do straży, że właściciel nie odśnieża...
Kiedy mama szła do kościoła, to wsiadał w samochód i jechał za nią, tuż obok chodnika, żeby ją nastraszyć. Notował też na jej oczach, o której godzinie gdzie się znajduje.
Krzysztof Walęczak (dyrygent chóru Cantabile): – Pismo z prośbą o interwencję wysłaliśmy m.in. do prokuratury, policji Grodziska, burmistrza Milanówka i się zawiedliśmy. Nikt nie odpisał.
Krzysztof Czuma (d. biuro poselskie Andrzeja Czumy): – Pan Drzewiński zwracał się do władz samorządowych o działania zmierzające do wyjaśnienia jego problemów mieszkaniowych, polegających na tym, że miał tego lokatora i chciał, żeby znalazł się w domu komunalnym. Władze odmawiały, bo ten lokator miał swoje nieruchomości, m.in. dom, działki, mieszkanie. Nie mógł więc dostać mieszkania komunalnego.
Jerzy Wysocki (burmistrz Milanówka): – Pan Drzewiński był u mnie ze sprawą lokatora trzykrotnie. Tę sprawę podniósł też na jednej z sesji Rady Miasta. Uważaliśmy, że załatwienie eksmisji leży w kompetencjach sądu.
Wiktor: – Założyliśmy sprawę o eksmisję, która ciągnęła się dwa lata. A kiedy był już nakaz, oni wciąż tam mieszkali.
Alicja (koleżanka z chóru): – Ela się nigdy nie skarżyła. Dopiero, jak któraś z nas ją pytała: „No jak tam u ciebie? Ciężko? Nic nie lepiej?”. „No nic”.
Kiedyś zobaczyłam, że Ela nosi sąsiadce pranie. – „Słuchaj, Ela, nie masz pralki?”. „Nie, ja mam pralkę, ale nie mam wody”. I tak się dowiedziałyśmy, że żyją bez wody.
Wiktor: – On zamontował sobie kurek na rurze i zakręcił nam wodę. Mieliśmy możliwość wyprowadzić się do Chełma, ale dla mnie i brata wyprowadzka byłaby straszna. Przecież mieliśmy rozpocząć właśnie studia, a nie stać nas było, by kupić mieszkanie.
Krzysztof Walęczak: – Pani Ela podczas jednej z prób przyszła w apaszce zawiązanej na szyi. Spytałem: „Elu, tak ci zimno?” I zauważyłem, że ona miała siniaki na szyi.
Zapiski pana Wiesława
O godzinie 11.40 Piotr B. napadł na Elę. Dusił za szyję od tyłu. Była Straż Miejska, bo policja lokalna nie miała kogo wysłać. Przyjechało pogotowie. Do szpitala pojechałem około 16 i byłem tam z Elą do 20.30. Elę położono na oddział.
Wiktor: – Do lokatora przyjechał zaraz kolega. Powiedział, że przez cały czas grali razem w karty.
Małgorzata: – To byli bardzo ciepli ludzie. Modlili się, by przeżyć i by Pan Bóg miał ich w opiece. Modlili się też za tego pana, żeby się zmienił.
Alicja: – Prowadziłyśmy sklepik przy kościele i trzeba było mieć w nim 3 – 4-godzinne dyżury. Ela przyszła kilka razy i raptem dostaję telefon: „Słuchaj, nie mogę dziś przyjść. Wiesiek pojechał do Warszawy, a na dole jest lokator. Nie wyjdę za drzwi. W domu jestem bezpieczna”.
Porwanie pani Elżbiety
8 października 2006 roku. Gdy Ela wychodziła z domu około 9.40, nie zauważyłem nic szczególnego. Pocałowałem ją, a ona mnie i asekurowałem, stojąc na klatce schodowej, a potem patrząc przez okno w kuchni, jak wychodzi z posesji i zamyka furtkę. Poszła w prawo i zniknęła mi z oczu.
Krzysztof Czuma: – W momencie uprowadzenia pani Drzewińskiej na miejscu zdarzenia znalazło się trzech świadków. Widzieli oni mężczyznę bi- jącego kobietę w głowę. Zaciągnął ją do samochodu. Jeden ze świadków zadzwonił na miejscu zdarzenia na komendę. Usłyszał odpowiedź: „No tak... uprowadzono kobietę. I jak ja mam tej pani pomóc?”. Zostało to zlekceważone, chociaż można było momentalnie zakładać blokady wokół miasta.
Jolanta: – Ze szwagrem rozmawialiśmy o świadkach porwania. Mówił, że nie zostali przesłuchani.
Krzysztof Czuma: – Kiedy sprawcy zorientowali się, że są obserwowani, na chwilę stracili głowę i wjechali w ulicę, która była objęta miejskim monitoringiem. Przez kilka dni istniało nagranie samochodu, w którym panią Drzewińską wieziono. Nie zostało zabezpieczone przez policję.
Jolanta: – Kiedy dowiedziałam się, co się stało, zajrzałam na stronę grodziskiej policji. Tam miał się znajdować rysopis siostry. Byłam zszokowana, bo odbiegał on od rzeczywistości.
Alicja: – Przez radio usłyszałam, że poszukiwana jest wysoka blondynka. Ela była malutką szatynką. To nie był jej rysopis.