Z wielkiej miłości wielka nienawiść
– Tata był cały czas roztrzęsiony – zezna później przed prokuratorem młodszy syn.
To on poprosił ojca, żeby pojechali nad jezioro. Jan Ch. zgodził się, po drodze mieli zatrzymać się na stacji benzynowej i zatankować paliwo. I zobaczyli idącą chodnikiem Zofię Ch. Parę chwil później młodszy syn był świadkiem, jak ojciec ją potrąca, a później wyciąga coś z bocznej kieszeni drzwi i biegnie w stronę jego matki…
Minęło parę minut, jak odjechali do domu siostry oskarżonego. Coś robili przy samochodzie, a później poszli w stronę lasu. Jan Ch. kazał pójść synowi po rower i po coś ciepłego do ubrania. Syn wrócił i powiedział, że koło domu wynajmowanego przez matkę jest pełno policji. „Ze starą coś się stało” – miał dodać. Szli coraz bardziej w głąb lasu, robiło się coraz chłodniej. Nazbierali więc gałęzi i poszli spać.
Wcześniej jednak Jan Ch. zadzwonił do swojej siostry. Powiedział: „Patrz, ta k... zginęła...”. I rozłączył się. Później Jadwiga P. zezna: – Brat i Zofia ciągle się kłócili, wiele razy przyjeżdżała policja. On ją podejrzewał o zdradę, bo kiedyś wykrzyczała mu w złości, że dzieci ma z kim innym. Nawet sprawę o to założył, ale to była nieprawda. Coś kiedyś jednak mówił, że złapał ją w łóżku z innym facetem. Ale już nie powiedział, z kim konkretnie. Jan jakoś dziwnie opowiadał. W końcu się rozwiedli. To brat wystąpił o ten rozwód.
Kiedy się rano obudzili w tym lesie, ojciec wysłał syna do sklepu po jedzenie i picie. Później mieli pójść do ciotki. Ale ledwie co zdążyli wyjść na drogę.
Łukasz P., policjant: – Zauważyłem, jak przez drogę przebiega dwóch mężczyzn. Starszy trzymał w ręku rower, młodszy miał plecak. Uciekali w stronę lasu. Wezwałem, żeby się zatrzymali, ale nie reagowali. Oddałem dwa strzały ostrzegawcze w powietrze. Zatrzymali się. Koledzy obezwładnili starszego i zatrzymali młodszego, który chciał dalej uciekać...
Jan Ch. odmówił nawet podpisania protokołu zatrzymania.
Na pierwszym przesłuchaniu wiedział:
– Wiem,
o
co
jestem
po-
oskarżony – o zamordowanie byłej żony. Ale to nie jest prawdą.
Ciągle tego focha miał...
Oskarżony i jego ofiara poznali się przy montowaniu telewizorów. Dość szybko przypadli sobie do gustu i byli bardzo zakochani.
– Ona składała magnetofony, a ja je sprawdzałem. A później to już jeździliśmy razem na różne zabawy. Tak parę lat ze sobą chodziliśmy. Jak mi powiedziała, że jest w ciąży, to się pobraliśmy. A później zakład się rozpadł. Zajechałem do roboty, a kierownik mówi, że już nie będziemy pracować. I flaszkę na stole postawił... – opowiadał policjantom po zatrzymaniu.
Później Jan Ch. zaczął pracować na budowach przy ocieplaniu budynków, bo z zawodu był murarzem. Pracował przez całe dnie i coraz bardziej był zazdrosny o swoją żonę. Potrafił nawet z synem mierzyć ślady po oponach, bo podejrzewał, że podczas jego nieobecności jakiś obcy samochód przyjechał. Znaczy się, że był kochanek.
Stanisław P., brat Zofii Ch., o ich małżeństwie i oskarżonym podczas przesłuchania w prokuraturze:
– To małżeństwo od samego początku nie układało się dobrze. Jan znęcał się nad żoną, był wulgarny, wyzywał ją i wypędzał z domu. A wszystko dlatego, że miał urojone pretensje, że Zosia go zdradza. I dlatego dochodziło do rękoczynów. On jej, można powiedzieć, zwyczajnie nienawidził. W końcu wzięli rozwód. Najpierw on chciał jej zabrać dzieci, ale sąd ustalił, że dwójka młodszych zamieszka z matką, a najstarszy syn z ojcem. Świadek Stanisław P. przed sądem: – Rodzice byli przeciwni temu małżeństwu, uważali, że Jan jest bardzo nerwowy, że ciągle krzyczy. Ale on jednak siostrę otumanił i szła za nim bardziej niż za matką i ojcem. A jak u Zosi już brzuch było widać, to ogłosili, że biorą ślub. I tak mieszkali z nami w jednym domu przez kilka miesięcy.
– A jak się objawiała ta nerwowość oskarżonego? – chce się dowiedzieć sąd.
– Pamiętam, że jak raz mu odwaliło, to mi ławę przez okno wyrzucił z chałupy. Innym razem kożuch porżnął, taborety rozbijał. Taki był raptus jakiś. Poza tym on nic nie robił. Od rana