Cudotwórcą nie jestem
Rozmowa z doktorem MARKIEM SZCZYTEM, chirurgiem plastycznym W Afryce jako wolontariusz przywracał ludziom chęć do życia. Dziś swoim pacjentom daje wiarę w siebie i przy zabiegach nuci „Dziwny jest ten świat” Niemena. Odkąd pojawił się w serialu TVN „Sekre
– Kiedy patrzy pan na kobietę, od razu myśli, że coś zmieniłby w jej wyglądzie. Tu wygładził, tam zaokrąglił?
– Nie, tak ludzi nie postrzegam. W przeciwnym razie cały czas byłbym w pracy (śmiech).
– Jeanne Moreau powiedziała kiedyś, że nie po to całe życie pracowała na swoje zmarszczki, żeby je potem usuwać. Ale dziś chyba kobiety myślą dokładnie odwrotnie?
– Tak, bo dzisiejsze czasy wymagają nie tylko od kobiet, ale i od nas, mężczyzn, żeby dobrze wyglądać. Większość ludzi czuje się lepiej bez zmarszczek, choć aktorowi Jerzemu Treli akurat jest z nimi bardzo do twarzy. To pozytywny objaw, że zaczynamy dbać o siebie. Wielu z nas chce dłużej pracować i dobrze czuć się w społeczeństwie. Średnia życia nam rośnie, a ciało za tym nie nadąża, starzejemy się jak kiedyś.
– Jest jakaś granica wieku, przy której, jako chirurg plastyk, mówi pan pacjentowi: „Niestety, już nic się nie da zrobić”?
– Nie ma. Jest granica wyznaczana przez stan zdrowia. Jeśli ktoś po zawale czy udarze bierze leki przeciwkrzepliwe, to nie kwalifikuje się do operacji. Często moje pacjentki pytają: „Mam 72 lata, czy to nie jest za późno?”. Na to ja: „Za późno będzie, jak tego teraz nie zrobimy. Jeśli chce pani ładnie wyglądać i ma się komu podobać, warto poddać się zabiegowi”. Najstarszy pacjent, któremu robiłem lift, miał 82 lata. – Udany? – Tak. To był Polak zamieszkały we Francji. Ale miałem też pacjentkę, która w wieku 71 lat zgłosiła się na powiększenie piersi. Powiedziała, że całe życie marzyła o tym, żeby mieć duże, ładne piersi i w końcu ją na to stać.
– Słyszałam, że już 20-latki idą do chirurga plastyka, bo zauważyły pierwszą zmarszczkę na czole. Nie akceptują tego, dla nich to już starość!
– To się zdarza. Ale nie operujemy osób przed 18. rokiem życia, bo są zbyt mało dojrzałe emocjonalnie, aby podejmować decyzje o zmianie swojego wyglądu. Choć pamiętam, że pewnej 17-latce trzeba było zmniejszyć piersi. Były naprawdę olbrzymie, czuła się z nimi fatalnie. Uważała, że z tego powodu jest dyskryminowana w szkole.
– Jak ogląda się celebrytów po liftingach, ma się wrażenie, że wszyscy wyglądają podobnie – piękne, wygładzone twarze, trochę jak maski. Panu doktorowi się to podoba?
– Pani mówi trochę medialnie, że ktoś przesadził w napompowaniu sobie policzków czy ust. Lekarz medycyny estetycznej walczy za pomocą kremów, pilingów i igły. Ja tnę, robię normalny lift, którego efekty są bardzo naturalne. Tyle że pacjentka wygląda o 10 lat młodziej, jakby wróciła z długiego urlopu. My nawet nie jesteśmy w stanie zrobić tego inaczej, bo to od razu widać na stole operacyjnym, że przedobrzamy. A w medycynie estetycznej tkwi taka pułapka. Pacjentka z ustami jak balony jeszcze chce je powiększyć. Pytam: „Chyba nie chce pani wyglądać jak Kaczor Donald?”. Jednak zdeterminowana kobieta w końcu znajdzie lekarza, który to zrobi, inkasując 600 czy 800 złotych. A ona stanie się źródłem drwin. Lekarza to jednak nie boli. To trochę wymyka się spod kontroli, tym bardziej że lekarzy medycyny estetycznej w samej Warszawie jest 1000. Dla porównania w Polsce chirurgów plastyków jest 150. Tu efekty uzyskuje się zupełnie inaczej.
– Z czym najczęściej zgłaszają się pacjenci?
– To zależy od wieku. Ludzie młodzi zwykle z wadami swojego ciała i twarzy. Doskwierają im garbate, duże nosy, odstające uszy, a kobietom zwłaszcza – brak piersi czy nadmiar tkanki tłuszczowej na brzuchu i biodrach. U starszych w grę wchodzą zabiegi odmładzające, czyli wszelkie liftingi, redukcje piersi, plastyka brzucha.
–W serialu „Sekrety chirurgii” w TVN, kręconym w pańskiej klinice, jedna z pacjentek powiedziała: „Są dni, kiedy wydaje mi się, że jestem OK, ale czasami, że jestem brzydka, obrzydliwa”. Leczy pan te dziewczyny z kompleksów?
– Takie jest założenie. Według definicji zdrowia WHO, jest ono czymś szerszym niż sama fizyczność i obejmuje też całą sferę psyche. Czyli człowiek z kompleksami jest chory. Jeśli pacjenci pozbywają się ich dzięki moim operacjom, to znaczy, że ich leczę. Można powiedzieć, że równie dobrze pomógłby psycholog. Bo położy pacjenta na kozetkę i pozbawi kompleksów. Ale czasem kozetka nie działa, więc potrzebny jest nóż. – Nowe ciało, nowe życie? – Czasem tak jest. Niedawno pa- cjentka powiedziała mi, że ze swoim starym brzuchem kryła się w luźnych ubraniach. Nikt nie widział, że jest brzydki, jednak czuła się z tym okropnie. Teraz nie chwali się płaskim brzuchem, ale czuje się pełnowartościowa, nie gorsza od innych. To jest fascynujące, że zmieniając coś źle wyglądającego w ciele, zmienia nam się w głowie. Myślenie o nas samych. I na tym najbardziej nam zależy, żeby pacjent w siebie uwierzył.
– Chirurg plastyk chyba musi być dobrym psychologiem, żeby nawiązać kontakt z takimi ludźmi, często z poranioną psychiką?
– Oczywiście, tylko nikt nas tego nie uczy. Uczymy się tego, rozmawiając z pacjentami. Generalnie jestem bardzo nieśmiały. Ale moi pacjenci, których w tysiącach już mogę liczyć, spowodowali, że stałem się otwarty. Trafić jednak do każdego – to bardzo trudne.
– No właśnie, a jeszcze zmieniają się kanony piękna. Pan doktor inspiruje się, studiując na przykład zdjęcia ładnych kobiet?
– Zupełnie nie. Ale inaczej myślałem o urodzie 10 lat temu niż teraz. To nie jest tak, że chirurg plastyk ma wyobrażenie jakiejś pięknej osoby, bierze klocek drewna i ją rzeźbi. Przychodzą do mnie pacjenci z wadą i ją usuwam. Jeśli nos jest krzywy, garbaty, długi, po operacji ma być prosty, niegarbaty, krótki. I to jest cała sztuka. Droga do uzyskania ładnej twarzy. Kiedy mam piękne pacjentki w starszym wieku, cieszę się, bo operacja u nich da superefekt. Ale jak przychodzi osoba mniej urodziwa, z tak zwaną urodą charakterystyczną, to mnie już niezbyt cieszy...
– Bo Marilyn Monroe to z niej nie będzie?
– W tym rzecz. Poza tym usuwamy tylko wady. Nigdy nie robię symulacji komputerowej, żeby pacjentka mogła obejrzeć siebie po zabiegu. Byłoby to spełnianiem zachcianek, jakichś fanaberii.
– A nie jest tak, co stało się już praktyką na Zachodzie, że pacjent przynosi zdjęcie swojego idola i mówi: „Chcę wyglądać jak Angelina Jolie” albo „... Brad Pitt”? I w ciągu miesiąca klinikę opuszcza kilka kopii Angeliny i Brada.
– To się zdarza również u nas, ale najczęściej takie osoby kwalifikują się do psychologa, nie do mnie. Pacjentka chciałaby, żeby jej zrobić nos na Nicole Kidman. A sama ma nos jak Julia Roberts. Kurczę, o co tu chodzi? Szczęśliwie poprawiamy wady, a nie modela. Prawdopodobnie nie udałoby się zrobić idealnie Kidman czy Jolie z przeciętnie wyglądającej osoby. Teoretycznie to możliwe, żeby przemodelować ko-