Jestem medialnym tygrysem
Rozmowa z MACIEJEM SKRZĄTKIEM, czyli wróżbitą Maciejem
– Czy to prawda, że w trosce o swoje bezpieczeństwo przemieszcza się pan po Warszawie tylko samochodem?
– Zgadza się. Ani w Warszawie, ani w żadnym innym mieście w naszym kraju nie kręcę się po ulicach na piechotę. Nie ma już takiej możliwości.
– Boi się pan oznak uwielbienia fanów czy furii tych, których wpuścił pan w maliny swoimi przepowiedniami?
– Nikogo nie wpuszczam w maliny. Nie znam ani jednego lekarza, prawnika czy naukowca, których twierdzenia sprawdzałyby się w stu procentach. Każdy może się pomylić. Ja również się mylę, ale zdarza się to tak rzadko, że w ogóle nie ma o czym mówić. A już na pewno nie o furii klientów zawiedzionych moimi przepowiedniami. – To czego się pan boi? – W czasach, gdy chodziłem jeszcze po ulicach jak normalny człowiek, zaczepił mnie pewien chłopak. Zażądał wróżby. Próbowałem tłumaczyć, że „z chmurki nie wróżę”, muszę położyć karty, skupić się. Jeśli chce, niech się zapisze na wizytę... Ja swoje, on swoje. Miałem takich „przygód” co najmniej kilka tygodniowo. W końcu można mieć dość, prawda?... Ale najbardziej się boję nie takiej agresji, a zbytniej ciekawości ludzi. Niektórzy potrafią być bardzo wścibscy. Odkąd stałem się znany, strasznie chcą się dowiedzieć, jaki jestem prywatnie. A ja już dawno temu nakreśliłem grubą, czerwoną kreskę między wróżbitą Maciejem a Maciejem Skrzątkiem, osobą prywatną. W ogóle nie dopuszczam do siebie myśli, że ktokolwiek mógłby tę granicę przekroczyć. Nikomu na to nie pozwolę.
– Jeśli za chwilę usłyszę wyznanie, że wróżbita Maciej ma dość sławy, uznam pana za obłudnika.
– Tego pani nie usłyszy. Do dziś pamiętam mądre słowa mojej pierwszej szefowej w EZO TV: – Wróżki i wróżbici, którzy mówią, że nie są w telewizji dla rozgłosu, bezczelnie kłamią. Każdy, kto w tej instytucji pracuje, marzy o tym, żeby było o nim głośno. Ja też tego chcę. Kocham wiedzieć, że jestem popularny. Nie chcę jednak odczuwać tej popularności w świecie rzeczywistym w sensie negatywnym.
– Sygnet na jednej ręce, ogromny zegarek na drugiej, kolorowa, zawsze lekko rozpięta koszula, żeby można było zobaczyć krzyż na szyi, zachowanie, o którym fani mówią z podziwem: facet ma ewidentnie ADHD… Sam pan tak siebie wymyślił, czy ktoś podpowiedział, że to się dobrze sprzeda w telewizji?
– Moja świętej pamięci mama wybiła mi z głowy szukanie jakiegoś wymyślnego pseudonimu. – Jesteś Maćkiem, więc niech będzie po prostu „wróżbita Maciej” – zaproponowała. To była jedyna podpowiedź. Całą resztę wykreowałem sam, stawiając na to, że będzie to kreacja jak najbardziej odległa od wizerunku tradycyjnego wróżbity. Żadnych czarnych peleryn, szklanych kul i podobnego szamaństwa. – A co z tą ekspresyjnością? – Jako zodiakalny Strzelec, żywioł ognia, z natury jestem energiczny… – I nadpobudliwy? –W telewizji, w programie na żywo, spokój się nie sprzeda, bo oznacza nudę. Łatwo się o tym przekonać, oglądając programy prowadzone przez innych ezoteryków. Powiem nieskromnie, że stałem się wróżbitą charyzmatycznym przede wszystkim dlatego, że potrafię zaciekawić widzów. Wielu dzwoni do mnie kilka razy w ciągu jednego programu. Albo wysyłają po kilka SMS-ów.
– Totalny brak skromności to kolejny pański znak rozpoznawczy. I w swoich programach, i w wywiadach chwali się pan: „jestem najpopularniejszym wróżbitą w Polsce”, „wzbudzam ogromny szacunek i respekt”, „wróżbita Maciej równa się 100 procent trafności”, „dzięki mnie rozwinęły się programy ezoteryczne”, „wszystkich innych wróżbitów wyprzedziłem o kilka długości”...
– Najpierw sprostowanie: przyznaję się do zdania, że o trafności moich przepowiedni mówi się w całym kraju. Nigdy natomiast nie powiedziałem, że mam trafność stuprocentową. W ten sposób reklamowała mnie Kosmica TV, z którą kiedyś współpracowałem. Ot, taki chwyt medialny, ale ja w jego wymyśleniu nie brałem udziału. Na tyle bezczelny nie jestem. Żaden ezoteryk nie ma stu procent. Pewne jest tylko to, że mam większą sprawdzalność niż niesprawdzalność swoich przepowiedni.
Co do reszty cytatów, żadnego się nie wypieram ani nie wstydzę. Dlaczego miałbym nie mówić, że jestem najpopularniejszym polskim wróżbitą, skoro to prawda? Poza tym wychodzę z założenia, że widzowi trzeba uzmysłowić, iż ma do czynienia z czymś ekstra. Gdybym występując przed kamerą, był nieśmiały, zastraszony, niepewny siebie, stremowany, moje programy miałyby oglądalność porównywalną z innymi programami ezoterycznymi, czyli – delikatnie mówiąc – taką sobie.
– Prywatnie też jest pan tak zadufany w sobie?
– Jestem pewny siebie, to fakt. Znam swoją wartość. Może nawet jestem narcyzem, ale to chyba tylko dobrze. Jeśli chce się pracować w telewizji, trzeba siebie lubić, a nawet wręcz kochać. Czyli trzeba mieć w sobie sporo z narcyza. Tylko wte-