Baśka
Tydzień temu opisałem sprawę łódzkiej dziennikarki Tele 24 Iwony Mogiły-Lisowskiej, która zniknęła ponad 20 lat temu w tajemniczych okolicznościach. Rodzina i policja nie mają wątpliwości, że została zamordowana. Nigdy nie znaleziono zwłok i nie ustalono motywu ewentualnej zbrodni. Podobna sprawa miała miejsce w Łodzi, w latach 80. poprzedniego stulecia, a dotyczyła dziennikarki TVP Barbary Szymańskiej-Chrzczonowicz. O tej sprawie trudno jest mi pisać, bo Basia na przełomie lat 60. i 70., gdy studiowałem, była przez dwa lata moją dziewczyną...
Przyznam, że nigdy w życiu nie spotkałem dziewczyny o takiej energii, wiedzy i kreatywności. Była córką znanej pary łódzkich naukowców. Jej ojciec, profesor Stanisław Chrzczonowicz, był specjalistą od polimerów i wykładowcą na Politechnice Łódzkiej, tak jak jego żona. Chrzczonowiczowie wraz z córką jedynaczką mieszkali w modernistycznej kamienicy z lat 30. XX wieku przy ulicy Kilińskiego 82 w Łodzi. Ta kamienica ma niezwykłą historię w związku z jej lokatorami. Przed wojną wybudował ją bogaty Żyd – przemysłowiec. Po wojnie komunistyczne władze początkowo przekazały ją na siedzibę dowódcy II Armii Wojska Polskiego – generała Karola Świerczewskiego. Generał długo tam nie mieszkał, ale za to w mieszkaniu pozostawił... swoją kochankę. Później władze miasta przekazały kamienicę Politechnice Łódzkiej, na mieszkania dla kadry profesorskiej.
Okrutny los sprawił, że kiedy Barbara uczęszczała do liceum, mając 16 lat, straciła w ciągu pół roku oboje rodziców. „Baśkiem”, bo tak ją nazywano, przez jakiś czas opiekowała się ciotka, mieszkająca w tym samym budynku, w klatce schodowej obok. Po maturze Basia rozpoczęła naukę na Uniwersytecie Łódzkim, równolegle studiując anglistykę i rusycystykę. Była niezwykle aktywna w ZSP (Związek Studentów Polskich), została z jej ramienia radną miasta Łodzi. Ale w tamtym okresie była przede wszystkim znana w środowisku kultury jako jedna z głównych animatorek popularnych w całej Polsce Łódzkich Spotkań Teatralnych. Po studiach Baśka rozpoczęła karierę jako dziennikarka w TVP (od tej pory nie utrzymywałem z nią kontaktów). W latach 80. zmieniła opcję polityczną, stając się aktywną działaczką „Solidarności”, co kosztowało ją utratę pracy po wprowadzeniu stanu wojennego – nie została pozytywnie zweryfikowana. Bezrobotnej pomogli trochę znajomi, m.in. pracowała na Politechnice Łódzkiej, redagując gazetkę. Ale chyba głównym źródłem utrzymania były korepetycje z języka angielskiego (udzielała ich m.in. dziecku Adama Antczaka, wtedy rzecznika prasowego łódzkiej policji, co będzie miało znaczenie dla opisywanej sprawy). Barbara często popadała w depresję, nie mogąc wrócić do ukochanej pracy w telewizji. W 1985 roku niespodziewanie wyszła za mąż.
Barbara Szymańska-Chrzczonowicz
Takie nazwisko przyjęła po ślubie, który zaskoczył jej bliskich. Zaskoczył, bo kandydata na męża poznała zaledwie miesiąc przed tą życiową decyzją. Mąż był z wykształcenia chemikiem, nie wiem, gdzie pracował. Trwające zaledwie kilka miesięcy małżeństwo nie układało się najlepiej. Sąsiedzi wspominają częste awantury...
Ostatnią scysję odnotowano w policyjnych aktach wieczorem 16 grudnia 1986 roku. Około godziny 18 Baśka wróciła z parku ze spaceru ze swoimi ukochanymi psami (bez psów nigdzie się nie ruszała, nawet do pracy w telewizji) i wtedy poszło ponoć o te zwierzęta – „że brudzą, że kosztują, że przeszkadzają”. Od tej pory wszelki ślad po Barbarze zaginął.
Pierwszy jej nieobecność zauważył milicjant Adam Antczak. Barbara nie zjawiła się na korepetycjach u niego w domu (to przypadek, ale Antczak mieszkał w tym samym budynku). Zaniepokojony sytuacją odwiedził mieszkanie Baśki. Mąż poinformował go, że wyjechała do koleżanki do Warszawy. Antczak był trochę zdziwiony, zobaczył w mieszkaniu psy, bez których nigdzie się nie ruszała. Ale co ważniejsze, na podwórku stał jej maluch, którym wszędzie jeździła. Zniknięcie Baśki zaniepokoiło też jej ciotkę, ale ta uspokojona przez męża (wyjazd do Warszawy) nie podniosła larum. Dopiero po trzech miesiącach zaginięcie Barbary Szymańskiej-Chrzczonowicz zgłosił milicji jej mąż.
Podejrzany Szymański
Rozpoczęły się rutynowe działania. Sąsiedzi niewiele wnieśli do sprawy, poza informacją o grudniowej awanturze i wyjeżdżającym około czwartej rano maluchu Barbary. Przesłuchiwany mąż potwierdził rodzinną sprzeczkę, a co do malucha – stwierdził, że to on nim pojechał, żeby stanąć w kolejce po benzynę (była wtedy na kartki). Szkoda, że milicji nie zdziwił fakt, iż małżonek nigdy wcześniej nie użytkował tego auta. Zajmujący się sprawą DUSW Łódź-Śródmieście za pośrednictwem TVP i lokalnej prasy ogłosił stosowny komunikat. Właściwie nie było żadnych informacji (Barbarę widzieli sąsiedzi 14 i 15 grudnia). I ja zająłem się tą sprawą w telewizyjnym „Magazynie Kryminalnym 997”. Mąż nigdy nie chciał ze mną rozmawiać. Dwa razy wyrzucił mnie z klatki schodowej kamienicy przy Kilińskiego. Już nigdy nie interesował się stojącym na podwórku fiatem 126p (pomarańczowy LDE 4950). Rdzewiejące auto zostało rozkradzione.
36
Tropem Ramony
Życzliwy mieszkaniec Dębicy doniósł, że jego sąsiad sprzedaje narkotyki. Policjanci nie byli więc zdziwieni, gdy znaleźli w jego mieszkaniu amfetaminę. Zaskoczyło ich dopiero tłumaczenie, że to pies znalazł w parku paczuszkę z narkotykami i przyniósł ją, ladaco, do domu. A ponieważ diler to nie Kora, bajka nie przeszła i trafił za kratki.
Na podst. inform. prasowych
Matka, jest tylko kilka tysięcy!
Szczególny prezent na Dzień Matki zafundował swojej mamie pewien unisławianin. Kiedy wyszła na spacer, splądrował jej szafę i buchnął stamtąd kilka tysięcy oszczędzonych złotych. Wpadł, gdy czekał na pociąg, prawie z całą sumą podiwanioną rodzicielce. Całą resztę wydał na alkohol, którym uczcił święto.
Ciemna strefa
Na podst. „Nowości”
Za wszelką cenę
Jak się jest włamywaczem, to nie można kręcić nosem na łupy. Takie przynajmniej musi być credo zawodowe złodziejaszka z Małopolski, który w ciągu paru miesięcy kilkanaście razy włamywał się do domów, garaży i budynków gospodarczych. Gdy nie było tam nic cennego, kradł drewno na opał. A teraz dostanie trzy lata.
Na podst. „TEMI”
Akwizytorka Energetycznego Centrum z Radomia przekonała niewidomego łodzianina, by podpisał umowę, dzięki której będzie miał niższe rachunki. Nomen omen w ciemno, bo nie widział, co podpisuje, a pani nie przeczytała mu warunków. Po czym okazało się, że rachunki są wyższe, a kara za zerwanie umowy wynosi 1000 zł. Tak się robi biznes po polsku!
Na podst. inform. prasowych
Pół litra przewagi
Narąbany mieszkaniec Rokitnicy nie trafił samochodem w bramę wjazdową dziedzińca sklepu. Ponowił więc manewr i tym razem się udało. Zadowolony wytoczył się z auta, kupił flaszkę wódki i miał zamiar jechać dalej. Nawet wezwana na miejsce policja nie zbiła go z pantałyku, bo chciał wręczyć im 700 zł łapówki. Trafił jednak na uczciwych, a potem do aresztu.
Na podst. www.zyciepabianic.pl
Melduje posłusznie
Wielką gościnnością wykazał się facet z Petersburga, który w swojej klitce o powierzchni 60 mkw. zameldował 2753 cudzoziemców. Nikt tam jednak nie zamieszkał, bo wszyscy chcieli tylko obejść obowiązek meldunkowy. A że utrudnia to kontrolę nad imigrantami, rekordziście grozi kara do pięciu lat więzienia. Na podst. www.wprost.pl
SZPERACZ